Home > Artykuł > Najnowszy numer > Służy się Bogu albo mamonie

Z laureatem Nagrody Księcia Konstantego Ostrogskiego KRZYSZTOFEM TUREM

tłumaczem i wydawcą rozmawia Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – Bywa, że kapituła nagrody zauważa nie tylko głośne nazwiska, ale i wydobywa z cienia ludzi, którzy pracują jak mnisi, w zaciszu, odosobnieniu, wydajnie i pożytecznie.

Krzysztof Tur: – Pracują jak wół. Teraz już nie daję rady siedzieć nad tekstami, jak kiedyś, do piątej nad ranem. O trzeciej jestem zbyt zmęczony. Nawet moja papuga dostosowała się do mego rytmu i idzie spać głęboko po północy.

Całe życie jest Pan związany z ruchem wydawniczym. Studia też przygotowywały Pana do tej drogi?

– Tak. Kończyłem krakowską Akademię Sztuk Pięknych.

Miał Pan tam możliwość spotkania Jerzego Nowosielskiego?

– Nawet dobrze go poznałem. Wyrastałem pod jego okiem, w jego pracowni malarstwa. Potem przeniosłem się na grafikę, studiując głównie grafikę książkową. Nowosielski to wspaniały malarz, jeden z najwybitniejszych XX wieku. Odwiedziłem go parę lat przed śmiercią.

By przekazać wydaną przez białostockie wydawnictwo Łuk, założone przez Pana, ksiażkę „Mój Chrystus”, czyli rozmowy Zbigniewa Podgórca z Jerzym Nowosielskim?

– Tak, między innymi.

– „Mój Chrystus” zrobił na mnie silne wrażenie. Ta czystość i głębia myśli, synteza spraw trudnych, to iskrzenie pogranicza, ten żal z powodu utraty czegoś odmiennego, pięknego, co było na wyciągnięcie ręki i ścieliło się zaraz za Krakowem setkami cerkwi, utraconych…

– Uważam, że jest to bardzo cenna książka.

Jest więc Pan grafikiem z wykształcenia.

– Po studiach robiłem ilustracje dla wydawnictwa Nasza Księgarnia, potem pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej.

Gdy stare wydawnictwa zaczęły się sypać wraz ze zmianą systemu politycznego…

– Założyliśmy nowe wydawnictwo – Łuk.

To wydawnictwo pamiętam głównie z ambitnej literatury rosyjskiej w przekładzie na polski.

– Tam zacząłem wydawać literaturę rosyjską.

To był przypadek czy dojrzały wybór?

– Tą literaturą zainteresowałem się już w czasach studenckich. Czytałem w oryginale Tołstoja, Gogola, Dostojewskiego. A niespełna trzydzieści lat temu zająłem się tłumaczeniem rosyjskiej literatury.

Wtedy, gdy polski wydawca i czytelnik całą swą uwagę skierował na Zachód, głównie na literaturę amerykańską. To ona stanowiła ponad 90 procent przekładów na polski. Pan poszedł pod prąd. Dla wydawcy to ryzyko. A jaka jest teraz chłonność polskiego rynku czytelniczego na literaturę rosyjską?

– Myślę, że niewielka. Przeciętny Polak interesuje się tylko tym, co narzuca mu telewizja czy media w ogóle. Po drugie, w Polsce nie ma i nigdy nie było krytyki przekładu. Wiem, że to trudna dziedzina – by zrecenzować przekład, trzeba znać świetnie język oryginału i mieć wiedzę o pisarzu, książce, epoce. U nas nawet tłumacze zwykle tej niezbędnej wiedzy nie mają.

A szkoła przekładu? Istnieje jakaś dobra w Polsce?

– Nie, nie istnieje. W ogóle nie istnieje żadna szkoła przekładu.

Dlatego zaczął Pan sam tłumaczyć?

– Tak można powiedzieć.

Przetłumaczył Pan „Martwe dusze” Mikołaja Gogola.

– Bo uważałem, że przekład tego dzieła, dokonany przez Władysława Broniewskiego, był bardzo niechlujny. Dobrze, że chociaż Broniewski był człowiekiem utalentowanym literacko i to widać w przekładzie.

Ale najbardziej są znane Pana przekłady Michaiła Bułhakowa.

– Bułgakowa.

W Polsce mówi się powszechnie „Bułhakowa”.

– To błąd. Bo wymyślono, że jeśli ten pisarz urodził się w Kijowie, to jest Ukraińcem, a Ukraińcy, podobnie jak Białorusini, nie znają „g”, tylko „h”. Stąd uznano, że jako Ukraińca należy pisać przez „h”. A on jest przecież typowym Wielkorusem, czy Rosjaninem inaczej.

