Pochodzę ze średniej wielkości miasta w Polsce środkowej. Wychowałem się w rodzinie katolickiej, uczestniczącej jednak w życiu religijnym tylko przy okazji większych świąt. Póki byłem mały, mama prowadziła mnie w niedzielę do kościoła. Po każdej mszy dzieciom wręczano karteczki do wklejenia w zeszycie od religii. Uczęszczałem wtedy na kółko misyjne przy mojej parafii, zdarzało mi się także brać udział w wyjazdach dla dzieci i młodzieży, organizowanych przez parafię. Gdy byłem starszy, na mszę chodziłem już z kolegami, rodzice zostawali w domu.
Po bierzmowaniu jednak przestałem chodzić do kościoła. W pierwszej klasie szkoły średniej wypisałem się z zajęć katechezy. W następnych latach powróciłem na zajęcia, gdyż do szkoły przybył młody ksiądz katecheta, otwarty na pracę z młodzieżą, w przeciwieństwie do swego poprzednika. Z czasem lokalny biskup katolicki wysłał tego duchownego do pracy duszpasterskiej w domu pomocy społecznej. Młodzieży trudno było się z tym pogodzić, gdyż ksiądz ten jak mało kto potrafił dotrzeć ze Słowem Bożym do młodego pokolenia. Ukarano go za mówienie niewygodnej prawdy. Był to jeden z elementów, przez który czułem wielkie rozczarowanie Kościołem katolickim. Zacząłem wówczas buntować się, czytać literaturę ateistyczną. Z czasem zwątpiłem w istnienie Pana Boga. Wolny czas spędzałem na spotykaniu się ze znajomymi, często imprezowałem, sięgałem po różne używki. W życiu codziennym sacrum przestało dla mnie istnieć.
Po maturze wyprowadziłem się do większego miasta, studiowałem na kierunku z zakresu nauk przyrodniczych. W nowym mieście nie miałem swojej parafii, nie czułem przywiązania do żadnego Kościoła. Jednak z czasem zaczęło mi czegoś brakować. Minął mi okres wojującego ateizmu. Zacząłem określać siebie agnostykiem. Wpływ na to mogły mieć zajęcia z filozofii czy bioetyki. W końcu z naukowego punktu widzenia nie można udowodnić nieistnienia. Na następnych studiach, z zakresu nauk prawnych, miałem zajęcia z doktryn społeczno-politycznych, na których miałem okazję poznać myśl Arystotelesa, Platona, stoików, ale także św. Augustyna czy św. Tomasza z Akwinu. Interesujący był dla mnie spór o prymat władzy między cesarzem a papieżem oraz monarchią narodową. Wtedy także zwróciłem większą uwagę na Cesarstwo Bizantyńskie, którego dzieje wcześniej nie były mi znane. Wstrząsająca była dla mnie informacja o złupieniu przez Krzyżowców Konstantynopola w 1204 roku.
Wrażenie podczas tych zajęć wywarł na mnie konserwatysta i krytyk rewolucji francuskiej Edward Burke, który krytykował założenia racjonalistów dotyczące pozytywnej wizji natury ludzkiej. Według niego człowiek jest niedoskonały i dlatego potrzebuje zewnętrznego, religijnego źródła moralności. Zacząłem dosyć często powtarzać sobie, że zazdroszczę osobom wierzącym. Osoba pozbawiona wiary jest samotna, nie ma do kogo zwrócić się w chwili słabości. Z dzisiejszego punktu widzenia śmiem twierdzić, że była to forma bardzo prostej modlitwy. W myślach powtarzałem, że chcę uwierzyć, ale nie potrafię.
Pasjonuję się genealogią swojej rodziny. Rozrysowałem niektóre boczne jej gałęzie niemal do XVII wieku. Jednak miałem problemy z ustaleniem swoich korzeni po mieczu. Dziadek powtarzał, że nasza rodzina z dziada pradziada związana była z moim miastem rodzinnym. Dużo czasu minęło zanim poznałem prawdę. Faktycznie mój pradziadek, jak i prapradziadek urodzili się w tej samej miejscowości co ja, byli jednak ochrzczeni w lokalnym soborze prawosławnym – dziś już nieistniejącym. Pierwszy antenat naszej rodziny, który przybył do Polski centralnej wraz z armią carską, pochodził z Polesia na Białorusi, urodził się kilka lat po synodzie połockim w miejscowości położonej nieopodal monasteru Objawienia Pańskiego w Torokaniach, zburzonego w latach 50. XX wieku.
Trudno mi wskazać jednoznacznie, kiedy się nawróciłem. Po odkryciu swoich korzeni zacząłem z czystej ludzkiej ciekawości wyszukiwać informacji o Rusi Kijowskiej, Księstwie Turowsko-Pińskim, w końcu o Wielkim Księstwie Litewskim. Początkowo były to zainteresowania historyczne, jednak z czasem zacząłem interesować się samym prawosławiem. Natrafiłem na Przegląd Prawosławny, radio Orthodoxia, portal internetowy Cerkiew.pl. Wypożyczałem też różne książki. O dziwo, zbiory literatury prawosławnej mojej biblioteki uczelnianej okazały się bardzo bogate, tam natrafiłem na „Kościół Prawosławny” metropolity Kallistosa (Ware) czy „Kościół – Ciało Chrystusa. Relacje między Kościołami”, którą napisał francuski patrolog i teolog prawosławny Jean-Claude Larchet. Obaj zresztą to konwertyci.
Zanim odwiedziłem pierwszy raz cerkiew parafialną w swoim mieście, najpierw wybrałem się z żoną na wakacje na wschód Polski – byliśmy tam pierwszy raz. Odwiedziliśmy Białą Podlaską, Kodeń, Sławatycze oraz monaster św. Onufrego w Jabłecznej. Wybór był nieprzypadkowy – to tereny dawnego województwa brzesko-litewskiego, a zarazem Polesie zachodnie. Nie opuszczając granic Polski znaleźliśmy się w ojczyźnie moich przodków. Zawsze bardzo lubiłem geografię. Na tej samej długości geograficznej co kolebka mojej rodziny, lecz 125 kilometrów na zachód, leży cerkiew Ikony Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość w Koterce – to kolejne bardzo ważne w moim sercu miejsce, które jeszcze w XVIII wieku także leżało w województwie brzesko-litewskim. Od tamtego czasu bywam na Podlasiu, Lubelszczyźnie czy Podkarpaciu regularnie kilka razy do roku. Tam inaczej płynie czas, ludzie są otwarci, gościnni, człowiek może odpocząć od trosk dnia powszedniego, a ja czuję się, jakbym był w domu.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Patryk, 29 lat