Sto lat temu, 8 lutego 1923 roku, został zastrzelony w swoim pokoju pierwszy metropolita warszawski Jerzy (Jaroszewski). Zabójca oddał strzał po blisko dwugodzinnej rozmowie. Był nim były wykładowca chełmskiego seminarium, niezrównoważony psychicznie archimandryta Smaragd. Choć w 1922 roku został zawieszony przez metropolitę Jerzego za zbyt długą nieobecność w eparchii, powszechnie uważa się, że przyczyną tragedii był skrajnie różny stosunek do planowanej autokefalii. Metropolita Jerzy ją wprowadzał, archimandryta Smaragd był jej zagorzałym przeciwnikiem. Metropolita Jerzy spoczął w dolnej świątyni cerkwi św. Jana Klimaka na Woli.
W setną rocznicę tragicznej śmierci władyki w cerkwi na Woli odprawiono zaupokojną Liturgię z panichidą, drugą panichidę o godzinie 13 nad grobem zmarłego odsłużył metropolita warszawski Sawa.
Metropolita Jerzy (1872-1923) urodził się w rodzinie duchownego we wsi Mała Ternowka na Podolu. Ukończył podolskie duchowne seminarium, potem Kijowską Duchowną Akademię. W 1900 roku złożył śluby monastyczne, potem przyjął święcenia kapłańskie. Pracował w wielu seminariach, także jako inspektor i rektor. 1 lipca 1906 roku został wyświęcony na biskupa kaszyńskiego, wikariusza diecezji tulskiej. Jako biskup jamburski, wikariusz petersburskiej diecezji, został rektorem Petersburskiej Akademii Teologicznej. Jako biskup kałuski i borowski organizował pomoc bieżeńcom, którzy w 1915 roku przybyli z mińskiej, chełmskiej i wołyńskiej guberni. Był honorowym członkiem Petersburskiej i Moskiewskiej Akademii Teologicznej.
W 1916 roku objął diecezję mińską i turowską. Rok później został przewodniczącym dziewiątego oddziału przedsoborowej rady, później członkiem Lokalnego Soboru ruskiej Cerkwi (uczestniczył w pierwszej i drugiej sesji).
25 kwietnia 1918 roku został podniesiony do godności arcybiskupa, w 1919 objął charkowską katedrę. Na początku 1920 roku na „archirejskim towarowym statku” razem z innymi władykami, m.in. biskupem Jewłogijem (Gieorgijewskim) odpłynął z Noworosyjska przez Konstantynopol i Saloniki do Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Po pobycie w Belgradzie przejechał do Włoch.
Od 28 września 1921 roku egzarcha patriarchy Moskwy na ziemiach II Rzeczypospolitej, od stycznia 1922 roku metropolita warszawski. Pod naciskiem polskiego rządu, wbrew sprzeciwowi części episkopatu, duchownych i wiernych, rozpoczął starania o uzyskanie przez Cerkiew prawosławną w Polsce autokefalii.
Oto jak w imieniu Cerkwi pożegnał go 10 lutego 1923 roku w warszawskim soborze jego proboszcz, o. Tierentiej Teodorowicz.
– Bracia! Cóż za nieszczęście, jaki ból! Jaka strata! Kiedyś wybitny krasomówca rosyjski (Innocenty) w przypływie wzruszenia przy kontemplacji Golgoty, pod wpływem bolesnych uczuć nie mógł mówić i swoje, dlatego krótkie, słowo zakończył: „Pomódlmy się i zapłaczmy”. Wydaje się, że przy tej trumnie bolesne milczenie bardziej odpowiadałoby zranionym sercom nas wszystkich, ale synowski święty obowiązek zobowiązuje mnie, jako duszpasterza tej cerkwi, wygłosić już pożegnalne słowo swemu arcypasterzowi. Tak, jeszcze nie jesteśmy w stanie ocknąć się po dokonanej zbrodni. Nie szybko uwolnimy się nawet od uczucia wstydu za dokonane zabójstwo swego metropolity – i to przez kogo – przez archimandrytę, mnicha, który wzgardził wszystkimi złożonymi przez siebie ślubami – pokory, posłuszeństwa, dobrotliwości, który oddał siebie nieokiełznanej żądzy krwawej zemsty, jakoby – jak mówił – „Za Cerkiew”… Dopust Boży! Jakby w jego losach zostało nakreślone, żeby historia Cerkwi prawosławnej w odrodzonej Polsce zaczęła się od krwawej karty, od męczeństwa. Jakby niewystarczająco było męczeństwa w tej ruskiej Cerkwi, która go wychowała, w tym nieszczęsnym kraju, który zmarły metropolita u schyłku swych lat musiał porzucić dla przymuszonej emigracyjnej tułaczki.
Zmarły metropolita w hierarchii ruskiej Cerkwi był osobą wybitnie utalentowaną, wybitnie wykształconą – to przecież rektor Akademii w Petersburgu! Doświadczony administrator. Przybył do nas w tym wieku, kiedy ujawnia się pełnia duchowych sił. I oto podupadła za lata wojny, okupacji, Cerkiew prawosławna w Polsce wydałoby się doczekała się swego duchowego wodza, w którym miała prawo pokładać duże nadzieje w kwestii urządzenia i uspokojenia Cerkwi.
Czy trzeba wspominać, jak ciężkie, trudne warunki zastał nasz pierwszy hierarcha, po swoim przyjeździe do Warszawy. Jak to wszystko było tak niedawno!
Nie miał gdzie mieszkać, żywił się w kuchni Czerwonego Krzyża, nieprzyjazne otoczenie, niezrozumienie ze strony swoich, nieokreślone położenie Cerkwi, utrapienie z uświadomienia ciężkiej doli arcypasterzy w Polsce, którzy nie chcieli pogodzić się z nową sytuacją Cerkwi w odrodzonej Polsce i dlatego zostali zmuszeni do opuszczenia jej granic – wszystko to ciężkim brzemieniem legło na cierpiącą duszę zmarłego arcypasterza. A musiał urządzać Cerkiew, wywieźć ją z tego chaotycznego stanu, w którym się znalazła przez wojnę, bieżeństwo, okupację – określić jej stosunek do „pozostającej w niewoli” moskiewskiej cerkwi, i na koniec, władzy państwowej, która wyznaczyła metropolicie trudne zadanie wprowadzenia autokefalii Cerkwi w Polsce.
Trzeba było być człowiekiem dużej siły intelektu, silnej, twardej woli, żeby pokonać te trudności, wszystkie cerkiewne udręki. I mimo to niemało zostało dokonane w zakresie organizacji Cerkiewnego Zarządu, jeszcze więcej zaplanowane (zwłaszcza powołanie Teologicznego Wydziału dla przygotowania duszpasterzy.)
I oto, niesłychaną zbrodnią zostało przerwane życie tak bardzo obiecującego dla Cerkwi w Polsce pierwszego arcypasterza!
Rana świeża i straszna została zadana jeszcze słabemu cerkiewnemu organizmowi – wstyd oblewa, można powiedzieć, „całą twarz” stale w udrękach żyjącej Prawosławnej Cerkwi.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Ałła Matreńczyk
fot. o. Krzysztof Szeremeta (za orthodox.pl)