Home > Luty 2025 > Spotkania ze świętym Paisjuszem

Spotkania ze świętym Paisjuszem

Biskup siemiatycki Warsonofiusz opowiada o swych spotkaniach ze świętym Paisjuszem Hagiorytą i jego nauczaniu.

– Trafić do starca Paisjusza nie było trudno. Kiedy wysiadało się z autobusu w Kaires, widać było strzałki, wskazujące drogę do jego pustelni. Był późny wieczór, gdy pierwszy raz do niego trafiłem. Jak zwykle koło jego pustelni czekało dużo ludzi. Ale starzec miał swój system. Wiedział, kto z czym przychodzi – jeśli z czystej ciekawości, tych ludzi nie wpuszczał.

Przyszedł kiedyś młody chłopiec i mówi: „Ojcze, słyszałem że cuda czynisz”. „O tak!” – na to starzec – i poszedł do swojej kielii. Przyniósł pień i siekierę. „Po co ci to?” – na to chłopiec. „Zrobię cud. Połóż głową na tym pieńku, ja ją odrąbię, potem się pomodlę i znów będziesz miał głowę”. I w tym momencie nie stało przerażonego, żądnego cudów, chłopca.

Koliwia starca była ogrodzona. Wtajemniczeni wiedzieli, gdzie są dziury w płocie, a były one w chaszczach, przez które można było się przedrzeć. Ale o. Paisjusz miał i system „podawania” klucza do furtki. Przesuwał go kołowrotkiem w stronę furtki na sznurku. Zaproszony otwierał furtkę i klucz wędrował z powrotem do koliwii.

Ludzie stoją. Nie wiadomo, czy ojciec Paisjusz jest, czy go nie ma. Bardzo często chorował i zabierano go do szpitala do Salonik. Miał tylko jedno płuco i wiele chorób.

Znajomy Grek z Atosu podszedł wtedy do mnie i mówi: „Choć przejdziemy z drugiej strony przez dziurę w płocie”. I tak zrobiliśmy. Starzec był jednak bardzo zmęczony.

– A, z Polski? To tam sami katolicy – rzekł.

– Nie, są i prawosławni – ja na to.

– To przyjdź innym razem – zaproponował.

Przyszedłem drugi raz. Koło jego chatki stały pieńki. Na nich siedzieli jego goście. Częstował ich lukumi, nalewał po kieliszku ouzo. Na Atosie jest tradycja ugaszczania pielgrzymów. Jest tam zwykle bardzo gorąco i po wypiciu kieliszka wódki człowiek przestaje się tak pocić. To bardzo stary sposób.

Wtedy zaczął mnie pytać o naszą Cerkiew – ilu mamy biskupów, ile monasterów, jaka jest historia Cerkwi. Mówiłem o unii brzeskiej, o sytuacji międzywojennej. „O Boże, Boże” – wzdychał.

– A jak wy się rozwijacie duchowo? – też się interesował.

Wtedy był osiemdziesiąty czwarty rok. Nie mogliśmy drukować, mało było duchowej literatury. Rozmowa trwała już około godziny. Po czym starzec poszedł do kielii i przyniósł książkę po grecku.

– Weź ją synu, przeczytaj i przetłumacz. Jeśli ją przetłumaczysz, będę modlić się za waszą Cerkiew – powiedział.

To była książka o św. Arseniuszu z Kapadocji. I dał mi pieczęć, wyciętą w drewnie z wizerunkiem Matki Bożej.

W ciągu roku starzec Paisjusz przyjmował do trzynastu tysięcy ludzi. Szli do niego i metropolici, i patriarchowie, i hinduiści, i katolicy z całego świata, nawet z Australii. Oczywiście najwięcej było Greków.

