Moglena to kraina w północno-zachodniej Grecji. Jest w niej monaster św. Hilariona. Moim przewodnikiem jest ojciec Paweł Samoluk, pochodzący z Siedlec, służący od 24 lat w Grecji. Historię tej części Grecji tworzą Grecy ze Słowianami. Stykają się tu ich języki. To niedaleko Salonik. Bo skąd święci Cyryl i Metody, Bracia Sołuńscy, znali w dziewiątym wieku słowiański, idąc z misją do Słowian? Z tego styku! Moglena znaczy po słowiańsku mgła. Mgła często spowija tu góry.
Historię monasteru jakby sam Bóg pisał i Jego święci. Istniał wiekami w górach, osłonięty od zachodu drapiącymi niebo szczytami, aż około 1600 roku przyszli Turcy. Przebrali się za pielgrzymów. Zastukali do wrót. Mnisi otworzyli im. A oni weszli z mieczami. Wszystkich mnichów ścięli. Monaster rozgrabili. Świętość miejsca przyciągnęła znowu mnichów. Ale historia powtórzyła się po dwóch wiekach. Tym razem po najściu Turków zostały tylko ruiny.
Ale do ruin znów wróciło kilku mnichów. Ostatni, którego tu widziano, żył w czasie wojen bałkańskich, a niektórzy twierdzą, że nawet w czasie drugiej wojny. Potem monaster zarastał.
ruiny wołały
I oto w wojsku, w młodzieńczych latach, spotkało się dwoje ludzi. Zaprzyjaźnili się. Jeden z nich Joel stał się na początku naszego wieku salonickim metropolitą Edessy, drugi, Paisjusz, matematykiem, który uczył w Afoniadzie, atoskiej szkole dla chłopców i potem mnichem. Do metropolity przyszły dwie dziewczyny. Pragnęły zostać mniszkami. Władyka wiedział, że w jego diecezji są ruiny kilku monasterów. Poprosił przyjaciela: – Wybierz z tymi dziewczynami miejsce na monaster i bądź ich duchownikiem, kiedy staną się mniszkami. Pojechali, to był początek 2003 roku, w pierwsze miejsce. Ujrzeli kamienie, drzewa i kłujące krzewy. Ale poczuli, że jest błogosławione. Dalej nie szukali.
– Czwartego czerwca 2009 roku wyświęcono kamień węgielny pod budowę cerkwi – mówi ihumenia dziś żeńskiego monasteru Sofronija. – Wtedy już tu byłam. Cerkiew wyświęcono w 2012 roku.
– Tak szybko? – wyrywa mi się zdumienie, bo widzę dużą piękną cerkiew, całą wewnątrz pokrytą malowidłami, z ikonami w kiotach, mozaikami na zewnątrz.
– Po ludzku to niemożliwe, bo cerkiew wznoszono tak naprawdę przez półtora roku – zimą nie budowano. Jej architektem był kuzyn naszego batiuszki Paisjusza. Projektował cerkiew w monasterze w Suroti, gdzie duchownikiem mniszek był św. Paisjusz Hagioryta, duchowy ojciec naszego Paisjusza – wyjaśnia ihumenia. „Macie pieniądze? – zapytał architekt – bo na budowę cerkwi trzeba ich dużo”. „Póki co nie” – odpowiedział batiuszka.
– I oto na naszych oczach każdego dnia działy się cuda. Budowa rusza, a batiuszka każdego tygodnia płaci robotnikom za pracę, dokładnie tak jak trzeba. Pamiętam, było tak – na jutro trzeba pięć tysięcy euro. Nie ma ich. Batiuszka się modli. Przyjeżdża człowiek. „Coś u was się buduje, słyszałem” – mówi. „A to doskonale” – dodaje. Odjeżdża. Wkrótce wraca. „Proszę, pięć tysięcy euro podjąłem z konta” – wręcza batiuszce. Podobnych sytuacji było mnóstwo. Szkoda, że nie zapisywałyśmy.
