Home > Artykuł > Najnowszy numer > Hieromnich Efrem z Alaski radzi

Hieromnich Efrem z Alaski radzi

Śmierć starca Efrema z Arizony, nazywanego Apostołem Ameryki, w grudniu 2019 roku odnotowała prasa prawosławna chyba na całym świecie. Jego kielejnikiem przez dwadzieścia lat był hieromnich Efrem, którego po raz kolejny, na zaproszenie monasteru w Zwierkach, gościliśmy na Podlasiu. Na spotkanie z nim do Centrum Kultury Prawosławnej w Białymstoku przyszło bardzo wiele osób. O. Efrem wciąż należy do monasteru położonego na maleńkiej wyspie na Alasce, ukrytej między wyspami Kodiak i Jodłową (nazywaną także św. Germana), ale przed ośmiu miesiącami został oddelegowany do Chicago.

– Zdecydowałem się przenieść do dużego miasta, bo największą radość przynosi mi pomaganie innym ludziom – powiedział.

Do Zwierek o. Efrem przybył z monasteru św. Sofroniusza w Anglii, a przed pielgrzymką na Świętą Górę Atos. Zgromadzonym w CKP słuchaczom przedstawił wykład „Jaką korzyść przynosi grzeszenie”.

– Grzech jest zły, ale jest też pewna dobra jego strona – podkreślił na wstępie i odwołał się do historii Ojców pustyni z IV wieku.

Zachorował pewien 90-letni mnich. Poprosił więc o błogosławieństwo swego namiestnika, żeby pójść do miasta, poddać się leczeniu. „Lepiej nie idź, bo możesz wpaść w grzech” – ostrzegał go namiestnik, ale mnich go nie posłuchał. W mieście wpadł w grzech. Po powrocie opowiedział o wszystkim namiestnikowi, prosząc o wybaczenie. Zmartwiony namiestnik godzinami modlił się za mnicha, po czym usłyszał Boży głos: „Jestem bardziej zadowolony z tego, że ten mnich upadł, niż z tego, że przez dekady przebywał na pustyni”. Takie zdanie z ust Bożych może wydawać się dziwne, ale przełożony natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Wszystko co mnich robił przez minione dziesięciolecia – chodził do cerkwi, modlił się, pomagał innym, starał się zdobywać cnoty, wszystko co robił wpływało na jego myśli, że jest sprawiedliwy, pobudzało jego pychę i dumę. A pycha jest grzechem, którego Bóg najbardziej nie lubi. Bóg chciałby bowiem, żebyśmy mogli się z nim połączyć, a duma i pycha oddzielają nas od Boga. I kiedy Bóg widzi, że w swoim myśleniu pogrążamy się w pysze, zezwala na pewnego rodzaju iskuszenija, żebyśmy mogli stać się pokorni.

Prelegent w dalszym ciągu zacytował św. Sylwana z Atosu: „Jeżeli tylko człowiek zaczyna myśleć, że jest lepszy od innych, wtedy atakują go grzeszne myśli. Jeżeli nie przyjmie pokornych myśli, wtedy będzie musiał zmierzyć się z małym iskuszenijem. Jeżeli kolejny raz nie ukorzy się, będzie musiał stoczyć walkę z silniejszą pokusą. Jeżeli nie stanie się pokorny, będzie nadal się sprzeciwiał, będzie walczyć nie tylko z pokusą, ale wpadnie w nieduży grzech. Jeżeli mimo to będzie kontynuować, wpadnie z większy grzech. I będzie do tego momentu grzeszył, aż w końcu będzie musiał się ukorzyć i smiritsa. Ale gdy tylko zacznie żałować tego co zrobił, Bóg da mu pokój. I wszystko co złe minie, myśli się też uspokoją. A jeśli się całkowicie upokorzy, wtedy znajdzie idealny odpoczynek w Bogu”.

W tej historii 90-letniego mnicha grzech dał mu możliwość upokorzenia się, zainicjował początek zbawienia.

Święci Ojcowie mają piękne powiedzenie: „Bóg może zbawić grzesznika, którym jesteś, ale nie świętego, którego udajesz”. Z tym związana jest inna piękna historia z życia świętych Ojców egipskich.

