Spotkanie, inspirowane wydaniem mojej książki „Słowo w niewoli” nigdzie nie wywołało takiej dyskusji, jak we Wrocławiu. Na nie, jedenaste z kolei, zaprosiło 1 grudnia po Liturgii, Stowarzyszenie Prawosławne, kierowane od ponad trzydziestu lat przez Lubomiłę Rydzanicz. Ale jego inicjatywa wyszła od prof. Walentego Ostasiewicza, matematyka, który uważa, że jeden z działów książki, dotyczący języka, powinien być wydany oddzielnie i rozpowszechniany masowo. Może dlatego dyskusja skoncentrowała się głównie wokół języka. Ale nie tylko.
Spotkanie zaszczycił swoją obecnością arcybiskup wrocławski i szczeciński, rektor drugiej kadencji Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, prof. Jerzy (Pańkowski).
Nawiązując do mojego ubolewania nad eliminowaniem słowa poetyckiego nie tylko z życia, ale nawet ograniczania go w podręcznikach literatury – „bo młodzież nie rozumie” (ten argument dotyczy i używania w Liturgii cerkiewnosłowiańskiego), arcybiskup zwrócił uwagę na powagę zjawiska upadku sztuki dialogu i obyczajów.
Jako przykład zacytował wypowiedź wysoko postawionej urzędniczki, która stwierdziła: „Jesteśmy dumni z tego, że spadła w szkołach liczba katechetów, rośnie zaś liczba psychologów i psychoterapeutów”. Tym stwierdzeniem urzędniczka zamyka dialog. Od siebie dodam – jest taki duchowny Ludowigos. Studiował na uniwersytecie w Oxfordzie psychoterapię. Zapytał, jeśli dziś by się objawił szatan, to jaki zawód by wybrał? Psychoterapeuty – podejrzewał.
Dlaczego? Władyka odpowiadał argumentami tegoż duchownego. Gdy idzie pacjent po radę i pomoc, psychoterapeuta sugeruje mu, by szukał przyczyny swej depresji czy innej choroby w rodzinie, szefie albo w głębokim dzieciństwie, kiedy przez kogoś został skrzywdzony, ale nie w sobie, nie w swojej grzesznej naturze, czyli zupełnie inaczej niż uczy tego Cerkiew, by z pokorą wyznać swoje grzechy, nikogo nie obarczać winą, wszystkim wybaczyć, nie rozpamiętywać urazów.
Nawiązując do rozważań o tym, że Cerkiew wprowadza nas w inny świat, przemieniony, także poprzez używany w niej język, inny niż ten na ulicy czy w biurze – sakralny, władyka dodał, że inność powinna istnieć w różnych sferach, nawet w ubraniu: – Kiedyś moja prababcia mówiła – „ta garsonka, te buty są do cerkwi”. Teraz ludzie zwykle w tym w czym chodzą do pracy i po ulicy, przychodzą do cerkwi. A młodzi „słuchają” mody, nawet wtedy, gdy ta proponuje zwyczajnie brzydkie ubrania, na przykład workowane spodnie, „zamiatające” chodnik. I wystarczy, gdy dyktator mody i celebryci powiedzą: „to niemodne” i już wszyscy odrzucą ubrania, w których wczoraj chodzili. Tu nie ma miejsca na własne poczucie estetyki. Moda dotyczy też i sposobów spędzania wakacji. Jest moda na wyjazdy za granicę. Córka znajomych, uzdolniona, gra na skrzypcach, zna języki obce, nie wyjechała w tym roku z rodzicami za granicę. Do dziś dzieci w szkole jej docinają: „A ty nie byłaś za granicą”.
– Boję się różnych trendów i mód, które nas dehumanizują. Osobiście nie wiem, jak radzą z bezsensem dzisiejszego świata ludzie, którzy nie wiedzą, czym jest modlitwa, którzy nawet niedzielę traktują jak zwykły dzień. Gdzie uzupełniają swoją życiową energię?
Spotkanie prowadził dr Andrzej Michaluk.
– Mamy szczęście – powiedział – że są książki, które prowokują do dyskusji. Dziś prezentowana pozwala uzmysłowić, jak współcześnie funkcjonuje słowo – sakralne i świeckie – i jakie konsekwencje niesie swoista opresja, nieraz dokonywana na słowie.
