Książka ostrzega. Mówi o „człowieku zalogowanym”, czyli uzależnionym od nowych mediów. Jak takiego zdiagnozować? Proste. Taki je z telewizorem, przechodzi przez ulicę wpatrzony w ekran smartfonu, z nim zasypia i budzi się, woli jego towarzystwo niż własnego dziecka. Nie potrafi go odstawić nawet na dzień. A u dzieci? Kiedy komórka zajmuje miejsce pluszowego misia. Strach przed oderwaniem się od nowych mediów ma już swoją nazwę – nomofobia (no-mobile phobia). O uzależnionych od nowych mediów i o zagrożeniach dla ich zdrowia i funkcjonowania umysłu przeczytamy w książce Jeana-Claude Larcheta, prawosławnego wybitnego francuskiego teologa i filozofa „Chorzy od nowych mediów”, świeżo wydanej przez wydawnictwo Bratczyk.
Nowe media dają ogromne możliwości. Przesuwając palcem po ekranie smartfonu – czytamy w książce – możemy zamknąć okiennice swojego domu w Burgundii, siedząc w tym czasie na plaży w Malediwach. On-line można kupić wszystko. Można poprzez Internet natychmiast wejść do bibliotek całego świata. Wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, natychmiast, bez czekania.
Pięknie? Ale autor pyta – gdzie jest radość oczekiwania? I porównuje radość z pieszego dotarcia na szczyt góry, z radością przeniesienia tam przez helikopter. Tam gdzie brak czekania, wysiłku, cierpliwości, pragnienia, nie ma i intensywności radości – sumuje. Bo w ludzkiej egzystencji nie ma przyjemności bez bólu, radości bez trudu, szczęścia bez cierpienia, zaspokojenia bez oczekiwania.
Znamy zalety nowych mediów, ale zamykamy oczy na zło, jakie wnoszą do naszego życia. Książka jest o drugim aspekcie.
Nowe media pożerają czas
Autor przytacza badania francuskiego pisarza Michela Desmurgeta. Statystyczny typowy telewidz w wieku powyżej 15 lat spędza codziennie średnio przed telewizorem trzy godziny i 40 minut, czyli 20 proc. swego czasu czuwania i 75 proc. – wolnego, co rocznie daje 1338 godzin, inaczej prawie dwa miesiące. Tyle czasu nie trwa żaden urlop. Przeliczając na życie, którego teraz średnią długość szacuje się we Francji na 81 lat, to 11 lat spędzonych przed telewizorem, a nawet 16 lat, jeśli weźmie się tylko czas czuwania. Do tego należy dodać czas serfowania w Internecie, pisania e-maili, tweedów, uzupełniania swego konta na FB, rozmowy przez telefon.
To wszystko prowadzi do tzw. przyspieszenia czasu.
Kult prędkości
Ogromna ilość badań stwierdza – czytamy – że we współczesnym świecie panuje prawdziwy kult prędkości, narzucony wszystkim sferom życia. Robimy wszystko coraz szybciej i tego samego wymagamy od innych. Jazda samochodem, pociągiem, lot, przesyłanie wiadomości odbywa się coraz szybciej. Rzeczywistość oceniamy pod kątem „zyskania czasu” lub „straty czasu”. Zwłaszcza Internet spełnia oczekiwanie „zyskania czasu”. Szybko, nieraz błyskawicznie, zaspokoi wszystkie twoje pragnienia. Ale też i uczyni więźniem twoich żądz.
I co z tego mamy? Brak czasu. W latach 60. XX wieku powszechna była idea-marzenie, że maszyny umożliwią zaistnienie „cywilizacji wolnego czasu”. Dziś wiemy, że to złudzenie. Nowe media, bardziej niż wszelkie inne techniczne wynalazki, zredukowały nasz czas. Stworzyliśmy nowy typ człowieka – stale spieszącego się i przerażonego, że „z niczym nie zdąży”. On nie panuje już nad organizacją swojego życia, jego spokojnym rytmem. A to prowadzi do wypalenia się (jakże modne dziś słowo!) – fizjologicznego, psychicznego i duchowego, wyczerpania się w swoim ciele i duszy, a to już stanowi rodzaj piekła na ziemi – czytamy.
Homo communicans
Człowiek jest żywy na tyle, na ile się komunikuje – współczesny świat stawia taką tezę. Za nią podążają zwłaszcza młodzi. Nie ma ciebie jeśli jesteś nieobecny poprzez swoje wpisy na FB, Twitterze, masz pustą skrzynkę e-mail czy brak sms-ów. Tyle, że w tej komunikacji – podkreśla autor – nie ważne co masz do powiedzenia, tylko sama „komunikacja dla komunikacji”, pozbawiona treści. W ten sposób komunikacja staje się ucieczką przed samotnością, bo pokolenia są skłócone, rodziny się rozpadły, związki niestabilne, ludzie odizolowani fizycznie i często nie mają wspólnych wartości. Komunikacja staje się lekiem na samotność, ale nie doskonałym, bo często ją pogłębia. Komunikacja ma zastąpić żywy kontakt. Ale przecież tego nie uczyni.
