„Kto należy do grona żyjących, ten jeszcze ma nadzieję, gdyż żywy pies jest lepszy niż martwy lew. Wiedzą bowiem żywi, że muszą umrzeć, lecz umarli nic nie wiedzą i już nie ma dla nich żadnej zapłaty, gdyż ich imię idzie w zapomnienie” (Koh 9,4-5). To mocne stwierdzenie starotestamentowego mędrca może być krzepiące i inspirujące zwłaszcza w listopadowe dni zadumy nad śmiercią naszych bliskich. W szczególny sposób dobrodziejstwo życia powinni uświadomić sobie ci, którzy swoją egzystencję postrzegają jako marną i nieudaną.
Nie sposób zrozumieć, co dokładnie znaczyło to powiedzenie w czasach Koheleta. Obecnie większość ludzi lubi psy, traktuje je wręcz jako członka rodziny. Wielu uważa psy za najlepszych przyjaciół człowieka, a ich bezgraniczna wierność i wzruszające przywiązanie stały się przysłowiowe. Jednak w Biblii nie znajdziemy ani jednego dobrego słowa o tych zwierzętach. Traktowano je z najwyższą wzgardą. W Starym Testamencie psa, jako zwierzę nieczyste, z reguły przedstawiano negatywnie. Symbolizowało to co zwykłe, pospolite i budzące odrazę. Jak pies do wymiotów powraca, tak głupi powtarza szaleństwa (Prz 26,11). Owszem, Biblia wspomina o psach jako pożytecznych stróżach ludzi i ich dobytku – namiotów, domów i stad – ale ich użyteczność nie budziła uznania. Wprawdzie pies, towarzyszący młodemu Tobiaszowi i Rafałowi, który udawał jego krewnego Azariasza (Tb 6,1; 11,4), lepiej niż jego pan zdawał się wyczuwać obecność anioła, to nie zmieniło ogólnego nastawienia do tych zwierząt. Psy szczekały na obcych, żywiły się rzucanymi im odpadkami, wiecznie głodne walczyły między sobą o pożywienie, a ich warczenie można było usłyszeć w miastach (por. Ps 59,7; Hi 30,1).
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)