Home > Marzec 2025 > Tak blisko!

Do słowackiego miasteczka Strepkowo z granicy, przekraczanej koło Koniecznej, ze czterdzieści minut drogi samochodem. Blisko. A duchowo jeszcze bliżej. Jest jak u nas, na Podkarpaciu. Nie poczujecie, że wjechaliście do innego kraju. W cerkwi malowidła. Przedstawiają świętych Maksyma Gorlickiego, Serafina Sarowskiego, Sergiusza Radoneskiego, Amfilohiusza Poczajowskiego. Jak u nas. Jest i carska rodzina. Są tu cząsteczki relikwii św. Amfilohiusza i apostoła Andrzeja.

Jeśli lubicie się modlić, jedźcie tam w połowie lipca, na święto Położenia Ryzy Bogarodzicy w Blachernach, dla nich parafialne. I choć to zwykła parafia, poczujecie się jak w monasterze. Miejscowi Rusini, bo tak zwykle siebie określają, zaczynają się modlić o siedemnastej i modlitwa kończy się następnego dnia główną Liturgią. Jest tylko jedna przerwa między godziną dwudziestą trzecią a północą – na odpoczynek i poczęstunek.

W Strepkowie stoi nowa, duża, dwupoziomowa cerkiew – dolna oddana pod opiekę świętym braciom Cyrylowi i Metodemu, górna – Bogarodzicy. To do niej zapraszamy. Ze dwie przecznice dalej też stoi cerkiew – okazała, piękna, pamiętająca dawne czasy. W ikonostasie nowej ikona. Na niej Bogarodzica. U Jej stóp, po obu stronach Matki Bożej, obie cerkwie. Między nimi ścieżka – wąska przy starej i rozszerzająca się ku nowej. Po tej drodze – tu symbolicznej – przeszli prawosławni w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku. Tak samo jak w ponad stu innych na Słowacji. W starej modlili się przez powojenne półwiecze, aż ich z niej wygnano. Odrodził się Kościół unicki i sięgnął niemal po wszystkie słowackie cerkwie. Nie chciał współużytkowania. Z dnia na dzień przyjaciele zamienili się we wrogów. To było nowe doświadczenie. Jak można? Tak nagle?

Tak to jest, gdy polityka wtrąca się do życia kościelnego. W Polsce także cerkwie, w przeszłości należące do Kościoła unickiego, miały być odebrane prawosławnym. Przewidziano to w projekcie uchwalonej w 1989 roku ustawie „O stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. W zamieszczonych w listopadowym i grudniowym numerach Przeglądu Prawosławnego tekstach „Jak to z ustawą było” Eugeniusz Czykwin opisał, jak udało się obronić naszą Cerkiew przed zastosowanym w Czechosłowacji scenariuszem.

W Cesarstwie Austro-Wegierskim prawosławie było prześladowane. To tamte czasy zrodziły świętego Maksyma Gorlickiego, męczennika za wiarę, czczonego po obu stronach granicy. I tamte czasy zrodziły monaster w Ladomirowej, niemal na przedmieściach Świdnika, do którego ze Strepkova z piętnaście kilometrów. Założył go archimandryta Witalij Maksimienko. Przybył z kilkoma mnichami z Ławry Poczajowskiej. Chodził codziennie boso po trzydzieści gdzieś kilometrów. Chrzcił prawosławnych, modlił się z nimi, spowiadał, służył. Ludzie bardzo potrzebowali prawosławnego duchownego. Przy nim i innych mnichacg dwadzieścia parafii przeszło na prawosławie. Działała drukarnia. Ladomirową jeszcze odwiedzimy.

