Cisza wyrażała wszystkie emocje, które były w ludziach. Obok mnie dziewczyna płakała, bo w Zaniach zabili jej dziadka. Ja też płakałam, bo pamiętałam opowieści mamy o krzykach ludzi ze wsi Szpaki, które było słychać w Strykach.
Po filmie odbyło się spotkanie z reżyserem. Jerzy Kalina powiedział, nie chodzi o naszą czy waszą pamięć i o to, która pamięć zwycięży. Nie jest to bowiem żaden maraton. Chodzi o to, żeby czyjaś pamięć nie krzywdziła innego.
Na filmie padły słowa Anny Kondratiuk-Świerubskiej, że dziś połowa społeczeństwa potępia tamte zbrodnie. Jednak przychodzi gorzka refleksja, że są ci, którzy jej nie potępiają. Przerażające jest to, że podczas marszów w Hajnówce szły osoby, których przodkowie byli prawosławni. Może nawet tacy, których bliscy zginęli.
Budujące jest to, że na chwilę obecną marszów już nie ma. A ludzie nawet spoza naszego środowiska zbrodnie potępiają. Tak jak mój znajomy dr Jakub, który był zbulwersowany wielkim zdjęciem Łupaszki na jednym z białostockich wieżowców. Tamte zbrodnie bezpośrednio nie dotyczyły rodziny doktora, ale jako człowieka wrażliwego i inteligentnego przerażają także dziś i nie może obok nich przejść obojętnie.
Rodzina Romualda Rajsa zadośćuczynienie otrzymała, a zgłaszane przez posła Eugeniusza Czykwina w trzech kadencjach projekty ustaw, umożliwiające przyznanie zadośćuczynienia rodzinom ofiar były przez sejmową większość blokowane. Dla rodzin ofiar sprawy finansowe nie były jednak najważniejsze. Oczekiwały, żeby ofiara nazwana została ofiarą, a zbrodniarz zbrodniarzem.
Naszła mnie bardzo smutna refleksja, że łatwiej być potomkiem tych, którzy zginęli w Auschwitz bo są uznane za ofiary. Są marsze pamięci i słowa „przepraszam”. Inaczej niż w przypadku tych, co zginęli w Zaniach, Szpakach, Zaleszanach i wielu innych miejscach po wojnie.
Ludzie długo bali się mówić o tych zbrodniach. Bali się także ci, co mieszkali w Puchałach Starych, choć zbrodnia na nich ciążyła. Jednak strach był większy. Strach, który nie pozwalał mówić albo mówić tylko szeptem. Ze strachu cieśla Józef Czołomiej ze wsi Zanie nie mówił po swojomu. Budował domy, spichlerze, cerkiew w Szastałach i mówił tylko po polsku. Jego syn Andrzej, wychowany już we wsi Augustowo, mówił po swojomu. A ojciec tylko po polsku.
Ten strach jeszcze gdzieś unosi się wśród ludzi. Jednak nasza pamięć ma być taka, żeby nasze dzieci nie uczestniczyły w takich marszach i żeby historia się nigdy nie powtórzyła. Nie chodzi tu o ciągłe rozdrapywanie ran i kłótnie o rodzaj pamięci. Chodzi o to, żeby „nasza pamięć” umiała przeciwstawić się polityce historycznej, niesprawiedliwej i krzywdzącej wobec niewinnych ofiar, które tylko chciały zwyczajnie żyć po dwóch wojnach i krzywdach, jakich już doznały.
Po filmie „Nasza pamięć” mogła być tylko cisza. Ta cisza mówiła więcej niż tysiące słów…
Iwona Zinkiewicz,fot. Natalia Klimuk