– Albo nadciąga burza. Od zachodu płyną czarne chmury. Według wszelkich prognoz będzie straszna ulewa. Niebo bulgoce. A trzeba zamknąć główną kopułę. Wewnątrz pod kopułą tylko co położono marmurowe płyty. „Popłyną” razem z tynkiem. Batiuszka stawia w ołtarzu dużą świecę. Modli się. Robotnicy uwijają się przy kopule. Nie spada na nich kropla deszczu. Zamknęli kopułę, spuścili się na dół. Wtedy lunął deszcz. To było na naszych oczach.
Niedzielna służba zaczyna się o szóstej, kończy przed dziesiątą. Jestem zmęczona po trzydniowej konferencji i niedospanej nocy. A jeśli się osunę? – boję się wchodząc do cerkwi. Ale wystałam.
Po Liturgii matuszka zaprasza na kawę. Na stole rogaliki. Ktoś przyniósł bułeczki. A matuszka taka pogodna! Co raz jej radosny śmiech rozjaśnia pokój. To pracownia starca Paisjusza, nazywanego, z pierwszego zawodu, Matematykiem, w odróżnieniu od jego ojca duchowego, dziś świętego, Paisjusza. Paisjusz Matematyk przebywa ten tydzień na Atosie. Czas dzieli między Świętą Górą a ten monaster. W pracowni ikony gotowe, szkice.
Matuszka przez dziesięć lat posługiwała w monasterze w archondariku.
– To taka cudowna tradycja w Grecji – zachwyca się. – Parafianie po Liturgii w wielu innych krajach fruną z cerkwi jak pszczoły do swych uli. Nie znają jeden drugiego, przychodząc latami do tej samej cerkwi. A tu spotykają się wszyscy. Jest batiuszka. Rozmawia z ludźmi. Odpowiada na pytania. Poznają się, przyjaźnią. Pobierają. Zostają kumami. Opowiadają o troskach, bólach, chorobach, radościach. Wspierają się.
Nasłuchała się matuszka przez te dziesięć lat posługi w archondariku!
– Naszemu synowi nieustannie bolała głowa – przypomina opowieść. – Nie mógł spać. Stracił apetyt. Usłyszeliśmy, że w tym monasterze są relikwie św. Arseniusza, tego, który ochrzcił św. Paisjusza. I gdy ktoś tu przyjeżdża ze swoim bólem, batiuszka modli się przy moszczach i żegna nimi chorego. Tak było i z naszym synem. Wyszliśmy po modlitwie z cerkwi, przekroczyliśmy monasterskie wrota i ból głowy jakby ktoś ręką odjął. I tak jest do dziś.
Święty Hilarion znów przyzywa
– Ludzie przyjeżdżają do nas, gdy tracą pracę, są chorzy, dręczy ich niepokój, lęk odbiera chęć życia. Batiuszka modli się nad nimi i ukrywa swoje dary za świętymi Arseniuszem, Paisjuszem, Hilarionem. Do Hilariona modlą się przede wszystkim pary, które nie mogą mieć dzieci.
Hilarion znaczy słodki, cichy, radosny. Hilarion przyszedł na świat po tym, jak jego mama długo modliła się, by urodzić dziecko. Zjawiła się jej wtedy Bogarodzica i powiedziała, że urodzi syna i ma go wychować w wierze. Tak się stało. Hilarion został biskupem i założył monaster świętych apostołów Piotra i Pawła w Moglenie. Był to wiek dwunasty. Wokół Hilariona zebrało się ponad dwustu mnichów. Hilarion był ich ihumenem. Znany był z tego, że pomagał ubogim i walczył z heretykami. Ziemie te najeżdżali Turcy i Bułgarzy. Palili i grabili, także stare rękopisy. Relikwie świętego, przy których działo się wiele cudów i iscelenij, zabrano najpierw do Konstantynopola, potem Bułgarzy je przejęli. Dziś nie wiemy, gdzie są. Ale nadzieja na ich odnalezienie wciąż jest.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz, fot. autorka