Włodawa, położona nad samym Bugiem, zamienia się w od dwudziestu czterech lat w kulturalną stolicę Polski na wschód od Wisły, a może i całego kraju. I chociaż w niej „kończy się” Polska, to miasto w ciągu trzech dni Festiwalu Trzech Kultur, w tym roku od 20 do 22 września, ma wielką siłę przyciągania. Ono ją samo stwarza. Bo któż prześcignie Włodawę? Zorganizowała ona w te dni ponad pięćdziesiąt wydarzeń! Połączyła trzy kultury, wyrastające z judaizmu, prawosławia i rzymskiego katolicyzmu – każdy dzień kładł akcent na inną kulturę. W sobotę na przykład jest najwięcej propozycji z kręgu slavia orthodoxia.
Z Włodawy nikt nie odjedzie „głodny”. Każdy znajdzie dla siebie strawę duchową, kulturalną i tę oferowaną na uliczkach i placu, zamieniających się w te dni w długi ciąg straganów, oferujących lokalne przysmaki. Jak to wszystko zorganizować? – nie mogę zrozumieć.
– Lata doświadczeń – krótko sumuje dyrektor Muzeum – Zespołu Synagogalnego we Włodawie Anita Lewczuk vel Leoniuk, bo to Muzeum jest organizatorem Festiwalu wraz z powiatem włodawskim, mając też siedmiu partnerów, m.in. województwo lubelskie oraz licznych patronów medialnych. By przyjąć zaproszonych twórców kultury i festiwalowych gości pracuje cały sztab ludzi, wspartych wolontariuszami. W te dni przez Włodawę przewija się dziesiątki tysięcy ludzi.
Jest to w istocie wielkie przedsięwzięcie organizacyjne. Chylę czoło przed twórcami Festiwalu. W 700-tysięcznej Łodzi organizowano Festiwal Czterech Kultur. Z rozmachem. W jednym nawet uczestniczyłam w 2005 roku, pokazując wystawę „Prawosławie w Polsce”. Ale wtedy to była chyba ostania edycja łódzkiego festiwalu. A włodawski trwa.
Akcenty prawosławne podczas tegorocznej edycji Festiwalu. Najważniejszy, w moim odbiorze, to „Tryptyk Jabłoczyński”, czyli koncert męskiego chóru muzyki cerkiewnej Katapetasma. Nie było jego „głosu wiodącego”, czyli Łukasza Hajduczeni, w tym czasie musiał śpiewać rolę operową w Warszawie, ale sześcioosobowy skład doskonale sobie radził. Witali Michalczuk był jednocześnie śpiewakiem i przewodnikiem po cerkiewnej muzyce, trzyczęściowy koncert opatrzył – co cenne – swoim słowem, wprowadzającym do każdej części, pokazującym ewolucję i bogactwo śpiewu, funkcjonującego na styku Wschodu i Zachodu i czerpiącego z obu źródeł. Michalczuk, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, wydziału Artes, a pochodzący z pobliskiego, względem Włodawy Brześcia, potrafi usytuować cerkiewny śpiew na tle innych sztuk cerkiewnych, prawosławna Liturgia bowiem to synteza wszelkich sztuk.
Byłam niezwykle zaskoczona, gdy ujrzałam podczas koncertu nie tylko wypełnioną zdaje się do ostatniej przestrzeni włodawską cerkiew, w której ludzie siedzieli na krzesłach, na dywanach, stali, ale i oblegli świątynię, wychodząc nawet na uliczkę do niej prowadzącą. Sprzyjał temu także bardzo ciepły wieczór i doskonałe nagłośnienie.
Dusza potrzebuje wzniosłości – pomyślałam – a tę może zapewnić Słowo Boże, donoszone przez nas grzesznych poprzez sztukę. Rolą zaś sztuki nie jest odbijanie rzeczywistości fizycznej, tylko usiłowanie przebicia się przez nią i docieranie do rzeczywistości duchowej, subtelnej, innej. Całe szczęście, że prawosławie wciąż w ten sposób sztukę pojmuje, podczas gdy ateizujące się społeczeństwa rolę sztuki sprowadzają do dyskursu, prowokacji, szokowania, swego rodzaju publicystyki, nie wnosząc do duszy ani spokoju, ani ciszy.
Następnego dnia w niedzielę modlitwa we włodawskiej cerkwi trwała od ósmej trzydzieści do dwunastej. Śpiewał zespół Katapetasma, najpierw podczas akatystu do Matki Bożej potem podczas Liturgii.
W Liturgii uczestniczyli nie tylko miejscowi parafianie, także goście, wśród nich burmistrz Włodawy Wiesław Muszyński i dyrektor Muzeum we Włodawie Anita Lewczuk vel Leoniuk. Proboszcz włodawskiej parafii o. Jerzy Ignatiuk dziękował wszystkim za obecność.
Po Liturgii fotografuję cerkiew pięknie wyremontowaną, o białośnieżnych ścianach, gzymsach grających swą koronką w słońcu, o ciemnych kopułach i dachu. Pani, która sprzedawała świece, zmierza do domu i staje jak wryta, ja też. Przez kasztanowy park obok cerkwi ciągną ludzie. Może dwieście osób – oceniamy. – Idą do cerkwi – mówi pani, a na jej twarzy wyczerpanie i wczorajszą obsługą gości, i dzisiejszą. – Jaka jestem już głodna – mówi. Ale trzeba wracać. Jeszcze nie czas na posiłek.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz, fot. autorka