Przy drugim spotkaniu powiedział mi starzec, że pięćset lat tureckiej niewoli nie zrobiło Grecji tyle złego, ile w ciągu czterdzieści lat uczyniła zachodnia kultura. Rozłożyła Cerkiew i społeczeństwo. Nastąpił rozpad rodziny, zeświecczenie duchownych, mnichów, ludzi. Podczas tamtego spotkania przybliżył mi historię, której nigdy przedtem nikomu nie opowiedział.

– Pewnego razu byłem bardzo chory. Nie mogłem ręki podnieść i myślałem, że dobrze by było, żeby mnie zjadł jakiś wilk. Co zrobić? Wyspowiadałem się z grzechów, wziąłem ze sobą wody i chleba, a był Wielki Post, i poszedłem na pustynię, tam gdzie są już tylko pieczary. Najlepiej będzie, gdy umrę z głodu – planowałem. Pożegnałem się ze wszystkimi, zamknąłem kielię, porozdawałem wszystkie swoje rzeczy. Jestem już w pieczarze i przygotowuję się do śmierci. Mija dzień, drugi, trzeci. Chleba już prawie nie ma. Ale jest woda. Po czym i wody zabrakło. Należałoby jeszcze dwa-trzy dni pożyć – myślę. I wtedy znalazłem źródełko, między skałami sączyła się woda, o czym wcześniej nie wiedziałem. Stoję nad źródłem wygłodzony, ale zadowolony. Nabrałem wody, wracam i czuję, że w chaszczach coś się poruszyło. Podchodzę bliżej i widzę – ślepia wilka na mnie patrzą. Sława Tiebie Gospodi! Moje modlitwy zostały wysłuchane! O Boże, jaka radość – pomyślałem. Stanąłem przed wilkiem na kolanach. Zacząłem Bogu dziękować za wysłuchanie modlitw. Czekam, kiedy wilk na mnie się rzuci. Czekam, czekam, czekam. A on nic. Podnoszę głowę, a wilk podchodzi do mnie i w paszczy trzyma chleb. Kładzie chleb przede mną i ucieka. Tak mi się smutno zrobiło. Wszystkie moje plany i wysiłki poszły na marne. Rzuciłem to umieranie i w smutku wróciłem do kielii – kończył opowieść starzec.

Święty Paisjusz, wyczerpany latami drugiej wojny i burzliwych w Grecji czasów powojennych, był bardzo chory. Lekarze uważali, że jeśli dożyje czterdziestki to będzie cud, a on dożył lat siedemdziesięciu.

Duchownikiem świętego Paisjusza był ojciec Tichon, pochodzący z Moskwy, który przybył na Atos jeszcze przed rewolucją. Był sierotą, wychowywała go pobożna rodzina. Żeby się utrzymać, zaczął pracować u bogobojnego piekarza, u którego w piekarni wisiała ikona Bożej Matiery. Każdego rana, gdy przychodził do pracy, najpierw się modlił przed ikoną. I na kilka lat przed rewolucją Matka Boża z tej ikony powiedziała mu: „Uciekaj na Afon, bo nadchodzą ciężkie czasy i ich nie wytrzymasz”. „A co to Afon?” – zapytał właściciela piekarni. „To święty półwysep”. „A jak tam dojść?” „Z Odessy raz w miesiącu płynie tam statek. Wiezie pielgrzymów i dużo żywności dla mnichów”.

Na Atosie został posłusznikiem, potem mnichem. Zmarł pod koniec lat siedemdziesiątych. Przed śmiercią przyszedł do niego starzec Paisjusz. Przyniósł jedzenie. Ojciec Tichon skrzyczał go: „Miałem takich wielkich gości, a ty przyszedłeś nie w porę!” „Ojcze, nie widziałem żadnych gości od was wychodzących” – na to starzec Paisjusz. „Jak to! Była u mnie przed chwilą Boża Matier, święci Siergiej Radoneski i prepodobny Serafin Sarowski.

