Home > Artykuł > Najnowszy numer > Świętego Jana przekraczanie granic

Świętego Jana przekraczanie granic

– Po duchowe rady pielgrzymi mogą pojechać do monasterów, zaś do św. Jana Szanghajskiego i San Francisco jadą po cuda – tak mówił w Białymstoku podczas spotkania z wiernymi o. Piotr Pierekrestow, opiekun relikwii św. Jana, znajdujących się w katedralnej cerkwi w San Francisco. Cząstka tych relikwii przebywała od 9 do 12 listopada w cerkwiach w Supraślu, Zmartwychwstania Pańskiego i św. Jerzego w Białymstoku, w monasterze w Zwierkach, cerkwi św. Michała Archanioła i Zmartwychwstania Pańskiego w Bielsku Podlaskim, św. Dymitra Sołuńskiego w Hajnówce.

– Do relikwii św. Jana jadą ludzie z całego świata. Najbardziej ukochali świętego Rumuni. Pewien hieromnich monasteru w Putnej i inni mnisi tej rumuńskiej obitieli starają się raz w roku przybyć do San Francisco. Mówią, że w ciągu dwutygodniowego tu pobytu i modlitw przy relikwiach otrzymują odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Nasz święty władyka Jan jest znany we wszystkich krajach świata i jest najbardziej czczonym współczesnym świętym Ameryki. To był niebożytiel na ziemi.

Przypomnijmy – Rosyjska Prawosławna Cerkiew za Granicą kanonizowała tego biskupa cudotwórcę 2 lipca 1994 roku. Urodził się w 1896 roku stosunkowo niedaleko Polski, wtedy w charkowskiej guberni, należącej do Imperium Rosyjskiego, potem tworzącej Ukrainę. Już w dzieciństwie – wtedy nosił imię Michaił (Maksymowicz) – długo nocami modlił się, a jego ulubioną lekturą były żywoty świętych. Pod wpływem jego głębokiej dziecięcej religijności jego francuska guwernantka katoliczka przyjęła prawosławie. Wyrastał w świętości.

Ale takich jak on porewolucyjna Rosja nie chciała, przeznaczała na zniszczenie. Znalazł się w Belgradzie, gdzie na uniwersytecie studiował teologię. Gdy miał 30 lat, metropolita Antoni (Chrapowicki) postrzygł go na mnicha. Przyjął imię Jan, czcząc w ten sposób swego przodka, świętego biskupa Jana (Maksymowicza) Tobolskiego.

O tym bałkańskim okresie o. Piotr wspominał podczas spotkania w Białymstoku. – W tym czasie biskup Mikołaj (Welimirowić), serbski Złotousty, mówił: „Jeśli chcecie zobaczyć żywego świętego, jedźcie do Bitoli [dziś miasto w Macedonii Północnej – ar] do ojca Jana”. Już wtedy o. Jan nieustannie się modlił, pościł gorliwie, codziennie służył Liturgię i przyjmował Święte Dary. Od momentu postrzyżyn nigdy nie kładł się spać. Nieraz znajdowano go z rana drzemiącego na podłodze przed ikonami.

W 1934 roku przyjął święcenia biskupie i wtedy został od razu wysłany do Szanghaju. Władyka Antoni (Chrapowicki) mówił o nim: „Lustro ascetycznej twardości i gorliwości w naszych czasach ogólnego duchowego osłabienia”.

– To był niebożytiel na ziemle, nie ot mira siego – podkreśla o. Piotr. Był zawsze tam, gdzie nieszczęście. Przy tym nigdy nie chodził na przyjęcia, tak jak i św. Jan (Maksymowicz) Tobolski. Bywało, że ludzie nie rozumieli, dlaczego do nich zaszedł. Pije u nich w domu na dole herbatę, po czym idzie na górę. Rozmawia z ich synem. A syn właśnie w tę godzinę planował ze sobą skończyć.

Już w Szanghaju młody władyka codziennie odwiedzał chorych w szpitalu. Przyjmował ich spowiedź i udzielał Świętych Darów. Gdy chory był w krytycznym stanie, władyka przychodził do niego i w dzień, i w nocy, długo się modlił przy jego łóżku. Znamy mnóstwo przypadków uzdrowienia beznadziejnie chorych.

