24 maja na cmentarzu w Rybołach pochowano doczesne szczątki Profesora Włodzimierza Pawluczuka – dla mnie Włodka, kolegę z wydziału, ale przede wszystkim przyjaciela i najbliższego sąsiada. Przez kilkanaście lat mieszkał w uniwersyteckim bloczku, piętro wyżej nad mieszkaniem, które sama zajmuję. Odwiedzaliśmy się wzajemnie przy różnych okazjach albo i bez okazji, ale w sumie częściej bywałam u niego niż on u mnie, bo jego mieszkanie było zawsze otwarte dla różnych gości i wiele osób z tej gościnności korzystało. Koleżeństwo z uczelni, studenci, aktualni i byli, dziennikarze, literaci, artyści, po prostu ludzie, których poznał na mieście – wielu się do niego garnęło, przychodząc pogadać o świecie i życiu, czasem z jakąś sprawą, czasem bez sprawy, ot, żeby pogawędzić (jak sam to ujmował). Albowiem z Włodkiem można było rozmawiać o wszystkim, od wyrafinowanych problemów naukowych z różnych dziedzin (a zainteresowania miał szerokie, obejmowały nawet fizykę kwantową), przez aktualne zagadnienia polityczne po osobiste opowieści i wspomnienia, swobodne rozważania z pozoru o niczym. Od czasu do czasu organizował albo tylko pozwalał, by odbywały się u niego nieformalne seminaria na wybrany temat, czasem z czyimś referatem, zawsze z żywą dyskusją – coś na kształt starożytnych sympozjonów utrwalonych w „Uczcie” Platona. W sensie kulinarnym ucztowano przy tym skromnie, jeśli w ogóle (na stole zawsze były tylko miski z jakimiś orzeszkami lub chipsami), ale w sensie intelektualnym i duchowym strawy nie brakowało, a Włodek był jej najważniejszym dostawcą. Umiał mówić (gawędzić, opowiadać, czasem prawić), umiał też słuchać. Miał co się zowie „miękką charyzmę”, zarazem autorytet i zdolność sprawiania, że również inni czuli się przy nim mądrzejsi. Te cechy sprawiały, że był też ulubionym wykładowcą całych rzesz studentów.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Małgorzata Kowalska