Natalia Nieczajew: – Wychowywałam się w dwujęzyczności. W domu używano języka rosyjskiego i polskiego [ojciec pani Natalii Andrzej Nieczajew był znanym w Szczecinie lekarzem – ar]. Potem przyszła tęsknota za poezją i literaturą w ogóle. Czytałam ją w językach rosyjskim, polskim i niemieckim. Szukałam w niej mądrości. Teraz mądrość nie jest w cenie. Ranią mnie ludzie, którzy gardzą słowem swoich przodków, wstydzą się ich imion. Głupią rzeczą jest uczyć się od innych pogardy do swojej mowy, a zwłaszcza do uświęconego języka cerkiewnosłowiańskiego, który jednocześnie łączy nas Słowian.
Matuszka Maria Konachowicz: – Kiedy byłam w piątej czy szóstej klasie, batiuszka powiedział bardzo ważną rzecz: „Dzieci, nie martwcie się, że nie rozumiecie jakiegoś cerkiewnosłowiańskiego słowa albo i całej frazy. Pamiętajcie, że cerkiewnosłowiański jest świętym językiem. W nim nikt nie bluźni, nie przeklina. Nie ma w nim żadnego brzydkiego słowa. Nie usłyszycie go na ulicy”. I powiedział, że Kościół katolicki dużo stracił, wyprowadzając łacinę ze swoich nabożeństw. Bo łacina to też język uświęcony wiekami i tysiącleciami modlitwy. Inna rzecz, że my, wyrastający w prawosławiu, nawet gdy jakiegoś słowa nie możemy przełożyć na polski, czujemy jego sens intuicyjnie. Tym, którzy narzekają, że go nie rozumieją, miejmy radę: Gdy nie rozumiecie jakiejś informacji po angielsku, bierzecie słownik, czyńcie to samo z cerkiewnosłowiańskim. Są teraz słowniki, gramatyki, przekłady Pisma Świętego, Psałterza, akatystów, modlitw. Jest mnóstwo literatury pomocniczej.
Antonina Kieleczawa: – Wszyscy starzy Łemkowie wieźli z gór cerkiewnosłowiańskie księgi. Czytali je. Mój tata znał na pamięć w cerkiewnosłowiańskim cały Psałterz. Będę zawsze bronić tego języka i zabiegać o to, żeby było jak najwięcej jego tłumaczeń na polski, ale po to, by bardziej przybliżyć cerkiewnosłowiański, by ludzie go pokochali jako doskonały język rozmowy z Bogiem. Bo żaden narodowy w pełni go nie zastąpi, także łemkowski. Łemkowie w pewnym okresie zaczynali wprowadzać swój język do Liturgii. Walczyłam ze swoimi współbraćmi, by tego nie czynili. Moja koleżanka katoliczka mówiła mi, że jej Kościół wiele stracił, wprowadzając do nabożeństw języki narodowe.
Lidia Rydzanicz – Uczyłam się cerkiewnosłowiańskiego sama. Pamiętam z dzieciństwa kalendarz, w którym były teksty napisane cyrylicą, a obok nich łacińska transliteracja. W ten sposób poznawałam grafikę liter cerkiewnosłowiańskiej cyrylicy. Ale ja uczyłam się w szkole rosyjskiego. Pytanie jak dzisiaj zainteresować dzieci, nie uczące się w szkole języka rosyjskiego, nauką języka cerkiewnosłowiańskiego? Dzisiaj powinniśmy skierować na nie uwagę, zachęcić do nauki czytania i rozumienia cerkiewnosłowiańskich tekstów, pisanych cyrylicą, aby pokazać dzieciom piękno tego języka. Nie muszą w stu procentach go rozumieć. Te teksty to również poezja. A poezja, nawet w matczynym języku, może dotrzeć do odbiorcy od razu, albo z czasem dojrzewa się do jej odbioru. Władyka Jeremiasz zawsze powtarzał, że nawet jeśli do końca nie rozumie się tekstów cerkiewnosłowiańskich modlitw i czytań na nabożeństwach, te teksty i tak przenikają do człowieka.