O. Tichon, kiedy był jeszcze w pełni sił, zabraniał starcowi Paisjuszowi wchodzić do części ołtarzowej, gdy służył proskomidię, a służył ją trzy-cztery godziny. „Kiedyś myślę – wspominał starzec – dlaczego nie dopuszcza mnie o. Tichon do proskomidii. Zaglądam do ołtarza, a tam pełno ludzi. Skąd się wzięli? Przyglądam się, stoi prepodobny Siergiej Radoneski i inni ruscy święci, Maria Magdalena. Wszystko zrozumiałem. Nie chciał rozgłosu, nie chciał, by go postrzegano za życia jako świętego. Mówił o sobie: „Ja grzesznik Tichon”.

O. Tichon zwracał przede wszystkim uwagę na wierność wobec naszej Cerkwi i wierność dogmatom, na to, że bardzo często ludzie traktują sprawy pierwszoplanowe jako drugoplanowe i na odwrót. Że idą do cerkwi i w czasie nabożeństwa są myślami poza nią. Wracają do domu i nie wynoszą żadnego pożytku z udziału w służbie Bożej. Przywiązywał bardzo dużą wagę do dobrych myśli. Mówił, że prawosławny chrześcijanin powinien być fabryką dobrych myśli. Tę naukę przyjął starzec Paisjusz. Bardziej cenił dobre myśli, niż nawet post i modlitwę. Pytał – jak można się modlić, mając złe myśli? Uczył, żeby nie przyjmować żadnych złych myśli, tylko dobre oraz modlić się i za tych, co czynią zło.

O roli modlitwy mówił: „Przychodzą do mnie ludzie, którzy zajmują się opieką nad staruszkami, niepełnosprawnymi dziećmi. Przyszedł kiedyś szef filantropijnej organizacji. Pytam go, ilu ludziom pomagacie? Dwudziestu – odpowiada. A ja mu na to: Swoją modlitwą pomagam dwudziestu tysiącom. Modlitwa ma potężną siłę. Żarliwa modlitwa jednej osoby może przesądzić o losach świata.

O. Paisjusz zwracał też uwagę na siłę spowiedzi. Mówił, że musimy wyczyścić z siebie wszystko co mamy grzesznego. Ktoś przyszedł kiedyś do ojca Paisjusza. „Co robicie ojcze?” – spytał. „Spowiadam ogród” – usłyszał. „Jak to?”. „Wyrywam chwasty”.

Spowiedź ojciec Paisjusz traktował jak odnowienie chrztu. Uczył, by każda rodzina miała swojego spowiednika i że nie musi go szukać po dalekich monasterach. Każdy bowiem duchowny ma pełen dar spowiedzi, ponieważ ten dar nie pochodzi od jego uczoności, tylko od łaski Bożej. Według św. Paisjusza człowiek w ciągu roku powinien co najmniej dwanaście razy spowiadać się i przyjmować Święte Dary. Są ludzie, którzy w każdą niedzielę je przyjmują. Ale są i tacy, którzy uważają, że jeśli pójdą do spowiedzi w poście, będą bardziej godni przyczastija. Ale my nigdy nie jesteśmy godni. To dar, który Pan Bóg daje nam za darmo. Bierz go, bo w Cerkwi i jej sakramentach jest pełnia zbawienia.

Dodam od siebie, że miałem szczęście spotkać wiele lat temu siostrę Michaiła Bułhakowa, autora „Mistrza i Małgorzaty”. To była bardzo błagoczestiwa kobieta, która nie wyszła za mąż. Była wtedy około stuletnią staruszką. Nazywaliśmy ją duchowym korespondentem. To ona zauważyła: – Oto młody duchowny, ma dwadzieścia kilka lat, jest tylko po święceniach kapłańskich, a potrafi dać takie nastawlenija, jakby znał całe moje życie. Ojciec Paisjusz to potwierdzał: „Tak, spowiedź jest darem” – mówił.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Wysłuchała i zdjęcia Anna Radziukiewicz

Odpowiedz