Gdy w Chinach do władzy przyszli komuniści, św. Jan (Maksymowicz) wraz z wiernymi rosyjskiej Cerkwi znów musiał uciekać. Większość uciekała przez Filipiny. W 1949 roku zatrzymał się na wyspie Tubabao w obozie dla uchodźców. Tam znalazło przytułek około pięciu tysięcy Rosjan z Chin. Wyspa znajdowała się na drodze sezonowych tajfunów. W ciągu 27 miesięcy funkcjonowania obozu jedynie raz tajfun zagrażał wyspie, leżącej na Oceanie Spokojnym, ale i wtedy zmienił swój kurs, ominął ją bokiem. Kiedy jeden z Rosjan w rozmowie z Filipińczykiem wspomniał o strachu przed tajfunem, ten odpowiedział: „Nie ma powodu do niepokoju, jako że wasz święty człowiek błogosławi obóz każdej nocy ze wszystkich czterech stron”.

Kiedy obóz ewakuowano, straszny tajfun zniszczył wszystkie jego budynki.

Władyka Jan potrafił uczynić możliwym niemożliwe. Sam udał się do Waszyngtonu, żeby uzyskać pozwolenie od władz USA na przesiedlenie do tego kraju jego rodaków. Amerykańskie prawo takiego ruchu nie przewidywało. Ale dzięki modlitwom św. Jana nastąpił cud i do prawa wniesiono poprawki. Stany Zjednoczone przyjęły trzy tysiące osób. Pozostali znaleźli schronienie w Australii.

Przez jedenaście lat, do 1962 roku, św. Jan pełnił służbę biskupa zachodnioeuropejskiego egzarchatu Rosyjskiej Cerkwi za Granicą. Przebywał w Paryżu (przydała się nauka francuskiej guwernantki). Wieści o władyce jako o świętym człowieku rozprzestrzeniały się w Paryżu nie tylko wśród prawosławnych. W jednym z kościołów tej metropolii ksiądz zwracał się do młodzieży: „Potrzebujecie dowodów, mówicie, że dziś nie ma cudów ani świętych. Po co mi dawać wam teoretyczne dowody, kiedy dzisiaj ulicami Paryża chodzi święty Jan Bosy”.

W europejskich szpitalach wiedzieli o biskupie, który potrafił modlić się o ocalenie umierającego całą noc. Prosili go o modlitwy o uzdrowienie ciężko chorych katolicy, protestanci, prawosławni, ponieważ wiedzieli, że gdy on się modlił, Bóg okazywał swoją miłość.

W paryskim szpitalu leżała prawosławna chora Aleksandra. O jej chorobie doniesiono władyce. Władyka przekazał jej informację, że przybędzie do niej ze Świętymi Darami. Chora, leżąc w dużej sali mieszczącej 40-50 chorych, krępowała się przed francuskimi damami, że oto przyjdzie do niej prawosławny biskup w niewiarygodnie znoszonej riasie i w dodatku bosy. Po wizycie władyki Francuzka, leżąca na najbliższym łóżku, powiedziała: „Jaka pani jest szczęśliwa, że ma pani takiego duchownika. Moja siostra mieszka w Wersalu i kiedy jej dzieci chorują, ona je po prostu wygania na ulicę, po której zwykle chodzi władyka Jan i prosi go, by je pobłogosławił. Dzieci po otrzymaniu błogosławieństwa szybko zdrowieją. Nazywamy go świętym”.

Św. Jan pozostawał władyką San Francisco jedynie przez cztery lata, do 2 lipca 1966 roku, kiedy w wieku 71 lat odszedł do Pana, a wieść o nim rozeszła się po Ameryce. Przewidział swoją śmierć. Zmarł podczas arcypasterskiej wizyty w mieście Seatle, gdzie znajduje się cudotwórcza Ikona Matki Bożej Kurskiej-Korennoj. Zmarł przed tą Ikoną Odegetrii Rosyjskiej Cerkwi za Granicą. Odszedł do Pana wielki prawiednik. Prawosławny duchowny z Holandii pisał wtedy: „Nie będę miał już nigdy takiego duchowego ojca, który by do mnie dzwonił o północy z drugiego kontynentu i mówił: «Idź już spać. To o co się modlisz, otrzymasz»”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. domena publiczna

Odpowiedz