„Warto pamiętać o wielkich i świętych naszych przodkach w wierze. Uczą nas bowiem wytrwałości w niej i zapewniają o pomocy Bożej w każdej sytuacji” – napisał władyka Jeremiasz we wstępie do białoruskiego wydania książki Doroteusza Fionika o o. Konstantym Bajko. Siedem lat później może się przekonać o tym także polskojęzyczny czytelnik. Staraniem autora książka „Ojciec Konstanty Bajko. Nauczyciel, lekarz, wyznawca wiary” ukazała się właśnie po polsku.
To nie tylko biografia, podkreślmy od razu. Doroteusz Fionik opowiada o losach pochodzącego z Białowieży batiuszki na tle historii naszej Cerkwi i ważnych wydarzeń w życiu społeczności mniejszości narodowych, ukraińskiej i białoruskiej. O. Konstanty Bajko (1909-1986) był świadkiem burzenia i zamykania cerkwi na Chełmszczyźnie, trudnego funkcjonowania parafii prawosławnych pod władzą Sowietów, zawirowań wokół naszej autokefalii i związanych z nią powojennych niepokojów na Białostocczyźnie, ponad dziesięć lat spędził w sowieckich łagrach, miał wieloletnie doświadczenie katechety w Bielsku oraz duszpasterza w parafiach diasporalnych. Książka pełna jest dokumentów, archiwalnych zdjęć i wspomnień, które starszym czytelnikom przypominają, a młodszym przybliżają doświadczenia minionych pokoleń.
O. Konstanty urodził się w Białowieży w wielodzietnej rodzinie Potapa i Marii Bajko. Rodzice nie skąpili pieniędzy na naukę zdolnego syna – dzięki ich wsparciu, po ukończeniu miejscowej szkoły powszechnej, mógł uczyć się w Wileńskim Prawosławnym Seminarium Duchownym.
Szkoła, podobnie jak Wileńskie Gimnazjum Białoruskie i Muzeum Białoruskie, mieściła się w budynku dawnego monasteru Świętej Trójcy.
A że chłopak zawsze interesował się medycyną, chodził na wykłady na wydziale lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego. I już ze świadectwem dojrzałości w ręku zastanawiał się, co dalej. Medycyna czy teologia?
– Zostań duchownym – usłyszał od ojca.
A więc Studium Teologii Prawosławnej na Uniwersytecie w Warszawie. Był rok 1932, placówka istniała już siedem lat, okrzepła, miała międzynarodową kadrę i wysoki poziom nauczania. Jak wszyscy studenci został zakwaterowany w internacie, który mieścił się przy soborze św. Marii Magdaleny, przy właśnie wytyczanej ulicy, która niebawem zostanie nazwana św. św. Cyryla i Metodego.
Koszta nauki w Warszawie były porównywalne do tych w Wilnie. Czesne za jeden rok, uiszczane w dwóch ratach, wynosiło 220 złotych. Dodatkowo trzeba było i internat opłacić, i wyżywienie, także bilety tramwajowe.
Kostia był pilnym studentem, aktywnym członkiem Koła Teologów Prawosławnych (tak więc tradycja utworzenia KTP w latach 80. XX wieku sięga lat międzywojennych, w obu przypadkach organizacje skupiały studentów teologii).
Razem z kolegami często jeździł śpiewać do cerkwi św. św. Piotra i Pawła w Wołominie. Tam poznał swoją przyszłą żonę, Łarysę Fiedotiewą, córkę dyrektora rosyjskiego gimnazjum w Łodzi, Matwieja Fiedotiewa, który w trosce o zdrowie chorej na gruźlicę starszej córki, Luby, przeniósł się z rodziną do Rakowa, pod polsko-radziecką granicę. Ślub młodych odbył się 4 lutego 1934 roku w internackiej kaplicy św. Mikołaja. Dwa miesiące później, tuż po przyjęciu święceń kapłańskich, o. Konstanty został skierowany do wsi Świerże. I choć stała w niej piękna cerkiew, władze nie pozwalały odprawiać nabożeństw ani w świątyni, ani na cerkiewnym pogoście. Nadchodziła Pascha, przybył batiuszka, a prawosławnym na modlitwę pozostawał tylko wiejski plac, za stodołami. Jakby tego było mało, komendant posterunku chciał aresztować o. Konstantego, gdy ten szedł z antyminsem i czaszą.
– To w obliczu Boga, a nie was zasłużyłem na największą karę – powie później młody batiuszka, gdy szykany ze strony lokalnych władz powrócą. – Nabożeństwa powinienem odprawiać w cerkwi, nie na dworze.
Mimo to się nie poddawał, pod koniec roku na potrzeby swojej parafii kupił dziesięć Bohohłasników, cztery modlitewniki oraz sześć elementarzy Wachtierowa.
W połowie 1935 roku musiał już opuścić Świerże, podobny scenariusz powtórzył się w Zbereżu. Obie świątynie trzy lata później zostały zburzone.