Irena Faron: – Chciałam podziękować Cerkwi w Polsce za posługiwanie się językiem sakralnym. To takie ważne. On chroni czystości naszej wiary. Jeżeli zniknie w cerkwi i wejdzie język profanum – a profanum jest wszędzie – to uszczerbku dozna nasza Liturgia i nasza wiara. Niski pokłon dla pani za wyjaśnienie w książce „Słowo w niewoli” tego zagadnienia.
Trzy dni temu wchodzi do cerkiewnego sklepu z literaturą cerkiewnosłowiańską, polską, ukraińską, rosyjską, w którym pracuję, piętnastolatek. Przyjechał z Teksasu. Nie możemy się porozumieć, ponieważ nie znam angielskiego, a on słowiańskich. Wreszcie młody człowiek bierze z półki Molitwosłow po słowiańsku i czyta. Biegle. Za pomocą słów w nim zawartych wyjaśnia, że jest prawosławny on, jego mama i babcia, że mają w Teksasie przepiękną cerkiew. A on tu we Wrocławiu znalazł cerkiew i przyszedł na wsienoszcznoje bdienije. Oto przykład dla naszych ludzi, tych którzy dwa lata temu przyjechali do Wrocławia z Ukrainy, pracują tu i jeszcze nie znaleźli drogi do cerkwi.
Olga z Ukrainy: – W cerkwi na Ukrainie byłam lektorem, dyrygowałam chórem. I gdy przyjechałam do Polski, było mi bardzo miło, gdy zaszłam do prawosławnego chramu. Tu taka sama mowa! – stwierdziłam z radością. Poszłam na kliros. A tam takie same księgi. Teraz czytam na klirosie. To bardzo ważne, że my prawosławni, pochodzący z różnych krajów, możemy jako Słowianie porozumieć się między sobą. Cerkiewnosłowiański nas obejmuje. Daje poczucie jedności i braterskiej miłości.
Dodałam, że dążący do rozbicia prawosławnej słowiańskiej jedności, będą nam podpowiadać: – Wycofajcie cerkiewnosłowiański ze swoich cerkwi, bo niezrozumiały, stary i niemodny. To wstyd, że go jeszcze używacie. Spójrzcie na chrześcijan Zachodu. Oni powszechnie modlą się w swoich kościołach w językach narodowych, współczesnych.
Matuszka Maria Konachowicz: – Do tego trendu, mam wrażenie, bardziej dostosowują się cerkwie na Białostocczyźnie i Lubelszczyźnie, które odwiedzam. Tam często usłyszysz słowo polskie w Liturgii, podczas czytania Apostoła, Ewangelii czy nawet pewnych modlitw. W cerkwiach na zachodzie Polski tego nie ma. Do Liturgii można się przygotować przeczytawszy wcześniej w domu odpowiedni tekst Apostoła czy Ewangelii, z tłumaczeniem.
Michał Hajtko: – Ogromną tragedią dla Łemków był rok 1596, kiedy unia brzeska zamiast jednoczyć, podzieliła mój naród i dzieli do dziś oraz rok 1947, kiedy wysiedlono Łemków na ziemie zachodnie. Ale tu budujemy cerkwie i swoją małą Łemkowszczyznę. Budujemy ją również za pomocą słowa – i łemkowskiego, i cerkiewnosłowiańskiego. W Lubinie buduje ją o. Bogdan Repeła, oddany proboszcz prawosławnej parafii, do której należę. Uczy dzieci, młodzież i dorosłych naszych języków, łemkowskiego i sakralnego, szacunku do wiary, Cerkwi i narodu. Pod opieką takiego duchownego nikt nie wstydzi się, że jest prawosławnym Łemkiem. Na odwrót, utwierdza się w radości, takiej Chrystusowej, że należy do Cerkwi.
Andrzej Michaluk: – To bardzo ważne, jakich mamy nauczycieli. Byłem nastolatkiem. Podchodzę we wrocławskiej cerkwi po Liturgii do krzyża. „Ty zostań. W następną niedzielę będziesz czytać Apostoła” – mówi do mnie biskup Aleksy, wtedy jeszcze zwyczajny batiuszka, pamiętam jak jeździł motocyklem do cerkwi w Zimnej Wodzie. Zajął się mną. Pokazywał teksty, które mam czytać, uczył melorecytacji. A ponieważ znałem już cyrylicę, bo uczyłem się rosyjskiego, nie było problemu z nauką czytania tekstów cerkiewnosłowiańskich. Potem ode mnie czytania nauczyła się siostra i znajomi. Czytaliśmy w cerkwi Apostoła i pewne modlitwy na przemian.
