Był pracowity i obdarzony niezwykłym talentem. Intelektualista i poeta. Nosił w sobie cichość. A ona chroniła go przed światem, który ukochał szum i samokreację. Lubił cień. Skrywał się jego w zaciszu. W nim tworzył, rozdarty między miastem – nie żył jego żywiołem, a wsią – tak naturalną dla niego jak oddech – którą mógł już tylko podnieść do krainy mitycznej. Ale klucz do niej był już zagubiony.
Jan Czykwin, profesor, poeta, literaturoznawca, tłumacz, wydawca, wykładowca, odszedł 14 listopada o godzinie 14.14 roku 2022, tak w fotelu odszedł, w zaciszu swego bielskiego drewnianego domu, gdzie regały z książkami pozostawiły otwory tylko dla okien i drzwi.
Książki były bohaterami i miłością jego życia – białorusko-, polsko- i rosyjskojęzyczne. Były jego nienasyceniem. Czytał, czytał, czytał…
Odszedł przy swojej żonie – Halinie Twaranowicz, profesor, literaturoznawcy i poetce, redaktorce i wykładowczyni. Byli dwiema połówkami jabłka zerwanego z tej samej jabłoni.
– Czekamy na panią! – słyszę przy furtce. Czekamy? – tak było przed półtora rokiem. Ach tak, jest i pies Ares, duży, rasowy owczarek.
– Z nim łatwiej mi rozbić pustkę domu – mówi pani.
Przy stole nie da się opowiedzieć o człowieku, który swe całe życie napełnił treścią. A wspomnienia bolą. Za świeże.
Na ścianie piękne zdjęcie, w krajobrazie, jaki lubił Jan Czykwin – Jan i Halina, a za nimi niekończąca się dolina Narwi.
W bibliotece instytutu literatury Akademii Nauk w Mińsku były książki Jana Czykwina – tomiki jego poezji, eseje krytyczno-literackie. Najpierw je poznała Halina Twaranowicz. Tam pracowała, obroniła doktorat pod kierunkiem Alesia Adamowicza (Алеся Адамовіча), znanego białoruskiego pisarza. „Miałam szczęście!” – mówi o tym okresie.
I oto początek lat 90. Podczas obchodów 500-lecia urodzin Franciszka Skoryny podróż do jego rodzinnego Połocka ludzi z różnych krajów. W autobusie Halina. Jest i Jan Czykwin, tak przez nią podziwiany w poezji. Przecież już się ukazały Czykwinowe „Idu” (“Іду”) (1969), jakże dojrzałe, wtedy 29-letniego poety, siedem lat później „Swiataja studnia” (“Святая студня”) z Czykwinowymi sonetami krymskimi, powstałymi po podróży na Krym i będącymi swoistym dialogiem z Mickiewiczem i zaraz po niej „Niespakoj” (“Неспакой”), lata 80. przyniosły „Na progu świata” i „Splot słoneczny”. Wie, że nie tylko ona podziwia Janową poezję, ale poeci i krytycy literaccy z Białorusi i Polski. Widzą w niej filozoficzną głębię, Boską tajemnicę i jakieś święte dzianie się, które w jego Dubiczach Cerkiewnych wrastało w dziecięcą świadomość.
Ale dopiero od 1994 roku zaczęła wchodzić do Czykwinowej poezji jako bohaterka liryczna. – Jestem na swój sposób szczęśliwą kobietą, że w poezji mam tak piękne świadectwo miłości bliskiego człowieka – mówi.
Gdy w dziewięćdziesiątym piątym przekraczała polsko-białoruską granicę, pogranicznik, widząc pieczątki innych krajów, nie mógł się nadziwić: „Pani pierwszy raz do Polski?” Jechała na konferencję, zorganizowaną przez Jana Czykwina.
– A tę Janową książkę pani ma? – pyta pani Halina, przeskakując dziesięciolecia. – Oj, proszę wziąć! Przede mną leży już tom w jasnozielonych okładkach „Trohkryłyja ptuszki” (“Трохкрылыя птушкі”). Pewnie w takich samych jak ta z głębokiego dzieciństwa. Opowiadanie „Kniżka u zielanawatych wokładkach” (“Кніжка ў зеленаватых вокладках”) otwiera tom.
