Home > Artykuł > Maj 2023 > Jubileusz metropolity Sawy

Wasze Błażeństwo, w tym roku w maju mija 25 lat, od kiedy służycie naszej Cerkwi jako metropolita warszawski i całej Polski.

Cenimy to, że swoje życie oddaliście w całości służbie Bogu, Cerkwi i jej ludowi. W dzieciństwie doświadczyliście tragedii Waszej rodzinnej Chełmszczyzny, poranionej drugą wojną światową i nacjonalistycznymi konfliktami, nieraz krwawymi.

Pod Waszym kierownictwem, jako biskupa i metropolity, Cerkiew w Polsce przeżyła okres wielkiego odrodzenia duchowego, o czym świadczy ilość założonych z Waszego błogosławieństwa monasterów i domów zakonnych oraz liczba mnichów – po wojnie mieliśmy w nowych granicach Polski dwa monastery, obecnie dwanaście mniszych wspólnot. O odrodzeniu świadczy też działalność wielu bractw i stowarzyszeń, wydawnictw, które pracują dla dobra Cerkwi.

Znakiem Waszej posługi jest niezwykła aktywność w budowie nowych cerkwi, domów parafialnych, domów kultury. A do symbolu Waszej odwagi i oddania dla Cerkwi urasta wzniesienie w Warszawie świątyni Świętej Sofii – Mądrości Bożej. Cerkwie Hagie Sophie zwykle fundowali książęta i cesarzowie.

Ta Wasza aktywność, połączona z głęboką troską o ład i dobre stosunki w światowym prawosławiu, zbudowała Wasz autorytet wśród wiernych Cerkwi w Polsce i innych autokefalicznych prawosławnych Kościołów. Potwierdzeniem tego jest przyjęcie zaproszeń do wizyt w Polsce wszystkich najwyższych hierarchów autokefalicznych Cerkwi w świecie.

W Przeglądzie prezentujemy tylko niektóre, w dodatku w sposób niezwykle skrótowy, Wasze dokonania.

Życzymy Wam, Władyko, Bożego błogosławieństwa, wielu lat służby dla naszej Cerkwi w dobrym zdrowiu.

Ojciec

Arcybiskup Jerzy o metropolicie Sawie

Spotkanie z 5 stycznia 1987 roku z Metropolitą naszej Cerkwi w Polsce, wtedy Władyką białostockim i gdańskim Sawą, pamiętam dokładnie. Po raz pierwszy wszedłem wtedy do części ołtarzowej katedry św. Mikołaja w Białymstoku. Zaprowadził mnie tam mój kolega z dzieciństwa Adam Siemieniuk, obecnie proboszcz nowo wybudowanej cerkwi Hagia Sofia. I czułem się tam tak, jakbym wszedł do raju. Nic mi nie przeszkadzało i nic mnie nie rozpraszało. Nic nie było w stanie odtrącić mnie od Cerkwi. Było to bardzo dziwne doświadczenie, niezwykle dobre i pełne. Wtedy, po raz pierwszy, zobaczyłem też z bliska Władykę Sawę i jako dziecko pomyślałem sobie, że chciałbym być taki jak on. To było takie dziecięce myślenie.

Pamiętam, jak Władyka Sawa nieraz wołał do siebie w trakcie nabożeństwa, dosłownie na kilka sekund czy minut, poszczególnych prysłużników i pytał, kim by chcieli być w życiu. Pamiętam zatem, jak podczas jednego z wieczornych nabożeństw Wielkiego Tygodnia w 1987 roku – Władyka wtedy nie odprawiał, tylko stał i modlił się w ołtarzu – zapytał mnie, czy chciałbym zostać mnichem. Miałem wtedy trzynaście lat. Było to dziecięce, ale bardzo głębokie spotkanie i głęboko wpłynęło ono na moje życie.

Po podstawówce wstąpiłem do monasteru w Supraślu i ta więź z metropolitą stawała się coraz bliższa. Błogosławił mnie na naukę w seminarium. Podjął bardzo odważną decyzję, bo gdy miałem 15 lat dokonał moich postrzyżyn lektorskich już jako nowicjusza monasteru, a od razu po seminarium, w wieku 19 lat, postrzyżyn mniszych w riasofor.

Dokładniej to było tak. Od razu po podstawówce zapytałem Władykę, czy mógłbym być nowicjuszem w Supraślu. Usłyszałem: – Jesteś niepełnoletni. Możesz tam jeździć i być. Będziesz moim tajnym uczniem i nowicjuszem i schował moje podanie do biurka. Na jego kopii napisał: „Przekazuję młodego adepta pod bezpośrednie kierownictwo ihumena Mirona”. Ten dokument powinien gdzieś być, ja go nie mam. Po dwóch latach, w 1991 roku wydał dekret i zaliczył mnie oficjalnie w poczet nowicjuszy w Supraślu. I tak się rozpoczęła nasza bliższa znajomość w sensie duchowym i cerkiewnym. Po postrzyżynach w riasofor, Metropolita wysłał mnie do monasteru Oropos w Grecji, gdzie przebywało już dwóch Polaków (obecnie obaj duchowni), a później na studia do Aten. Proponował mi także studia we Francji albo Stanach Zjednoczonych, ale ponieważ znałem trochę grecki, wybrałem Grecję. Spędziłem tam ponad pięć lat. Przed ostatnim rokiem studiów Metropolita dokonał moich mniszych postrzyżyn według małej schimy, a następnie poprosił patriarchę ekumenicznego Bartłomieja, aby udzielił mi święceń kapłańskich, co miało miejsce podczas Liturgii poprzedzonej Wielkim Poświęceniem białostockiej cerkwi Hagia Sofia w 1998 roku.

Metropolita niewątpliwie odegrał kluczową rolę w moim życiu. Jest po części reżyserem mojej drogi życiowej. Jest dla mnie naprawdę ojcem, który potrafi „po ojcowsku” zwrócić uwagę, podtrzymać, docenić, ale i okazać swoje niezadowolenie, poprawić, doradzić. Jak u każdego, tak i u mnie z pewnością, były takie chwile, kiedy popełniałem błędy, za które mogłem być krytykowany. Ale Metropolita, wyrażając swój pogląd na pewne kwestie, czy nawet niezadowolenie, nigdy nie przenosił tego na istotę relacji ojciec – syn. Bóg obdarzył Go darem niepamiętania złych wobec niego uczynków. Może to potwierdzić wiele osób. Jeśli usłyszał od swoich podwładnych czasem nawet gorzkie słowa, mógł się zasmucić, ale nigdy długo nie trzymał urazy. Tak naprawdę w ogóle jej nie trzyma. Mam na to wiele przykładów. Gorzkie słowa, które Metropolita słyszał i słyszy także i od prawosławnych, z pewnością były dla niego przykre i bolesne. Jeśli wypowiadali je młodzi ludzie, którzy chełpią się dzisiaj jakąś szczególną wiedzą o prawosławiu, to Metropolita mówi wtedy o braku roztropności z ich strony, o braku pełnej znajomości historii Cerkwi. Często też mówi, że takie osoby nie wiedzą co mówią, bo nie ponoszą odpowiedzialności za Cerkiew. To według mnie takie ewangeliczne podejście. Najbardziej boli to, że Władyka na te słowa nie zasługuje. Dzięki Bogu, że nasi wierni to widzą i cenią Władykę za jego życie i służbę Cerkwi. Bardzo to odczułem podczas ostatniej nagłej choroby metropolity. Tyle modlitwy i dzięki Bogu jest dobrze.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Wysłuchała Anna Radziukiewicz