W Zaleszanach
W Zaleszanach nie byłam półtora roku. Spojrzałam na stronę internetową monasteru. Widzę makietę cerkwi. Ale dlaczego oplecioną rusztowaniami? – pierwsze skojarzenie. Nie, to już zdjęcie cerkwi – pod dachem, ale nie pod kopułami, bo styl grecki.
Jak można było tak szybko wznieść świątynię? Na wsi! We wspólnocie, w której podwizają się trzy mniszki, ihumenia Katarzyna i siostry Magdalena i Ewa! Dla mnie to jak doświadczenie cudu.
– Proszę przyjechać – zaprasza matuszka Katarzyna.
Robotnicy na dachu, niczym bociany na gnieździe na słupie obok cerkwi, kładą dachówkę. Docinają ją, przymierzają, bo robota skomplikowana.
Dębowe okna, zwieńczone łukami, już wstawione. Cerkiew obłożona płytami z piaskowca, tylko pod oknami „łyse” powierzchnie.
– Tu będą położone kamienne płyty z płaskorzeźbą, przedstawiającą symbole chrześcijańskie. Wykonuje je firma z Szydłowca, materiał na płyty też pochodzi z Gór Świętokrzyskich – wyjaśnia matuszka.
Wchodzimy do środku. I tu widać to, o czym mówił szef firmy budowlanej z Bielska Podlaskiego Robert Czapiuk, która cerkiew wznosi: „Budowla bardzo skomplikowana. Same łuki”. W istocie – przenikanie się łuków sklepień, okien, drzwi, a wszystko wylane w żelbetonie.
– Nie miałem kogo polecić do tej budowy – mówi pan Robert. Więc musiałem stanąć z własną firmą. Pewne doświadczenie było już za nami. Wznieśliśmy cerkiew Woskresieńską w Bielsku przy Traugutta, była przecież rozebrana do fundamentów, dzwonnicę przy cerkwi Opieki Matki Bożej też w Bielsku. Ale dach robi już Piotrek Niczyporuk ze swoją ekipą.
Wnętrze jeszcze surowe.
– Będą kładzione instalacje – elektryczna, nagłaśniająca, grzewcza, potem tynki. Ogrzewanie będzie podłogowe – mówi matuszka i wzdycha: – Na ile Bóg da, by wszystkim zapłacić.
Projekt cerkwi wykonał Grzegorz Korszak, też z Bielska. Wzorował się na cerkwiach greckich.
Pamiętam ten plac – całkiem niedawno, to był 2007 rok, kiedy stał na nim zwykły wiejski murowany dom, tyle że zwieńczony skromną kopułką, w głębi stodoła i chaszcze. A teraz – może zacznijmy od najważniejszego – jest cudowna Zaleszańska Ikona Bogarodzicy, bo tu w Zaleszanach w 2013 roku zjawiła się choremu człowiekowi sama Bogarodzica, uzdrawiając go. Wybudowano dość dużą drewnianą cerkiew, traktowaną bardziej jako tymczasową, z prostym dwuspadowym dachem. Do domu z kopułką i urządzoną w nim kaplicą dobudowano dużą werandę, zewsząd obudowaną. W niej przez cały rok spotykają się po Liturgii, służonej przez o. Marka Ostasiewicza z Bielska, na herbacie wierni, głównie pielgrzymi z Bielska, Hajnówki, Białegostoku, Kleszczel, do których z siedem kilometrów. Czajnią kiedyś by ją nazwano.
I jest spory nowy dom monasterski o architekturze wkomponowanej bez zgrzytu, jak i inne obiekty, w wiejski krajobraz. Na dole kuchnia, biblioteka, sala spotkań, na górze cele.
Ale wróćmy do źródeł. A u źródeł stoi metropolita Cerkwi w Polsce Sawa. O nich opowiada matuszka Katarzyna.
– Kiedy wstępowałam do monasteru, istniał tylko jeden żeński monaster na Świętej Górze Grabarce. Z władyką Sawą zetknęłam się, gdy byłam w Wojnowie. Tam było mnóstwo pracy. Władyce bardzo zależało na tym, by odbudować tam życie monastyczne, by w ten sposób uczcić pamięć matuszki Ludmiły (Polakowskiej), ihumenii monasteru na Grabarce, stamtąd właśnie pochodzącej, czyli z dawnych Prus. Kiedy władyka został metropolitą, błogosławił mnie i obecną przełożoną monasteru w Turkowicach matuszkę Elżbietę, byśmy jechały do Warszawy. W stolicy też było bardzo dużo pracy – gotowanie, dbanie o dom metropolitarny, o czystość w cerkwi. Chciałyśmy choć trochę dorównać władyce. Bo kto zna Jego Eminencję ten wie, że jest zawsze zajęty. A jeśli zostaje mu troszkę czasu to czyta albo spotyka się z ludźmi.
– Losy monasterów i mnichów nigdy nie były mu obojętne. Zależało władyce, by się odrodziło monaszestwo w Polsce, by mniszą drogę obierali młodzi ludzie, których zresztą zachęcał do wstępowania do monasterów. Wiedział, że od siły monasterów zależy w dużej mierze siła Cerkwi.