Jan Czykwin urodził się w liche lata wojny, w 1940. UWani, kolegi, była w domu etażerka, a na niej książki. Litery w nich stały w równych rządkach, ale żadna z nich, nawet najbardziej chuda, nie wychyliła się z rzędu i nie przemówiła własnym głosem. Ot, tylko patrzyły na jednego i drugiego Wanię, jeszcze niepiśmiennych. Tak opisuje Czykwin swe spotkania z książką. Kolega był wnukiem nauczyciela. Pragnienia posiadania właśnie tej książki w zielonkawych okładkach, która stała na etażerce, było tak silne, że postanowił ją od kolegi kupić. Za co? I sumował swój majątek – dwie przychowane w szufladzie błyszczące klamki po drzwiach, zniszczonych odłamkami od wybuchu bomby, kiedy Niemcy palili ich wieś, trzy czyściutkie gilzy, znalezione przy spalonym czołgu, kilka garści patronów po kulach. I… pudełka – wspomniał – od zapałek. – Dam ci pudełka – zaproponował. – Możesz z nich zbudować pociąg, mostek, domy. – Tysiąc daj! – drugi Wanik. – Dobrze, daj trochę mniej – ustąpił. I tak książka w zielonkawych okładkach znalazła się w ręku jej „kupca”. Radość zaniosła go migiem na swoje podwórko. Siadł w cieniu ganku. A tam między okładkami rysunki na każdej stronie – zwierząt, jakich nikt nie widział i roślin takich samych, i dzieci o twarzach czarnych i żółtych. „Od-daj, od-daj, od-daj!” – rozległo się nad jego głową. „Dziadek dowiedział się. Mówi, że to jakaś geografia”.
W domu Wani Czykwina też były książki, co nie było typowe dla tamtych czasów. Jego ojciec przez kilka lat pracował jako nauczyciel. A jego starsza siostra Naścia przywiozła nawet z robót na Prusach książki niemieckie, i dziecięce niemieckie. Książki więc po polsku, białorusku, rosyjsku i niemiecku stały na etażerce, leżały na stołach, kryły się w jego szufladach. Ale takiej jak ta, „w zielonkawych okładkach” nie było. W domu panował swoisty kult książki. I jak wspomina Jan Czykwin w wywiadzie udzielonym Teresie Zaniewskiej (Akcent, nr 2-3, 1992, Lublin) „książka przez długi czas była w naszych okolicach jedynym kontaktem z wielkim światem, światem innych ludzi”.
W tym wywiadzie wspomina, że potem studiował na filologicznym wydziale Warszawskiego Uniwersytetu z programem „wielkiego czytania” literatur słowiańskich, ale i zachodnioeuropejskich, i amerykańskich. Wzruszała go wtedy twórczość Charlesa Baudelaira, Guillaume Apollinare’a, T. S. Eliota, Jamesa Joyce’a, Uitmen Rainera Maria Rilkego i Federika Garcia Lorca, Siergieja Jesienina, Borysa Pasternaka, Bolesława Leśmiana, Mirona Białoszewskiego, Stanisława Grochowiaka i wielu innych poetów różnych epok i stron świata. O twórczości Afanasija Feta (Афанасія Фета) mówi w wywiadzie, że to czysta poezja, którą przekładali na polski tak wybitni twórcy, jak Julian Tuwim, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Andrzej Jarocki, Sewerian Polak, ale prawdziwe perły Feta do dziś nie przetłumaczono na polski.
– Ponaglałam Jana, żeby nie odkładał pisania poetyckiej książki ”Pry stale ahniawym” (“Пры стале агнявым”) – mówi pani Halina. – I ukazała się jako jego ostatnia w 2021 roku, wydana jako 112 w ramach biblioteki „Białowieży”. Przed nią były „Trochkryłyja ptuszki” (“Трохкрылыя птушкі), które ukazały się w dwóch wydaniach – w 2018 i w 2019 roku, miniatury pisane prozą poetycką. Jakiż w nich ładunek pamięci własnej i zbiorowej tej z powojennego dzieciństwa. Ileż tematów godnych antycznej tragedii, jak w opowiadaniach „Wiasielle”, czy „Dola i Mara”, a ujętych jakby w jednym poetyckim błysku. Ileż zadumy nad losem nieprzewidzialnym, nieobliczalnym.
