Home > Artykuł > Najnowszy numer > Dzieło pomocy

Z wiceprezydentem Białegostoku Markiem Masalskim rozmawia Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – W wielowyznaniowym Białymstoku stało się od kilku kadencji tradycją, że jednym z wiceprezydentów miasta jest osoba prawosławna.

Marek Masalski: – Moimi poprzednikami byli Aleksander Sosna i Adam Musiuk. Zostałem mianowany na tę funkcję w maju 2024 roku, jednocześnie zrezygnowałem po 28 latach z funkcji dyrektora Eleosu – Prawosławnego Ośrodka Miłosierdzia Diecezji Białostocko-Gdańskiej. Wcześniej byłem wieloletnim przewodniczącym Bractwa Młodzieży Prawosławnej diecezji białostocko-gdańskiej. Współpraca z naszym środowiskiem była realizowana od pierwszej kadencji prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. Forum Mniejszości Podlasia wystawiało swoich kandydatów na listach wyborczych, mamy swoich radnych i swego przedstawiciela na stanowisku zastępcy prezydenta Białegostoku.

Z obowiązkami?

– Dostałem szeroki zakres kompetencji. Nadzoruję Departamenty Skarbu, Geodezji, Zarząd Mienia Komunalnego, Strefę Płatnego Parkowania, ale też Straż Miejską i Biuro Zarządzania Kryzysowego.

Czyli gospodarza miasta od podstaw bezpiecznego życia jego mieszkańców. Ale tak naprawdę to dbał Pan prawie od trzydziestu lat o bezpieczny byt mieszkańców Białegostoku i nie tylko tego miasta, o byt najuboższych, niepotrafiących udźwignąć ciężaru życia.

– Związałem swoje życie z tymi ludźmi. Wielu patrzy na nich poprzez stereotypy – pił, przehulał życie i stoczył się, znalazł się na ulicy. A to dalece nie tak. To bardzo różnorodna grupa, a przyczyny popadania w ciężką sytuację życiową są bardzo różne. Najtrudniejsze były lata dziewięćdziesiąte. Ludzie masowo tracili pracę.

Nie tylko w PGR-ach?

– W miastach upadały wielkie przedsiębiorstwa, na przykład Zakłady Przemysłu Bawełnianego Fasty w Białymstoku, zatrudniające sześć tysięcy osób, Fabryka Przyrządów i Uchwytów, oferująca trzy tysiące miejsc pracy, upadała Biruna, zakłady Sierżana, Bielpo, których nazwy pamiętają już tylko starsi. Przy tych zakładach istniały też hotele robotnicze, które zostały zamknięte podczas likwidacji przedsiębiorstw. Utrata pracy i miejsca zamieszkania oznaczała, przy ówczesnym bezrobociu, wyrzucenie na bruk mnóstwa osób – tkaczek, mechaników, inżynierów, zaopatrzeniowców, księgowych. Życie „nie pytało” nawet o ich poziom wykształcenia, stawali się bezdomnymi z dnia na dzień. Jedni poradzili sobie, prowadząc na przykład własne małe interesy, ale inni nie – bez podania im ręki – zwłaszcza gdy nieszczęścia poszły w parze, czyli na przykład pojawiły się choroby, rozwód w rodzinie, śmierć małżonka.

I to wtedy, w 1996 roku, metropolita naszej Cerkwi, wówczas arcybiskup białostocki i gdański Sawa, powołał dekretem diecezjalny Prawosławny Ośrodek Miłosierdzia Eleos.

– Tak, ośrodek w tamtych latach okazał się niezbędny po to choćby, by podać głodnym i bezrobotnym talerz gorącej zupy – zresztą od tego zaczęła się nasza działalność. Założenie ośrodka stało się możliwe, ponieważ od 1991 roku mieliśmy już ustawę regulującą stosunki między państwem a naszą Cerkwią. A ta przewidywała tworzenie cerkiewnych struktur charytatywnych.

I od początku stał się Pan dyrektorem Eleosu, zdobywając wraz z zespołem duże doświadczenie nie tylko w opiece nad ludźmi, ale i w pozyskiwaniu pieniędzy na tak rozległą działalność, potem rozliczaniu projektów. Wasze doświadczenie stało się impulsem do stworzenia ośrodka pomocy Eleos dla całej naszej Cerkwi, co zaowocowało tworzeniem jego oddziałów w różnych diecezjach. Był Pan przez kilka lat, odpowiadając na prośbę metropolity Sawy, także dyrektorem ogólnopolskiego Eleosu.

– Tak, to lata doświadczeń.

Które zaowocowały przede wszystkim…

– Stworzeniem podstaw działalności, a później struktur organizacyjnych we wszystkich diecezjach. Dziś prowadzone są domy opieki, świetlice dla dzieci, jadłodajnie dla osób ubogich i bezdomnych i wiele innych działań. Wracając na grunt diecezji białostocko-gdańskiej – prowadzonych jest pięć świetlic socjoterapeutycznych, jak je nazywamy. Tu mogą przyjść dzieci, którym w ich rodzinnych domach zwyczajnie się nie układa – zjeść ciepły posiłek, odrobić lekcje przy czyjejś pomocy, nadrobić szkolne zaległości, ale i uczestniczyć w różnych zajęciach, które te dzieci rozwijają kulturalnie, sportowo, społecznie, intelektualnie. A w czasie wolnym od nauki organizowane są im kolonie, półkolonie, zimowiska.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Dziękuję bardzo za rozmowę.

fot. Anna Radziukiewicz

Odpowiedz