Być w kilku miejscach naraz – zdaje się to marzenie ojca Pawła Samoluka, o energii równej wysokiemu napięciu, któremu władyka Abel – bo z diecezji lubelsko-chełmskiej pochodzi – powiedział: „To bądź ambasadorem polskiej Cerkwi w Grecji”, gdy poprosił go ćwierć wieku temu o pozostanie w Grecji po studiach teologicznych w Salonikach.
Przyjmuje pielgrzymów z Polski i wiezie ich na Atos. Greckim mnichom, nawet światogorcom, towarzyszy w ich podróży do Polski. Jest ich przewodnikiem i tłumaczem, także na konferencjach. Wiele ikon, by powstać w Grecji i trafić do Polski – jak kopia Chełmskiej Ikony Bogarodzicy i kamienna kopia Leśniańskiej, czy ikony św. Paisjusza Hagioryty – potrzebowały opieki „ambasadora”.
Za ojcem Pawłem podąża Michał, syn, student ekonomii na salonickim uniwersytecie. Syn pozwala ojcu na „rozdwojenie”. Gdzie ojciec nie zdąży, syna pośle. I parafianie pozwalają. Bo kiedy o. Paweł pozostawał na Atosie i matuszki w domu nie było, to jego kozy, owce i ptactwo karmił parafianin.
Jest już ciemno. O. Paweł świeci latarką. Snop światła „wydobywa” kozy o dziwnie długich uszach. Stoją między owcami. – Przyjaźnią się – śmieje się batiuszka. I obudzone pawie rozpostarły pióropusze. U nogi pies Lolek, stęskniony za panem, którego prawie tydzień nie widział.
Ale naszym celem jest cerkiew. Wieczorem zdaje się być przytulona do masywu góry, a może ściany ciemności. Tak, chcę do niej wejść, bo jutro, w niedzielę, czyli za kilka godzin, o szóstej trzeba stąd wyjechać. A w cerkwi cuda.
Cud pierwszy
Chrześcijanie wybudowali tę cerkiew na początku XX wieku, po wyzwoleniu Grecji spod tureckiej pięćsetletniej niewoli, wtedy gdy zeszli z gór. Cudem jest, że tam, wysoko, wiarę zachowali. Turcy przyszli do nich w 1430 roku, jeszcze przed upadkiem Konstantynopola w 1453 roku i zarazem całego cesarstwa, wtedy już szczątkowego. Zajęli wyrobione pola i sady w dolinie, a chrześcijanom wskazali miejsce wysoko, na skałach. Poszli, bo nie mieli wyboru. Wybudowali cerkiew, założyli cmentarz. Dziś pozostały po nich fundamenty. Jakoś oswoili tę pustynię. Karmiła ich, choć skromnie, przez kilka wieków. Mogli zejść w dolinę, żyć rozkoszniej i bezpieczniej, ale za jaką cenę? Przyjęcia islamu.
Cerkiew stoi we wsi Lykostom, co po polsku znaczy Wilcza Paszcza. Tu proboszczem parafii jest o. Paweł. Do 1912 roku, czyli wyzwolenia Grecji, nosiła słowiańską nazwę Strupy, bo na tych ziemiach stykają się Grecy ze Słowianami, nie zawsze pokojowo, jak podpowiada historia. Po wyzwoleniu spod tureckiej niewoli, o ten obszar walczyli między sobą Grecy i Bułgarzy. Bułgarom marzył się dostęp, w pobliżu Salonik, do Morza Śródziemnego, poprzez Morze Egejskie. Stąd w linii prostej do Macedonii Północnej, graniczącej od wschodu z Bułgarią, tylko dwadzieścia kilometrów. I potem ta ziemia była mocno doświadczona – i w czasie pierwszej, i drugiej wojny światowej, a może najbardziej podczas wojny domowej w latach 1946-1949, kiedy o władzę walczyli komuniści z demokratami i siali krwawe żniwo.
Cerkiew wewnątrz ma to bałkańskie nasycenie kolorem, zwłaszcza w ornamentach. Piękna, wnosi radość. Strop jest rozpisany w stylu macedońskim, wsparty na kolumnach. Przyglądam się im. Głęboka zieleń, połyskliwa, kolumny wyglądają jak wyciosane ze szmaragdu.
– To nie jest kamień. To malowidło. Takich mamy mistrzów w Grecji. Są nieprześcignieni w sztuce cerkiewnej – na moje przylgnięcie wzroku do kolumn reaguje batiuszka. – Takie same są w cerkwi monasteru Simonopetra na Atosie. Malował je ten sam mistrz. Jest jednocześnie konserwatorem sztuki, a jego brat pisał malowidła na ścianach głównej nawy naszej cerkwi.
Ale batiuszka otwiera drzwi diakońskie i pokazuje polichromię w części ołtarzowej. Wydaje się mi być dziwnie bliska. Ojciec Paweł znów spieszy z wyjaśnieniem: – Ich autorami są Jarosław i Joanna Jakimczukowie. Teraz rozumiem. Tak, to oni rozpisywali cerkiew św. Jana Teologa w Supraślu, dolną Pokrowy Bohorodzicy na Nowym Mieście w Białymstoku, w Boćkach.
Ambasador – myślę – spaja greckie z naszym na różnych polach.
Cud drugi
Po lewej stronie nawy rząd świętych niewiast. O. Paweł zwraca uwagę na jedną – świętą Zlatę. Jest najbardziej znana jako święta z tej ziemi, obok św. Hilariona z Mogleny, patrona odrodzonego monasteru, do którego z Lykostom dwanaście kilometrów. Ale Hilarion jest świętym z XII wieku, a Zlata z końca XVIII.
Słyszę opowieść: – Pewien bogaty Turek zakochał się w chrześcijańskiej pięknej dziewczynie, słowiańskiego pochodzenia. Nie chciała za niego wychodzić. Wtedy Turek zagroził rodzicom, że jeśli nie skłonią jej do zamążpójścia, nałoży na rodzinę ogromne podatki. Rodzice skłaniali córkę do wyjścia za Turka. Ona jednak powiedziała, że w tej sytuacji wyrzeka się ich i odtąd Chrystus będzie jej Ojcem, a Matką Bogarodzica, zaś braćmi i siostrami święci Cerkwi.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz, fot. autorka