I ostatnie – symboliczne opowiadanie „Niedokończone milczenie” (“Няскончанае маўчаннне”). Jest w nim akcja, bohaterowie – narrator, Feliks i Mikoła. Jest milczenie, tajemnica niedomówiona, partie szachów, rozgrywanych w milczeniu, przedwczesna śmierć Mikoły, też otulona milczeniem. Ale akcja rozgrywa się na tle wszechogarniającego koncertu przyrody. Poeta kochał jej muzykę, nie zagonioną do wielkiego pudła filharmonii, brzmiącą nieustannie, a nie od czasu do czasu, jak w filharmonii. Kochał zadawane przez nią tony liryczne i jej dramatyczną moc, zadawaną przez genialne chóralne kantaty lasu, przez łąki różnobarwne i mdlał, i niemiał słuchając letnich wielkich nawałnic z gromami i błyskawicami, zwłaszcza, gdy dyrygował nimi doświadczony wiatr-wietrzysko.
I wraca do dzieciństwa, nie przyćmionego „wyższymi klasami życiowej szkoły”. „Przyroda była moim drugim domem” – wyznaje. Wyrastał kołysany przyrodą. Jego miłość do ojczystych miejsc nie słabła z biegiem czasu. Warszawa ze swoim studenckim czasem i pierwszymi w niej latami uniwersyteckiej pracy, nie ukradła tej miłości, choć wabiła swymi fanaberiami i anonimowością. Jego pociągały rodzinne krajobrazy, swoi ludzie z ich otwartą duszą, „polany naszej wolności”, kiedy chodził z innymi chłopcami po grzyby, orzechy, albo w cudze ogrody, a od lata do późnej jesieni całymi dniami nie wyłazili z rzeki, gdzie pływali, łowili ryby i raki. Wspomina ogniska i pieczone ziemniaki, i śpiew przy nocnym pasieniu koni, i niepowtarzalny smak matczynego chleba wyjętego zza pazuchy.
Przyroda, ten „nierukotworenny cud” – jak określa – goiła powojenne rany, cierpliwie pokrywała je kobiercem mchów, trawą, bylinami.
– Jan siebie nie żałował – odzywa się pani Halina. – Ileż on pracował! Ileż włożył sił w „Białowieżę”, którą kierował przez 33 lata! Przedostatni 111 tom, “Сляза волата” autorstwa Siarhieja Kowalowa (Сяргея Кавалёва), profesora UMCS w Lublinie, wydał w ramach serii w 2021 roku, rok przed śmiercią. Nie tylko redagował książki. Występował pod pseudonimami jako Janka Dubicki, Pawieł Bielski, Andrej Hrabouski. A za nimi skrywał się redaktor techniczny, redaktor graficzny, autor projektu okładki w osobie Jana Czykwina.
Dom przy Strzelniczej w Bielsku stał się jak instytut wydawniczy. Tu Jan Czykwin redagował rocznik literacko-artystyczny „Termapiły” (“Тэрмапілы”). Każdy z nich to tom w granicach 250 stron. A w nim wielogłos poetów, prozaików, dramaturgów, eseistów z obu stron granicy – w sumie 25 tomów! Zapis najważniejszych współczesnych dokonań literackich Białorusinów, nie rozproszonych a zebranych w jednej serii. Jakiż dowód na istnienie białoruskości w twórczości wysokiej, współczesnej a nie tylko w folklorze, półżywym, skansenowym.
Ale pod tym samym dachem przy Strzelniczej powstawały dwa inne pisma. Halina Twaranowicz redagowała przez osiem lat „Studia Wschodniosłowiańskie” i przez trzynaście „Białorutenistykę Białostocką”. Wzajemnie sobie pomagali przy redakcji trzech pism, on jej szczególnie w sprawach technicznych. Zadziwiali się ich goście – literaci i malarze – jak można w jednym domu tworzyć tyle poważnych pism!
Wschodniosłowiańskie studia nad literaturą, gromadziły już w domu przy Strzelniczej taką wiedzę, że oboje profesorowie inicjują wydanie dwutomowego dzieła, w sumie o objętości około tysiąca stron, o historii białoruskiej literatury w Polsce od 1958 roku, czyli od założenia „Białowieży”. Pierwszy tom ukazuje się w 2009 roku pod redakcją Jana Czykwina “Шлях па прамой часу. Да гісторыі беларускай літаратуры Польшчы 1958-2008 гг.” po białorusku. Drugi zaś, pod redakcją Haliny Twaranowicz i Anny Olsztyniuk (Анны Альштынюк), “Шлях па прамой часу. Да гісторыі беларускай літаратуры Польшчы 2008-2018 гг.”wyszedł w 2019 roku. Redaktorzy próbują w nich ogarnąć niebywały fenomen twórczości Białorusinów w Polsce, którą jest zaciekawionych ponad stu badaczy literatury z Polski, Białorusi, Anglii. Ta twórczość to skarb wniesiony do całej białoruskiej literatury.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz
fot. autorka