– Mąż zginął w 1997 roku, zostałam sama, wychowałam pięcioro dzieci, wydałam za mąż, ożeniłam, czekałam na wnuki… Ale nie ma nic trudniejszego niż świadomość: nie mam już rodzinnego domu…
Slavica Lukić Cvetkovič mieszkała w wiosce Nerodimle, jednym z najważniejszych miejsc w historii Serbii. Teraz, podobnie jak jej rodzina – nazywana jest „przesiedleńcami” – mieszka wprawdzie w Kosowie, ale w innej wiosce, w Brezovicach, na Szar Planinie, paśmie górskim na południu regionu.
– Pod nami wieś Sztrpce, po lewej stronie droga do Uroszevac, potem do Prizren, a moja rodzinna wioska jest tuż obok, bardzo blisko. Blisko, ale jakże daleko! Nie bywam tam często…
Łzy szybko wysychają na górskim wietrze i słońcu. Slavica pokazuje nam wejście do swojego nowego domu.
– No i przyszliśmy. Tak, ładnie. Ale widzisz, nie mogę się przyzwyczaić do nowego miejsca: stary, rodzinny dom jest jakby ładniejszy, milszy. Po wojnie pojechałam tam dopiero w 2003 roku. Śnił mi się ojciec: zarzucał mi, że wbrew obietnicom nie odwiedzam rodzinnych miejsc. Tam, w Nerodimli, pochowani są ojciec, matka, dziadkowie, pradziadkowie. Obudziłam się, zerwałam, wsiadłam do samochodu i powiedziałam synowi: „Już nie wytrzymam – jadę do Nerodimli”. Oczywiście baliśmy się, ale moje serce nie wytrzymałoby, gdybym tam nie pojechała.
Miejsce, do którego dotarła Slavica, nie przypominało już rodzinnych stron – wszystko było w zapuszczeniu. Zniszczone zostały wszelkie ślady wielowiekowego życia Serbów – śmieci, kurz, brud. Nie pozostał tu ani jeden Serb. A to co pozostawili zostało skradzione lub zniszczone przez „drogich albańskich sąsiadów”.
– To straszne: nie poznałam swojej wioski. Wcześniej przeszłabym z zamkniętymi oczami, ale teraz nie ma zupełnie nic, nawet kamienia, na którym można by usiąść i się wypłakać. Poszłam na cmentarz pomodlić się przy grobie ojca, ale nie mogłam tam dotrzeć – nieznani Albańczycy zablokowali drogę w centrum wsi i musiałam zawrócić. Usiadłam przy studni. Patrzę na cmentarz z daleka – wszystko zniszczone: marmurowe płyty rozkradzione, groby zrównane z ziemią, nikt z nas nie wie już, gdzie są kości naszych przodków. Potem ktoś z Serbów poprosił mnie, abym zabrała go do Nerodimli, ale mu powiedziałam: „Lepiej tam nie jechać. Zapamiętaj wieś, w której mieszkałaś, taką jaką opuściłeś, bo po tym, co teraz zobaczysz, twoje serce nie wytrzyma”.
Nerodimle to miasto założone przez świętych z rodu Nemanjiciów. Według legendy królowa Elena, matka króla Urosza, przeklęła wioski w okręgu Nerodimla za to, że ich mieszkańcy nie chcieli powiedzieć, gdzie jest ciało jej rannego syna. Odnajdując syna w Nerodimli, obmyła go w źródle Cerewac i od tego czasu, jak mówią miejscowi, źródło stało się cudowne – chorzy byli uzdrawiani, niepłodne kobiety poczęły i działy się inne cuda, zwłaszcza w dniu świętego Wielkiego Męczennika Jerzego Zwycięzcy.
– W Nerodimli mieliśmy trzy świątynie: cerkwie św. Urosza, Michała Archanioła i Najświętszej Bogarodzicy. Zawsze na święta parafialne gromadziło się dużo ludzi. Odprawiano litiję przed cerkwią, podążano w procesji. Świątynia św. Urosza była bez dachu, spod niej tryskały dwa źródła: jedno było czerwone, drugie białe. Pamiętam, jak szliśmy w procesji z ikonami w rękach od cerkwi Archanioła do Matki Bożej, a potem do cara Urosza: najpierw duchowni, za nimi dziesiątki, a nawet setki ludzi. Potem tańczono, Serbowie uwielbiają tańczyć… Mieliśmy taki zwyczaj, że kiedy wykonywano koło (serbski taniec ludowy, korowód), zawsze było osobne koło, w którym tańczyli tylko mężczyźni. Tak więc w środku korowodu tańczył chłopak, który przygotowywał się do ślubu, przyszły pan młody, nazwaliśmy go „Jeżo-peżo”, żeby było śmieszniej. Gdzie jest teraz ten śmiech, gdzie są teraz narzeczeni, gdzie są ich dzieci …
– Wszystkie trzy świętości zostały po wojnie zaminowane. To samo stało się także z zamkiem cara Urosza, w którym gościł car Milutin, budowniczy monasteru Graczanica, Dušan Mocny Nemanicz. Według przekazu obok zamku znajdował się rezerwat cara Duszana, drzewa miały po 700 lat, a jeśli ktoś odważył się ściąć drzewo w tym lesie, musiał opuścić Nerodimle, bo ludzie nie mogliby tu dłużej mieszkać. Niestety, ten stary las również zniknął. Mówi się jednak, że jakieś dziesięć lat temu pewna dziewczyna ponownie zasadziła kilka sadzonek w tym samym miejscu i nikt nie podniósł ręki, by je ściąć. Pojawi się więc nowy bór? Daj Boże.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Maria Vasic (Kosowo i Metochia)
pravoslavie.ru
tłum. Ałła Matreńczyk