I tak minęły moje trzy i pół roku w Warszawie. Po czym władyka błogosławił mnie na wyjazd do Grecji – najpierw na naukę języka, potem studia. Nasz metropolita przyjechał zaproszony do Grecji na konferencję, corocznie organizowaną w Werii przez miejscowego władykę. Zaproponowano mu też odwiedzenie jakiegoś żeńskiego monasteru, a w Grecji ich dużo. Wybrał ten, w którym ja się zatrzymałam. Bardzo się on władyce spodobał. Wtedy powiedział: „Wrócisz i u nas w takim duchu trzeba będzie założyć monaster”. I dodał: „Pojedziesz do Zaleszan, bo tam ojcowie z Sak kupili plac i dom ale na razie nic tam się nie dzieje. To miejsce niezwykłe” – zaczął tłumaczyć. „Tam trzeba stworzyć monaster i modlić się”.
Po czym zapytał: „A chociaż wiesz, gdzie są te Zaleszany?”
– Władyka nie wiedział wtedy, że wśród zaleszańskich siedemnastu ofiar, w tym dziesięciorga dzieci, z 19 stycznia 1946 roku, którzy spłonęli żywcem zamknięci w domu, było aż ośmiu członków mojej rodziny. Oto jak nic się nie dzieje bez woli Bożej!
Matuszka dodaje, że władyka bardzo chciał, by doszło do kanonizacji męczenników podlaskich. I właśnie doszło tu, w Zaleszanach, 25 lipca 2020 roku. W akcie kanonizacji wymieniono 79 osób ze wsi Zaleszany, Wólka Wygonowska, Zanie, Szpaki i Puchały Stare.
– Bardzo lubię monachów – nieraz powtarzał nasz metropolita – uzupełnia ihumenia Katarzyna. – Dlatego nieraz w formie żartów, albo i bardzo poważnie, zwracał się do pomagających przy prazdnikach dziewcząt: „Przyglądajcie się i może któraś z was zechce zostać mniszką”. Władyka bardzo chce, by mnichów w Polsce było jeszcze więcej.
Z jego inicjatywy co roku, zawsze we wrześniu, są organizowane spotkania mnichów, na które są zapraszani goście z zagranicy, od których można nauczyć się duchowego życia.
– Jak z pamięcią o bratobójczych walkach uporać się w monasterze? – pytam.
– Rolę monasteru wielu dziennikarzy próbuje utożsamiać z logiką polityczną. A ta jest zupełnie inna. My mamy modlić się o pokój i unikać jakichkolwiek konfliktów, czy broń Boże do nich zagrzewać, nie pielęgnować nastroju zemsty, bo wtedy nie jesteśmy chrześcijanami. Mamy się modlić za dusze tych, co zginęli i tych, co zbrodni dokonali. Niech Bóg wszystkich przyjmie do siebie. Św. Jan Złotousty zawsze mówił, że to oprawca jest postacią tragiczną, nie ofiara. Cierpienie ofiary Pan Bóg wynagrodzi, ale co z oprawcą? Jego czyn kładzie się cieniem na kolejne pokolenia. Konsekwencje grzechu przechodzą z ojca na syna i na wnuków.
– Ale następne pokolenia są niewinne!
– To logika ludzka. A duchowe prawa są inne. Do nas codziennie dochodzi płacz niewinnych ludzi. Więc jeśli żyją ich przodkowie, którzy zgrzeszyli, to powinni szczerze się pokajać, ze skruchą prosić Boga o wybaczenie im grzechów, a tym samym o ulżenie doli ich dzieciom i wnukom.
– Gdy byłam w Grecji, w gazetach było publikowane zdjęcie pewnego lekarza ginekologa, ze wszystkimi jego danymi, na jego prośbę. Otóż nie leczył on, tylko usuwał ciąże, taśmowo. Mówił, że w ten sposób zabił całe miasto. Aż któregoś razu „oczyszczał” matkę – odłożył część ciałka jej dziecka i zobaczył, serduszko bije, wyrwał następną, a serduszko bije. Wstrząs. Przerwał zabieg i uświadomił sobie, co on robi! Nie mógł dojść do siebie, do kliniki już nie wrócił. Szukał pociechy u duchownych i mnichów. I to on obnażył publicznie swój grzech, prosząc o wybaczenie i modlitwy za niego grzesznego.
Tak, monastery są naszymi lecznicami. To nie uliczne latarnie ale morskie, które chronią ludzi na burzliwym morzu życia przed rozbiciem się o skałę. I dlatego przy metropolicie Sawie powstały monastery w Supraślu – niczym zmartwychwstały po dziesiątkach lat niebytu, w Sakach i Zaleszanach, Zwierkach i Turkowicach, odnowiono mnisze życie w Wojnowie. Władyka, jeszcze w swojej młodości, utrzymał mnisze życie w Jabłecznej, zdawało się trzymające się na włosku, i je rozwinął.
Jakże lubią prawosławni pielgrzymować do monasterów, modlić się w nich. Jakże się cieszą z powstania każdej nowej obitieli i ją wspierają – modlitwą i ofiarami.
W Sakach
Monaster św. Dymitra Sołuńskiego w Sakach erygował swym dekretem z 16 lipca 2001 roku metropolita Sawa – przypomina ihumen wspólnoty Włodzimierz. – Odbieram ten akt w ten sposób, że serce Jego Eminencji jest otwarte na podszepty świętych. Gdyby nie monaster, kult św. Dymitra byłby na tych ziemiach na pewno przygaszony. Bo spójrzmy na niedalekie Rogacze. Jeszcze ze czterdzieści lat temu do Rogacz na św. Antoniego ciągnęły tłumy pielgrzymów. Modlitwa zaczynała się wieczorem i trwała przez noc do następnego dnia. A dziś? Zwykłe parafialne święto.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz
fot.: Anna Radziukiewicz, Jarosław Charkiewicz, Michał Bołtryk