Z redaktorem naczelnym Przeglądu Prawosławnego rozmawia Aleksy Kordiukiewicz
– Czterdzieści lat temu, w maju 1985 roku, ukazał się pierwszy numer Przeglądu Prawosławnego (do 1991 ukazywał się jako Tygodnik Podlaski). Kto był inicjatorem powstania pisma ?
Eugeniusz Czykwin: – Pomysł zrodził się w gronie ówczesnych liderów Bractwa Młodzieży Prawosławnej, które formalnie powstało w 1980 roku, ale wcześniej ś.p. władyka Jeremiasz, wówczas młody asystent Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, gromadził nas, studentów warszawskich uczelni, na spotkaniach w dolnej cerkwi soboru św. Marii Magdaleny. Spotkania te, wyjazdy do monasterów w Jabłecznej i na Grabarce, dla nas młodych, w większości pochodzących z białostockich wsi, były początkiem świadomego uczestnictwa w życiu Cerkwi. Działając w bractwie, obok świętości i piękna prawosławia odkrywaliśmy także jego uniwersalizm w wymiarze geograficznym. W ówczesnej PRL-owskiej rzeczywistości mieliśmy bardzo ograniczony dostęp do informacji o sytuacji prawosławia w świecie. Wiedzieliśmy, że w ZSRR i innych państwach ,,bloku państw socjalistycznych” Cerkiew jest prześladowana, a o prawosławiu w Europie Zachodniej, na Bliskim Wschodzie czy w Ameryce prawie nic nie wiedzieliśmy. Gdy w 1983 roku uczestniczyłem na Krecie w generalnym zgromadzeniu Światowej Federacji Młodzieży Prawosławnej Syndesmos i spotkałem tam prawosławną młodzież z Libanu, Egiptu, Ugandy, Indii, a nawet z Korei Południowej, byłem bardzo zadziwiony. Tym wszystkim, czego doświadczyliśmy, uczestnicząc aktywnie w życiu Cerkwi, chcieliśmy się podzielić z innymi młodymi ludźmi. Nie było wówczas Internetu, a o jakimkolwiek dostępie do radiowych czy telewizyjnych audycji nie było mowy. Powstał więc pomysł wydawania najpierw biuletynu, później pisma, a że ja byłem wówczas przewodniczącym Bractwa (pełniłem tą funkcję w latach 1982-1985) musiałem się podjąć tego zadania.
– Do kogo miało być adresowane pismo i jakie treści zamierzaliście w nim zamieszczać?
– Chcieliśmy, by pismo prezentowało prawosławie, jego historię, kulturę, ale też by pomagało ludziom odpowiedzieć samym sobie na pytanie, co znaczy być prawosławnym dzisiaj, pomagało uświadomić, kim się jest w sensie narodowym. Wiedzieć czego się chce, to jednak za mało. Przedstawić to tak, by czytelników zainteresowało, by zechcieli pismo wziąć do ręki przeczytać i uznać je za potrzebne, za swoje – to był i dziś jest również nasz główny problem.
– Od czego należało zacząć?
– W żadnym wówczas kraju „obozu państw socjalistycznych” nie było pisma poświęconego prawosławiu, redagowanego przez osoby świeckie. Choć w PRL-u ukazywało się kilkanaście, kierowanych do katolików, periodyków, zabiegi o uzyskanie zgody na wydawanie ośmiostronicowego „Tygodnika Podlaskiego” trwały blisko dwa lata. Odwiedzałem różne urzędy, komitety, cenzurę – po przełomie 1989 roku dowiedziałem się, że decyzja o zezwolenie na wydawanie naszego pisma była podejmowana w Komitecie Centralnym PZPR. Pamiętam, jak w rozmowie o planach wydawania prawosławnej gazety zacny i zasłużony dla upowszechniania historii naszej Cerkwi o. Grzegorz Sosna powiedział: „Życzę wam z całego serca sukcesu. Jeśli coś będzie, pomogę. Ale szybciej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż wam pozwolą wydawać gazetę”. Wreszcie wiosną 1985 roku otrzymaliśmy zgodę.
– Mieliście zgodę, ale do wydawania gazety potrzebne są środki finansowe.
– W 1982 roku, z rekomendacji metropolity Bazylego, trafiłem do Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego, jednej z trzech, obok PAX-u i Polskiego Związku Katolicko-Społecznego, istniejących wówczas organizacji ludzi wierzących. Prezes Stowarzyszenia, Kazimierz Morawski, był człowiekiem wielkiego formatu i zadeklarował chęć pomocy w wydawaniu gazety.
– Kim był Kazimierz Morawski i dlaczego jako katolik tak wspierał prawosławnych?
– Kazimierz Morawski, a dla przyjaciół Adzio, wnuk księcia Lubomirskiego, urodził się w 1929 roku w pałacu w Małej Wsi koło Grójca. Posiadająca kilkanaście tysięcy hektarów ziemi rodzina miała jeszcze liczne dobra, w tym pałac przy ulicy Frascati w Warszawie. Po wojnie wszystko zostało im zabrane, ale Kazimierz nie zasklepił się w pretensjach, żalu i skrywanej wrogości do ludzi nowej władzy. Starał się służyć Polsce, niezależnie od społecznych i politycznych warunków, w jakich się znajdowała. Byłem wychowany – opowiadał w rozmowie z Anną Radziukiewicz („Arystokrata w czerwonym krawacie”, Orthdruk 1995) w atmosferze wielkiego szacunku do innych narodowości i wyznań, w ogóle do ludzi inaczej myślących. W pałacu w Małej Wsi w czasie wojny rodzice i dziadek Zdzisław Lubomirski (przedwojenny senator) przechowywali znaną lewicową senator żydowskiego pochodzenia Dorotę Kłuszyńską.
