Home > Sami o sobie > Spod lasu

„Wiersze spod lasu” to najnowszy poetycki tomik Miry Łukszy, który powstał w ramach stypendium prezydenta miasta Białegostoku za 2019 rok.

Zawiera 68 wierszy pisanych po polsku głównie, co nietypowe dla poetki, i po białorusku. Niektóre przypominają poetyckie opowiadania, które są jak światło skondensowane w soczewce. Tym światłem rozświetla choćby miłość Iwana z Narewki, który ma teraz 92 lata, i Sprincy Złotnikówny, starszej od niego o pięć lat i starozakonnej, która „znikła, przepadła, wyblakła w pamięci, pewnie ją spalili”. Ale ten wiersz („Złoty ząb”) jest o sąsiadach („byli dobre ludzie i mówili po naszemu”) prowadzonych na rzeź, o wyrwanym staremu Złotnikowi z Narewki złotym zębie (kto wyrwał?), o Bożej sprawiedliwości, która dosięgła i dosięgnie, choćby do ich piersi przybijali ordery i jak psiekrwie skonają, niechby i w brzęku dzwonów”.
W wierszach-opowiadaniach pojawiają się i bohaterowie współcześni Mirze Łukszy, choć zawsze sklejeni z krajobrazem, wrośnięci weń, pijący z niego soki życia. Z poetką Tamarą Bołdak-Jankowską wędruje w wierszu „Koszarka” na koniec świata albo tylko Europy – do Zubek, dawniej kolejowych, tam „gdzie droga zagina się w łuk” – jakże poetycka sugestia krągłości świata, jej świata – gdzie kwitnie jak oszalała „starodawna Jabłoń”, gdzie dawny świat kolejowy się sypie, gdzie „Liliowy bez bez opamiętania (…) wpycha się do poczekalni zawalonej gruzem, a „fotel urzędniczy w krzakach kaliny” (Mira jest mistrzynią gry słownej, jak bez bez, fotel urzędniczy, szczególnie w wierszach pisanych dla dzieci, których tu nie ma, na przykład o żubrze, co trafił do miasta – żubr na zebrze nie żebrze).

Wędruje po Białymstoku z „Ziną, siostrą Niny”, już jako emerytką, „wolną wreszcie”, „z wózeczkiem na kółkach”, która jest „po tysiącach kilometrów na polu, na łące, w lesie”. „Bolą ręce i nogi, a co mają nie boleć, kiedy człowiek żywy.”
Są i zupełnie osobiste wędrówki, jak w wierszu „Syn błyskawicy”, to o ojcu Janie, którego poraziła błyskawica, „Przebiła go aż do jądra ziemi, spowinowaciła (…) z chramem zapadniętym w puszczy, dzwoniącym w symfonii owadów”. Umierając w hajnowskim szpitalu westchnął tylko: „Dychać ciażko, Mira…” i odszedł, młody, na wschód, do drzew co tlen dają”.
Jest i wiersz „Lustro”, skondensowana historia rodziny po tej i po tamtej stronie, na jawie i we snach, z najdłuższym snem babci, co patrzyła w „lustrzane odbicie / w Wołdze, kromka białego chleba dla brata, / wyproszona u dobrych ludzi, sól jak łza (…)”. I pyta gruszy: „Czy widziałaś dzikie gęsi, co uniosły mego brata, ojca, dziadka do baśni. / Do snu śnionego pięciokroć?”.
Ach, jakież u Miry jest wtopienie w przyrodę, także w tym wierszu „Zaproście mnie do stołu”. Czyjego? Mrówczego! Mira pochyla się nad mrowiskiem, proponując: „Będę się trudzić w gromadzie, może, dziatwę niańczyć, / coś tam upichcę, zanucę, mogę i zatańczyć, / choć moje odnóża nie są sprawne teraz / (…) ale domek wasz cały schowam od ulewy/bo jestem taka wielka, jak całe mrowisko”.
Mira w poezji i rzeczywistości zawsze ma dystans wobec siebie, pełen humoru, czasem prześmiewczy.
A w wierszu „Chmura” jest już całkowite zanurzenie się w przyrodę, to bieg „na przełaj przez poletka chmur”, z dotykaniem gałęzi „czułych drzew”, z nogami zwieszonymi nad domami, nawet nad wieżowcami, „co wyrosły po wyrwach od korzeni”. Z tej wysokości czyjeś wypiętrzone ego wygląda jak podbite chmurą gradową.
A wszystko jest jak tysiąc lat temu. „Informacja w kroplach, / bitach, milach, miłościach / łączy nas z glebą / i niebem”.
„Ptasi szlak”, to ukłon ptakom, „które widzą wyżej, szerzej (…) A przelatujące przez świat, znają swój szlak do domu”. Tymczasem człowiek strzyże kwietną łąkę, porośniętą tysiącem ziół, „do czarnej krwi”. Czegoś tam ptaki szukają? Albo w wierszu „Wybaczenie” jest o oczach bezgłowych drzew, które ściął głupi wróg.
Wiersz z innej niż przyrodnicza półki, bo obrachunkowo-historyczny, chcę zacytować w całości – mocny, „oburzony”.

Wezwanie

Wezwano mnie na apel
tych co powinni milczeć
przed plutonem durniów, nieuków,
zabójców, walących drzewa jak ludzi
i ludzi jak drzewa, choć słowo boże
niosą dumnie na spienionych wargach.
Cicho, mówią matki, jeszcze raz
nas stratują, zechcą wyrżnąć w pień
za inny krzyż na którym Go
sami ukrzyżowali.
Pustoszą Słowo,
Rozum,
Wiarę,
Nadzieję,
Miłość.
Ja do lasu muszę.
Gwiżdżę na wasze apele jak kos.

W tomiku są i wiersze króciutkie, one go otwierają i zamykają. Są jak błysk jednej myśli. Czasem Mira odkrywczo zagra w nich na słowach i ucieszy czytelnika, jak w wierszu „Echo”, ale przeważnie jest to błysk refleksji nad światem, jakaś czułość wobec przyrody i niedowierzanie człowiekowi, choćby w trzystrofowym wierszu

Żubr

przyszedł do Basi
w Siemianówce stary żubr
już go zabili.

Albo Wierzba

Idąc do szkoły
mijałam starą wierzbę
żyje tak samo

Jakże prosta refleksja nad niezmiennością trwania!
Inny wiersz:

Mikołaj

szukam was wszędzie
batiuszko Mikołaju
wasza twarz w chmurze

To zapewne o zmarłym o. Mikołaju, długoletnim proboszczu parafii w rodzinnej dla Miry Siemianówce. I oto w niespełna dziesięciu słowach jest o przywiązaniu, tęsknocie, o życiu wiecznym, jego nieprzerwalności tu na ziemi i tam w niebie.
Nawet jeśli dziś człowiek jako czytelnik poezji, umiera, dobrze jest, gdy żyją jeszcze poeci. Może zrodzą swych czytelników w przyszłości? Mira Łuksza to ziarno zasiewa, poetyckie, opierające się czasowi.

Anna Radziukiewicz

Odpowiedz