W czasach powojennej budowy komunizmu, zlikwidowały władze Cerkiew unicką w Ukrainie i Słowacji. Ta, po przemianach ustrojowych lat dziewięćdziesiątych, odrodziła się i z całą mocą zażądała swoich praw – w Strepkowie cerkwi tylko dla unitów. Wtedy służył w tym miasteczku o. Peter Kuper, od czterdziestu lat. I z dnia na dzień wygnano go z cerkwi. Gdy miał około 65 lat, rozpoczął budowę dużej, dwupoziomowej cerkwi na sporej, kupionej przez parafię działce, na której stał już domek, przypominający ubogi letni. W nim najpierw służył Liturgię. A matuszka o. Petera – jeszcze żyje, ma 92 lata – przez siedem lat, dzień w dzień gotowała robotnikom obiady. I codziennie szła z batiuszką na Liturgię i wieczernię, bo ojciec Peter służył niczym w monasterze. Taki miał przez 60 lat, aż do śmierci swój osobisty, razem z matuszką, ustaw. Zmarł 4 listopada 2010 roku na Kazańskiej Ikony Matki Bożej. Jako molitwiennika go pamiętają. Całe życie oddał Cerkwi. O nim za życia mówiono: „Święty człowiek”.

Gdy zaczynali wznosić cerkiew, nie było wody na placu, a potrzebowali jej bardzo dużo. Batiuszka długo się modlił. Potem powiedział: – Tu kopcie. Wody wystarczyło na całą budowę. Jest w studni do dziś. Na każde Wodokreszczenije idzie do studni procesja i tu jest święcona woda.

O. Peter Kuper to postać niezwykła. Ma dwóch synów, obaj duchowi, jego wnuczki są matuszkami. Wychował wielu oddanych duchownych, służących w Słowacji. Jego zięć, o. Mirosław, napisał ikony do ikonostasu nowej strepkowskiej cerkwi. Napisał też ikonę słowackiej świętości, Matki Bożej Krasnobrodzkiej. W Krasnym Brodzie – to niedaleko stąd – był monaster. Zabrali go unici. Święto tej Ikony obchodzi się na Słowacji w drugą niedzielę po Świętej Trójcy. Syn o. Petera, o. Sergiusz, odnowił pielgrzymki do Krasnobrodzkiej Ikony w Krasnym Brodzie.

Przy o. Peterze zbudowano dom parafialny. Duży. – Po co aż taki? – pytano. – Przyda się – odpowiadał o. Peter. I faktycznie. Po nim przyszedł o. Paweł Bodak z matuszką Zoją. Mają dwanaścioro dzieci. Cała rodzina idzie rano o szóstej do cerkwi. Batiuszka służy Liturgię, matuszka z córkami śpiewa, synowie przysługują. Dzień zajęć parafialnych i szkolnych kończą o szesnastej wspólną modlitwą w cerkwi. I potem trwa jeszcze rodzinna modlitwa wieczorna w cerkwi o 19.30. Tak codziennie. Monasteru na Słowacji nie ma, ale tu żyje rodzina niczym regułą monastyczną.

Podczas epidemii Covid 19 było bardzo ciężko. Rząd na Słowacji, wtedy proamerykański – komentuje nasza przewodniczka, a jest nią profesor medycyny Marija Belovicova – planował zaszczepić 70 procent społeczeństwa. Nie pozwalał na gromadzenie się ludzi. A służba Boża to przecież gromadzenie się. Służyli w dolnej cerkwi. Okna zasłaniali materacami i uszczelniali kocami, żeby nie było widać światła, zwłaszcza wieczorem, gdy służyli akafisty – każdego dnia do innego świętego. Policjanci i tak wiedzieli, że chodzą do cerkwi i służą. Mówili: „Nie chodźcie”. Ale kar nie nakładali, nie donosili władzom. Udawali, że nie widzą.

Dobrych stróży prawa spotkała wtedy i Maryja Belovicova. Dzwoni do niej matuszka z monasteru w Zwierkach:

– Przyjedźcie do nas na praznik św. Maksyma Sandowicza.

– Jak? – pyta pani profesor. – Nie jestem zaszczepiona! A kara za przekroczenie granicy bez szczepień to 1100 euro i dwutygodniowa kwarantanna.

Ale modli się do św. Maksyma. Wyjeżdża z mamą o piątej rano. Na granicy mgła.

– A panie dokąd? – wyłania się niczym z obłoku policjant.

– Do Gorlic – odpowiadają.

– Wiecie, że będziecie mieli problemy?

– Wiemy.

– To jedźcie.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz, fot. autorka

Odpowiedz