Starzec uczył ucznia, jak ma wieść duchowe życie: „Moje dziecko, nikt nie pójdzie do piekła dlatego, że grzeszy”. Kiedy uczeń to usłyszał, pomyślał: „Nie, mój starzec chyba postradał zmysły, przecież ludzie idą do piekła dlatego, że grzeszą”. Ale starzec odczytał myśli ucznia i mówi: „Nie, grzesznicy są zarówno w niebie, jak i w piekle. Różnica między nimi jest taka, że ci, którzy są w niebie pokutowali i wyznali na spowiedzi swoje grzechy, a ci, którzy są w piekle, odmówili pokuty i spowiedzi. I to do nas należy wybór w jakiej grupie grzeszników chcielibyśmy znaleźć się w przyszłym życiu”.

Tu nasuwa się pytanie.

Czy możemy do woli grzeszyć, a następnie za to pokutować? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Tak, bo Bóg zawsze będzie czekać na naszą pokutę. Bóg nam wybaczy, nawet jeśli świadomie grzeszymy. Ale wynikają z tego pewne problemy. Za każdym razem kiedy grzeszymy, zasmucamy Boga i większość naszych grzechów dotyka także innych ludzi, czasami pośrednio, czasami bezpośrednio. A oprócz tego grzech jest na tyle atrakcyjny, że gdy zrobimy go raz, zechcemy go powtórzyć i wkrótce może stać się naszym nawykiem. Wtedy nasza dusza jest sparaliżowana i nawet nie chcemy pokutować. Ale poważniejszym zagrożeniem jest to, że nigdy nie wiemy, jak długo będziemy żyć, czy zdążymy się pokajać. W Starym Testamencie jest napisane: „Bóg mówi: Ja ciebie osądzę w stanie, w jakim zastanę”, więc jeżeli Bóg nas zastanie w stanie pokuty, zbawi nas.

Św. Izaak Syryjczyk zwraca uwagę na jeszcze jeden ciekawy aspekt. Jeżeli Bóg zabierze kogoś z życia, zanim ten osiągnie doskonałość, to umieści go z osobami, które są doskonałe, ponieważ wiedział, że życie tego człowieka dąży w kierunku doskonałości.

O. Efrem przywołał myśli św. Sylwana z Atosu: Kiedy dusza jest pokorna i Duch Boży jest w niej, wtedy człowiek cieszy się w duchu miłością Bożą. Kiedy dusza czuje Boże miłosierdzie, wtedy już nie boi się ziemskich katastrof. I pragnie zawsze przebywać w pokorze z Bogiem, ale kiedy dusza jest uniesiona dumą, wtedy łaska nas opuszcza, wtedy już więcej nie możemy modlić się z czystym sercem. Przyczyną, dla której cierpimy, jest brak pokory. I dlatego wszystkie nasze zmagania powinny dążyć do tego, aby osiągnąć pokorę.

Św. Sofroniusz z Essen mówi, że Bóg jest pokorą. I jeśli naszym celem jest dążenie do tego, by stać się podobnym do Boga i być razem z Bogiem, to ważne jest dla nas stanie się pokornymi.

Pytania słuchaczy:

Czy chodzi tu o grzech świadomy, czy popełniony nieumyślnie?

– Kiedy wpadamy w grzech, dużo prościej jest później mieć pokorne myśli, ale problem polega na tym, że nie jest to jedyny sposób, żeby osiągnąć pokorę. To bardzo niebezpieczna metoda. Grzech może być bowiem taki słodki, że nie będziemy chcieli go przerwać. Co wtedy?

Inna rzecz, że jeśli miłość jest dla nas ważna i jeżeli naprawdę chcemy kochać Boga, to grzech kieruje nas w zupełnie inną stronę. Bóg przecież powiedział, że „ten kto mnie kocha, będzie wypełniał moje przykazania”. Jeżeli kocham Boga, istotne jest wypełnianie Bożych przykazań, w tym niegrzeszenie.

Do jakiego stopnia okazywać pokorę. Jak długo dać się poniżać, gdzie jest granica?

– To ważne pytanie. Na pewno zauważyliście, że jeśli stale będziemy sobie powtarzać „jestem grzesznikiem, jestem złym człowiekiem”, to może nas doprowadzić to do depresji i może nam się odechcieć robić cokolwiek. Św. apostoł Paweł mówi, że są dwa rodzaje smutku, Boży smutek i świecki smutek. Świecki prowadzi nas do śmierci, a Boży do życia i wiary w Boga. I kiedy próbujemy osiągnąć cnotę pokory, musimy starać się osiągnąć ten smutek Boży.

Św. Jan Klimak mówi, że jest taki rodzaj smutku, który przynosi radość, tzn. człowiek może płakać, ale to nie jest depresja, rozżalenie, lecz stan, który zawiera w sobie radość.