Autor pisze z punku widzenia zachodnich społeczeństw, a wzory zachodnie szybko do nas przenikają. Jakie one są? Dziadkowie zostali praktycznie wyrzuceni poza bezpośredni krąg rodziny albo wyszli z niego dobrowolnie na rzecz wygody życia. Namnożyło się rozbitych rodzin albo i osób żyjących samotnie.
Stosunki między ludźmi „odcieleśniły się” – nie czujemy dotyku czyichś dłoni, nie widzimy lśniących oczu albo twarzy z grymasem bólu. Ciało stało się jakby bezużyteczne, niewidzialne, nieaktywne. Jakież ubóstwo relacji zaproponowały nam nowe media, choć ich ilość zwielokrotniły.
Poza tym człowiek zalogowany pozostaje unieruchomiony w swoim fotelu, zapomina o ciele, jakby chciał powiedzieć „żegnaj ciało”, wystarczą mi palce do przesuwania treści na smartfonie i zmiany programów tv.
Autyzm
Autyzm to głównie zamknięcie się w sobie, paniczny strach przed spotkaniem z drugą osobą – tłumaczy autor. Ci, którzy mają problem z autyzmem, chętnie „bezcieleśnie” korzystają z nowych mediów, a tym samym chorobę pogłębiają.
Strefa bezprawia i bezkarności
Nowe media dają wolność. Można przecież występować w nich pod pseudonimem, czyli korzystać z braku odpowiedzialności. Wtedy „można” nie szczędzić oszczerstw, potwarzy, nękać wypowiedziami, denuncjować cudze zachowania, wyjawiać ich prywatne życie albo szukać „chłopca do bicia” czy „kozła ofiarnego”. Jakże często tego typu wolność prowadzi, zwłaszcza młodych, do stanu depresji, a nawet samobójstwa.
Liczne badania, choć mało nagłaśniane, wskazują na fatalną rolę telewizji w dziedzinie przemocy i życia seksualnego. Według badań amerykańskich młody człowiek oglądający telewizję przez dwie godziny dziennie jest wystawiony w ciągu roku na 10 tysięcy scen przemocy. Albo badanie francuskie: telewidz w ciągu jednej godziny oglądania telewizji średnio „odbiera” dwa przestępstwa i dziesięć aktów przemocy. A to oznacza znaczne zagrożenie dla zdrowia, zwłaszcza dzieci i nastolatków, bo prowadzi do nocnych koszmarów, strachu, agresywnego zachowania się.
Życie prywatne na sprzedaż
Jest taki trend – politycy są proszeni o opowiedzenie na planie o swoim życiu prywatnym, z czego chętnie korzystają, licząc na większą popularność, na to, że staną się bardziej bliscy, swoi. Tymczasem – ostrzega autor – następuje osłabienie ich autorytetu, desakralizacja funkcji.
Polityków naśladują użytkownicy mediów – swoje prywatne życie wystawiają w mediach do publicznego oglądu, pozbawiają się tajemnicy. Ale tu nie tyle chodzi o pokazanie prawdy o sobie, ile o ekshibicjonizm, ekspozycję siebie, nieraz połączoną z utratą wstydu. Tu pozór ważniejszy jest często niż byt. Liczy się przecież nie to kim jesteś, ale za kogo się podajesz. Liczy się iluzja. Bo przecież chodzi głównie o zwrócenie na siebie uwagi za wszelką cenę, „narobienie wokół siebie szumu” – nieraz za cenę pozbycia się intymności i wstydu, nawet pokazania własnych dewiacji. Ale to później mści się – po pierwotnym samozadowoleniu, następuje faza smutku i depresji.
Narcyzm budują także zdjęcia. Kiedyś robiono je przede wszystkim w grupie, dla upamiętnienia ważnych spotkań. Teraz przeważają selfie – człowiek sam sobie robi zdjęcie w zbliżeniu, pozostając na nim w absolutnym centrum.
W ten sposób media rozwijają narcyzm, inaczej samolubstwo, uważane przez wschodnią duchowość za jedną z podstawowych namiętności natury ludzkiej, matkę wszystkich innych namiętności, mających nieraz dla człowieka zgubne skutki.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz, fot. domena publiczna
Jean-Claude Larchet, Chorzy od nowych mediów, Hajnówka 2025, ss. 304.