W tym czasie matuszka Łarysa praktycznie cały czas przebywała u swoich rodziców w Rakowie. Właśnie w Rakowie w 1936 roku urodziła się im córeczka, Zoja. Szczęśliwy tata, już po ostatnim egzaminie, nie odważył się zabrać małej na swoją kolejną parafię, do Klecka koło Nieświeża. Dopiero po tragicznej śmierci teścia, który zginął z rąk Sowietów, sprowadził tam teściową i córeczkę.
W Klecku o. Konstanty był duchownym Woskresienskiej cerkwi. Sowieci kilka razy pod różnymi pretekstami próbowali ją rozebrać. Potem nałożyli na parafię olbrzymi podatek i żeby przyspieszyć spłatę drugiej raty, aresztowali o. Konstantego. Żądali, by wyrzekł się wiary i przestał odprawiać w cerkwi. Wieszali go na krzyżu kapłańskim, podpalali pięty, wyrywali włosy z głowy i brody, na 24 godziny stawiali pod ścianą. Gdy wypuścili, Zoja nie poznała skatowanego ojca.
Tuż przed wybuchem niemiecko-radzieckiej wojny powołano go na proboszcza Woskresienskiej cerkwi. Niemcy wprowadzili w miasteczku swoje porządki. Na dużej plebanii postanowili zakwaterować swoich oficerów. Na rynku ustawili dwie szubienice, przed egzekucją o. Konstanty często chodził spowiadać skazańców. Gdy była sposobność, nosił więźniom chleb, jajka. Na prośbę rodziców ochrzcił też pięćdziesięcioro zgromadzonych w obozie romskich dzieci.
Gdy Niemcy podpalili getto, w parafialnej stodole pojawił się niespodziewany gość. Matuszka Łarysa co wieczór cichaczem nosiła mu jedzenie i butelkę mleka. Żyd ukrywał się w sianie przez dwa tygodnie, później batiuszka Bajko poprosił o znalezienie mu kryjówki na wsi.
Zbliżał się czerwiec 1944, nadciągał front. O. Konstanty wraz rodziną z już dwuletnim synem Mateuszem musiał się ewakuować. Opuszczali miasteczko na kilku furach, na pierwszej położyli ikony, Ewangelię, najpotrzebniejsze rzeczy. Powoziła nią matuszka Łarysa, drugą babcia Sonia, która opiekowała się małym Mateuszem, trzecią Zoja. Dziewczynka doskonale radziła sobie ze swym koniem Cerbusem. O. Konstanty z darochranitielnicą na szyi wsiadł na rower. Byli ciągle przed frontem, często nadlatywały radzieckie samoloty. Bombardowały, Niemcy odpowiadali ogniem.
Pod Brześciem Bajkowie postanowili skierować się w stronę Białowieży. Do rodzinnego domu o. Konstantego dotarli gdzieś na Piotra i Pawła. Po trzech miesiącach batiuszka z rodziną przeniósł się do Bielska, do parafii Narodzenia Bogarodzicy. Razem z diakonem Pawłem Cybrukiem zajął się remontem Preczystienskiej cerkwi, bo wskutek wojny ucierpiała jej część ołtarzowa. Mieszkał z rodziną na plebanii, zajmowali pokój z kuchnią. O. Konstanty zaczął uczyć religii w szkole, za co płacono bonami.
Powoli na Białostocczyźnie odradzało się życie cerkiewne, w bólach.
Podczas wojny Białostocczyzna kilkakrotnie zmieniała przynależność jurysdykcyjną. Niektóre parafie opowiadały się za zwierzchnictwem arcybiskupa mińskiego i białoruskiego Bazylego, a więc moskiewskiego patriarchatu, inne władyki Tymoteusza i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Chaos i dezorientacja były powszechne.
19 lutego 1946 roku na spotkaniu ze starostą powiatu 25 duchownych zdecydowało się zerwać łączność z „pozakrajową władzą duchowną” i uznać jurysdykcję metropolity Dionizego oraz biskupa Tymoteusza. Był wśród nich o. Konstanty Bajko.
Nadszedł 15 marca. Koło południa batiuszka zakończył lekcje religii w Technikum Rolniczym, spieszył się do liceum im. Kościuszki, na drugą stronę rzeki Białej. Tuż przy kładce podeszło do niego dwóch osobników. Kazali iść za nimi.
– Dzisiaj już religii nie będzie – tylko tyle zdążył powiedzieć przechodzącej uczennicy, Wierze Gawryluk.
– Prędzej, prędzej – ponaglali po polsku towarzyszący mu mężczyźni.
Siłą wepchnęli go do stojącej po drugiej stronie rzeki czarnej taksówki. Szofer miał na sobie sowiecki mundur.
Wiera powiadomiła matuszkę, która rozpoczęła wędrówki po urzędach. Żadnych wieści.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Ałła Matreńczyk