Gdy mamy wiarę i ufność w to, że Bóg nas kocha mimo wszystko, wtedy czujemy się bezpieczni, mówiąc – jestem grzesznikiem, jestem zły, wiemy bowiem, że Bóg nam wybaczy, mamy nadzieję. Ale jeżeli nie pokładam w Bogu nadziei, poprzez mówienie takich słów, mogę się wpędzić w depresję. I to samo mówi Chrystus do św. Sylwana z Atosu: „utrzymuj swój umysł w piekle ale nie rozpaczaj”. To jest ekstremalna wersja tego, kiedy próbujemy stać się pokorni. Św. Sylwan z Atosu na tyle siebie upokarzał, że nie tylko mówił, że jest grzesznikiem, ale dodawał, że zasługuje tylko na to, by trafić do piekła. Miał jednak tak dużą wiarę w Bożą miłość, że to jego rozmyślanie nie doprowadziło do rozpaczy.

Św. Jan Kasjan mówi, że musimy obserwować, czy nasz smutek jest świecki czy Boży.

Gdzie postawić granice, kiedy ktoś nas poniża?

– Wiele osób ma silną potrzebę wypełniania wszystkiego co mówi Pismo Święte. I poprzez to pozwalają, żeby ludzie ich wykorzystywali, ponieważ Chrystus mówi: „Jeżeli ktoś cię uderzy w jeden policzek, nadstaw drugi”, „A kto by cię przymuszał iść milę jedną, idź z nim i dwie”. Ale to nie znaczy, że ludzie poprzez nasze zachowanie powinni nas wykorzystywać i w takich sytuacjach pomocne będzie czytanie żywotów świętych, ponieważ w wielu przypadkach możemy wziąć przykład z tego, jak oni postępowali.

Kolejny przykład. Pewnego razu na Świętą Górę Atos przybył do starca Paisjusza niekulturalny mężczyzna. Starzec, zgodnie ze swoim zwyczajem, poczęstował gości kubkiem zimnej wody. Mężczyzna wypił ją natychmiast i powiedział: „przynieś mi jeszcze”. Chciał sprowokować starca. Św. Paisjusz przyniósł wodę, ale zamiast ją dać mężczyźnie, wylał ją przed nim. Powiedział: „Dla mnie bardzo prosto wypełnić twoje żądanie, ukorzyć się przed Tobą, ale jeżeli bym tak postąpił, to zachęciłbym ciebie do kontynuowania grzeszenia”. Kiedy jesteśmy obrażani przez innych ludzi, możemy być przez pewien czas cierpliwi, ale potem wybuchniemy. A to nie pomaga ani nam, ani osobie nas poniżającej.

Św. Józef Hezychasta, który zmarł w 1995 roku, w jednym ze swych listów napisał: „W dzisiejszych czasach, kiedy staramy się wypełniać przykazania Chrystusa, możemy spotkać się z niespodziewanymi reakcjami. Na przykład kiedy ktoś ci powie, żebyś dał swój płaszcz, to ludzie zedrą z ciebie wszystko i zostaniesz bez niczego. A jeżeli ktoś ciebie prosi, żeby przejść z nim jedną milę, to będziesz w drodze do końca życia”. Święci rozumieli więc, że musimy wytyczyć zdrowe granice, ale zauważamy coś podobnego także w życiu Chrystusa.

Pamiętamy, jak tuż przed ukrzyżowaniem Chrystus został spoliczkowany. Chrystus w tym momencie nie nastawił drugiego policzka, tylko powiedział: „Jeżeli źle powiedziałem, to udowodnij, że źle zrobiłem”. Pokazał granicę.

Jest oczywiście wiele innych przykładów w życiu Chrystusa i świętych, kiedy nie domagali się sprawiedliwości (Chrystus na krzyżu o nią nie prosił, podobnie jak wielu męczenników).

Powinniśmy umieć stawiać granice, których inni nie powinni przekraczać i nas upokarzać. I to jest miłość. Chrystus powiedział: „Kochaj bliźniego jak siebie samego”, tzn. że powinniśmy kochać i bliźniego, i siebie. Oczywiście jest miłość do siebie zdrowa i niezdrowa. Niezdrowa, kiedy jesteśmy samolubni i nie dbamy o innych ludzi. Zdrowa polega na tym, że dbamy zarówno o swoje potrzeby, jak i o potrzeby innych.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Tłumaczyła siostra Marta Całpińska

Wysłuchała Ałła Matreńczyk