Andrzej Michaluk: – Poprosimy o wypowiedź prof. Walentego Ostasiewicza, w zasadzie sprawcę tego spotkania.
Walenty Ostasiewicz: – Wydanie książki „Słowo w niewoli” jest piękne, dla koneserów, a ja utrzymuję swą propozycję taniego wydania jednego jej rozdziału „Język”, w którym są teksty i o cerkiewnosłowiańskim, ale i o groźnych manipulacjach dokonywanych na języku, uniemożliwiających wręcz dialog i porozumienie, zmieniających naszą świadomość, nawet przeczytamy o „brzydkich słowach”, które rujnują psychikę i zdrowie. Niech ten rozdział będzie powszechnie czytany, bo tak naprawdę mało interesujemy się tym, co jest nasze.
Dyskusję zanotowała Anna Radziukiewicz
Lektura książki „Słowo w niewoli” wciągnęła mnie tak szybko i tak mocno, że nie zwracałem nawet uwagi na bogatą oprawę graficzną. Byle szybciej, byle dalej, po następne wiadomości, opisy problemów i konstatacje. I tak przez trzy dni pochłaniałem kolejne strony, aż do ostatniej. Zadowolenie, że skończyłem i jakiś niepokój, że tak dużo do przemyślenia. Miesiąc odpoczynku i mogłem przystąpić do spokojnego czytania Pani Dzieła. Czytałem powoli, oglądając, jak to Pani pięknie ujęła, „świat zatrzymany w słowie” i korzystając z „zawartego w Pani autorskich słowach zaproszenia do myślenia”. Myślenie ułatwiała mi wręcz matematyczna logika prowadzonej przez Panią narracji i jej piękny, a zarazem precyzyjny język.
Dzieło przytłacza, przynajmniej mnie, zasięgiem tematycznym oraz głębią i trafnością przedstawionych analiz. Ze względu na wagę każdego zdania, każdego słowa czytanie wymaga skupienia i namysłu. Przyswajanie kolejnych myśli ułatwia piękny i precyzyjny język. Zadziwiają szczegółowe, bardzo przekonujące, poparte licznymi przykładami uzasadnienia ogólnych diagnoz. To bardzo ułatwia rozumne czytanie. Przytoczę tylko dwa przykłady. Uwaga o tytule powieści Olgi Tokarczuk „Bieguni” oraz przytoczona za Antonim Krochem anegdota o Łemku kupującym bilet do Uścia Ruskiego, która w Pani tekście nabrała trochę innego, o wiele głębszego znaczenia niż w oryginale (sięgnąłem na półkę po książkę „Za tamtą górą” i odnalazłem anegdotę).
Przeczytałem dużo książek popularnonaukowych, od kosmologii, poprzez filozofię przyrody, religioznawstwo, nauki społeczne, historię. Pani dzieło dotyka każdej z tych dziedzin, jest dla mnie pewnego rodzaju syntezą tego, czego się z przeczytanych książek nauczyłem, ale czego sam nie potrafiłem w pełni uporządkować.
Jeszcze raz dziękuję za to, że mi Pani w tym pomogła.
Zachęciła mnie Pani do nowego spojrzenia na problemy, które znałem i, co dla mnie ważniejsze, uświadomiła mi Pani istnienie zjawisk i problemów, których wcześniej nie zauważałem.
Po przeczytaniu całości uświadomiłem sobie, że opisała Pani najważniejsze zjawiska i problemy dotyczące „Uniwersum”, w którym żyję, które mnie otacza. Serdecznie Pani dziękuję za książkę – Dzieło, którego lektura pozwala mi, i tu użyję Pani słów, „ … rozjaśniać świat, w którym Bóg wyznaczył mi miejsce”.
Z wyrazami podziwu i szacunku Dymitr Słezion, Opole
(matematyk, nauczyciel akademicki – ar)