Będąc korespondentem na II Soborze Watykańskim Adzio miał szczęście – tak to sam określał – poznać ojca Witalija Borowoja, oficjalnego przedstawiciela Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej na soborze. Długie rozmowy z ojcem Witalijem, który przed wojną studiował na Uniwersytecie Warszawskim, duchownym obdarzonym wielkim intelektem, a zarazem autentyczną chrześcijańską prostolinijnością, wzbudziły w młodym wówczas dziennikarzu i przyszłym polityku pragnienie bliższego poznania i zbliżenia z prawosławiem. Kazimierz Morawski był prawdziwym arystokratą ducha. Tworząc i kierując ChSS-em, zakładając Fundację Tolerancja działał na rzecz wzajemnego poszukiwania w Kościołach chrześcijańskich jedności, przy poszanowaniu różnorodności. Pomagał nie tylko nam, prawosławnym. Jednocześnie z Przeglądem Prawosławnym utworzono z jego pomocą, kierowany do ewangelików miesięcznik „Słowo i myśl”. Wydawano kwartalnik „Studia i dokumenty ekumeniczne”. Nie mieliśmy bardziej od Kazimierza Morawskiego życzliwego i hojnego, jakby powiedzieć w języku słowiańskim, ktitora. Mieliśmy więc skromne środki, ale nie było chętnych dziennikarzy do pracy w naszej redakcji.
– Jak więc wyglądała praca nad pierwszym numerem ?
– Można ją opisać: ,,Prowadził ślepy kulawego”. Wśród rozpoczynających pracę w redakcji nie było nikogo, kto miałby jakiekolwiek dziennikarskie doświadczenie. Nie umieliśmy pisać tekstów, redagować, o makietowaniu pisma nie mieliśmy pojęcia. I ja, inżynier kolejnictwa, miałem się tego uczyć. Z pierwszego składu do dziś pozostały w redakcji Ałła Matreńczyk i Halina Kierdelewicz. Ałła skończyła handel zagraniczny na SGPiS i znała język francuski. Pomagało to nam, gdyż otrzymywaliśmy z Paryża ,,Le Service Orthodoxe de Presse”, w którym było dużo informacji o prawosławiu w świecie. Z czasem dołączył do nas i został sekretarzem redakcji Jurek Andrejuk, który skończył teologię, studiował w Szwajcarii i znał niemiecki, co także nam bardzo pomagało. Niebawem dołączył Andrzej Kempfi, który doskonale znał języki obce. Obok angielskiego i niemieckiego szybko nauczył się cerkiewnosłowiańskiego i rosyjskiego. Doskonale znał łacinę i grekę. Mówię o tym, gdyż tłumaczenia, wprowadzanie do języka polskiego cerkwizmów to złożony i trudny problem. Andrzej ze swą erudycją był niezastąpiony. Nawet jego składnia była klasyczna, nie zawsze korespondująca ze składnią w języku polskim. Od początku lat 90. współpracował z nami znany białoruski pisarz Mikołaj Hajduk, który redagował białoruskie strony. Teksty po ukraińsku pisał Jurek Hawryluk. Dołączyła do nas Dorota Wysocka, profesjonalna dziennikarka i redaktorka, historyk z wykształcenia. Przejęliśmy ją ze stanowiska sekretarza redakcji – sekretariat to mózg każdej redakcji – wtedy wysokonakładowej „Gazety Współczesnej”. Później dołączyli młodzi dziennikarze – Natalia Klimuk i Andrzej Charyło. Od początku wspierał nas nasz przyjaciel profesor Aleksander, a dla nas Alik, Naumow, którego tekst, obok tekstu profesora Jerzego Nowosielskiego, zamieściliśmy w pierwszym numerze.
– Z czasem Przegląd zyskał duże grono czytelników. Wśród pism, kierowanych do mniejszości, ma największy nakład.
– To, że Przegląd jest czytany, że liczba sprzedawanych egzemplarzy wielokrotnie przewyższa nakłady innych, kierowanych do mniejszości, periodyków jest w jakiejś mierze zasługą Ani Radziukiewicz. Wiedzieliśmy czego chcemy. Ale wiedzieć czego się chce, to za mało. Do przyjścia Ani do redakcji drukowaliśmy długie poważne artykuły teologiczne i historyczne. Kiedyś mój znajomy powiedział: ,,Robisz pismo dla batiuszek, a ich przekonywać nie trzeba”. Ania nasz Przegląd przemodelowała. Postawiła na krótsze, zwięzłe teksty, na reportaż, którego u nas prawie nie było. Ciągle nam powtarzała: ,,Jeśli chcemy, by nas czytali, Przegląd musi być równie profesjonalny jak pisma kierowane do kobiet czy młodzieży”. Jej profesjonalizm został dostrzeżony. Światowa Rada Kościołów zaangażowała ją na stanowisko redaktora naczelnego kwartalnika ,,Samarytan”, wydawanego w języku angielskim i rosyjskim i rozpowszechnianego w blisko trzydziestu krajach. Gdy do redakcji dołączył Michał Bołtryk – świetny dziennikarz, przyszedł z wysokonakładowych ogólnopolskich pism – to pisanych przez Michała, Anię i Ałłę reportaży zazdrościła nam – mówiło mi o tym wielu ludzi – niejedna redakcja. Mieliśmy, i tak jest do dziś, wielu stałych współpracowników. Także dzięki nim Przegląd istnieje i ludzie go czytają.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
– Dziękuję za rozmowę.
fot. archiwum redakcji