Home > Grudzień 2024 > Strażnik słowa drukowanego

– Mam ruską książkę – nieraz stawał w drzwiach domu władyki Adama (Dubeca) w Sanoku jakiś mężczyzna. Chciał za nią na butelkę. Gdy władyka pytał: „Skąd ją masz?”, słyszał: „A, nieważne”. I głównie w ten sposób arcybiskup Adam zgromadził około trzydziestu „ruskich ksiąg”, pochodzących z opuszczonych i szabrowanych cerkwi bieszczadzkich i beskidzkich, które stały puste po wysiedleniu wiernych na wschód i po Akcji Wisła (1945-1947). Były to głównie XVII i XVIII-wieczne triody, apostoły, Ewangelie. Te księgi w muzeach Łańcuta i Sanoku zaczęto gromadzić dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych, dziesięć lat po wysiedleniu.

Wiele egzemplarzy zachowało się w odradzających się parafiach prawosławnych i greckokatolickich, w cerkwiach przejętych przez Kościół rzymskokatolicki i u osób prywatnych. W jaki sposób cerkiewne trafiły do prywatnych, to ich tajemnica.

Władyka Adam, zmarły w 2016 roku, wszystkie zgromadzone cyrylickie księgi cerkiewne przekazał powstałemu w 2000 roku Diecezjalnemu Ośrodkowi Kultury Prawosławnej Elpis w Gorlicach, którym od początku kieruje o. dr Roman Dubec, proboszcz gorlickiej parafii. O. Roman nie miał wtedy ani pieniędzy na konserwację ksiąg, ani doświadczenia w tym dziele, ani nikogo do pomocy.

– Zrobisz muzeum – usłyszał od swego hierarchy.

– I tak zaczęła się moja przygoda ze starodrukami – mówi o. Roman. – Księgi były w różnym stanie, często bez okładki, bez strony tytułowej, a więc nie było wiadomo, gdzie i kiedy została taka wydana. – W wielu kartki były „rozjechane” – dodaje matuszka Mirosława – a niektóre kartki tak brudne, że trudno było odczytać tekst.

– Byłem bezradny – mówi o. Roman. – I oto na mojej drodze stanął przedwcześnie zmarły Romuald Biskupski, pracownik Muzeum Historycznego w Sanoku, postać znana na południu Polski, nie tylko znawca ikony, ale i bibliofil, miłośnik cyrylickich starodruków. Nauczył mnie, jak dochodzić, skąd księga pochodzi i kiedy została wydana, gdy nie ma strony tytułowej. Nauczył wielu innych praktycznych spraw. To mnie wciągnęło.

O. Roman wiedział, że najpierw ma opracować zbiór, dowiedzieć się co ma, opisać stan ksiąg, potem ustalić, co ma być poddane konserwacji już, a co może poczekać. I to wtedy zauważył, że w księgach na marginesach jest mnóstwo wpisów, ręcznych.

– A to Apostoł grybowski – mówił kiedyś gorlickiemu proboszczowi władyka, a proboszcz nie rozumiał, bo przecież wiedział, że w Grybowie nigdy nie było cerkwi. I oto znajduje w księdze wpis, że do cerkwi w Grybowie została podarowana ta księga. I jeszcze jest informacja przez kogo i w którym roku. Czyli cerkiew w Grybowie była! Oto jak jedna księga staje w poprzek myślenia tym, co twierdzą, że cerkwi w tej miejscowości nigdy nie było.

Zaczęli poddawać księgi konserwacji, najwięcej po jednej na rok. Dotarli do pracowni konserwacji Ossolineum we Wrocławiu, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Spotkali tam wysokiej klasy profesjonalistki.

– Na czym polega konserwacja księgi? – pytam.

– O, zapraszam do nas na dwa dni, wtedy opowiem – mówi o. Roman, a ja czuję, że w istocie stare księgi stały się pasją duchownego.

Ale otrzymuję krótkie wyjaśnienie. Rozbiera się całą księgę, bo blok książki składa się ze składek – jak dziś, myślę. Każdą składkę, każdą stronę trzeba zamoczyć, potem wyczyścić specjalistycznymi gumkami. Jeśli jakiś fragment strony jest urwany, zjedzony przez myszy czy wykruszony, panie konserwatorki uzupełniają ją chińską bibułką. Po takim misternym wyczyszczeniu i uzupełnieniu znowu składają w blok. Nieraz rekonstruują grzbiet i oprawę. Nie wyrzucają niczego.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz, fot. autorka

Odpowiedz