Pana tłumaczenie „Mistrza i Małgorzaty” to imponująca praca. To przekład pierwotnej wersji powieści, nie okrojonej przez komunistyczną cenzurę, pierwszy taki w Polsce, uzupełniony jednocześnie licznymi przypisami, wyjaśnieniami. To przekład bardzo dobrze przyjęty przez znawców twórczości Bułgakowa.

– Starałem się. Bo w przekładzie nie można na przykład napisać „wisiała lampa gazowa”, nawet gdyby autor tak napisał, bo uliczne lampy gazowe zawsze stały, bo jest inny sposób doprowadzania prądu – kablem, a inny gazu – rurką.

Mogę chyba nazwać Pana bułhakologiem?

– Może pani, ale jestem bułgakologiem. Na dniach w wydawnictwie Sąsiedzi wyjdzie moja książka „Kronika życia Michała Bułgakowa”. To owoc kilkudziesięciu lat poszukiwań, śledzenia wszystkiego, co się wiąże z tą wybitną postacią.

Przy gromadzeniu materiałów korzystał Pan też z internetu?

– Oczywiście, bardzo często.

W Polsce nie ma się zaufania do tego źródła.

– Słusznie, bo jest kardynalna różnica między internetem polskim i rosyjskim. U nas w internecie same śmieci – nie mówię ogólnie, tylko o dziedzinie, która mnie interesuje. W rosyjskim internecie można znaleźć całą klasykę, naukowe opracowania. Teraz publikuje się w internecie 90-tomowe wydanie Lwa Tołstoja, może już nawet jest ukończone. Mam bardzo dużo książek. Cały czas sprowadzam je sobie z Rosji. Ale niemal wszystkie źródła o Bułgakowie są w internecie.

A jak Pan ocenia rosyjską sztukę translatorską?

– Zawsze stała u nich na wysokim poziomie. W Rosji przekładają niemal wszystko – literaturę piękną różnych krajów i obszarów kulturowych, literaturę patrystyczną mają przełożoną niemal w całości. U nas niewiele z ostatniej dziedziny doczekało się translacji. A i dzieł przełożonych nie zdigitalizowano.

Wracając do Pana „pieca”, jak to Pan określa, czyli „Mistrza i Małgorzaty”, niektórzy sugerują, że to powieść satanistyczna, choćby diakon Kurajew.

– Nie wiem, skąd to się bierze! Książka „Mistrz i Małgorzata” miała na Rosjan wpływ wręcz apostolski. Po raz pierwszy ktoś wreszcie powiedział w Związku Radzieckim o Chrystusie, tak publicznie, w literaturze, poza Cerkwią. Bułgakow sięgał, korzystając z zupełnie innego punktu widzenia, do historii biblijnych. Są świadectwa, że wielu ludzi na skutek lektury tej powieści wróciło do wiary i Cerkwi. Po lekturze szukali Biblii. Znajdywali ją u baptystów, bo tylko tam była wtedy dostępna. Porównywali jej treść z tym, co przeczytali i nie widzieli sprzeczności. Jeden z internautów na portalu pravoslavie.ru napisał: „Jak to się dzieje, że ta niby satanistyczna powieść prowadzi ludzi do wiary, a niejeden świątobliwy duchowny od niej odpycha”.

A powieść została napisana i jej akcja umieszczona w latach trzydziestych, czasach antyreligijnej ofensywy.

– I wtedy Szatan nawiedził Moskwę. Tak jest u Bułgakowa. Bułgakow, pisząc swą znakomitą powieść, przypomina: Boga możecie się wyrzec, bo Bóg dał wam wolność, możecie wybierać, albo żyjecie z Bogiem, albo bez. Ale Szatana pozbyć się tak łatwo nie możecie.

Czy robił Pan kiedyś coś w życiu, czego robić nie chciał?

– Nigdy. Robiłem wyłącznie to, co mi odpowiadało.

I w ostanich latach, kiedy związał się Pan z hajnowskim wydawnictwem Bratczyk?

– Oczywiście.

Przełożył Pan dla Bratczyka kikadziesiąt tomów literatury duchowej. To specyficzna terminologia, inny świat.

– Tak, ale trzeba było się nauczyć nowego. Z Markiem Jakimiukiem, szefem Bratczyka, zetknąłem się przypadkowo gdzieś w 2003 roku.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

fot. Anna Radziukiewicz

Tekst powstał w marcu 2018 roku