Home > Artykuł > Kwiecień 2021 > Chrześcijanie na pożarcie bestiom

Chrześcijanie na pożarcie bestiom

To tytuł książki napisanej przez katolickiego duchownego (dominikanina) Jacquesa Rhétoré, Francuza (1841-1921). Nie pamiętam, by lektura jakiejkolwiek książki sprawiała mi więcej bólu niż ta. Nie mogłam jej czytać przed snem, ani w dużych fragmentach. Przed oczyma stawali Asyryjczycy, których poznałam.

Zacznę od artykułu z 15 listopada 1914 roku. Opublikowano go w osmańskim dzienniku „La Turquie”. Zapowiadał ludobójstwo dokonane na Ormianach i Asyryjczykach w 1915 roku na skalę dotychczas nieznaną, będącą jakby poligonem doświadczalnym dla władz niemieckich, dokonujących rękoma obywateli masowych zbrodni w czasie drugiej wojny.

Artykuł opowiada, jak na brzegach Złotego Rogu, właśnie tam gdzie się ulokowało serce potężnego niegdyś Konstantynopola z Hagią Sophią i cesarskim dworem, zebrał się potężny tłum, by zamanifestować, że „jest gotów do wszelkich poświęceń dla szczęścia i wielkości ojczyzny”.

Tłum popierał „świętą wojnę”, ogłoszoną przez sułtana „przeciwko wrogom islamu”. Wzbierał przed meczetem Fatih. Szedł ze sztandarami i muzyką. Niósł swoje sztandary – Komitetu Obrony Narodowej oraz Jedności i Postępu, organizacji które stały się narzędziem wykonawczym ludobójstwa, także flagi niemieckie i austriackie. Dlaczego akurat te, o tym później. Szli uczniowie, studenci, nauczyciele, senatorzy i deputowani, szejkowie i duchowni – reprezentanci całego narodu.

Duchowni kroczyli z misją specjalną. Na zielonym etui nieśli święte fatwy, czyli wyroki. Odśpiewano pieśń chwalącą przyszłe zwycięstwo wojsk osmańskich nad niewiernymi ku chwale islamu i z minaretu odczytano fatwy. „Tłum przyjął modlitwę głośnym amiń”.

Jeden z deputowanych mówił: „Wszyscy muzułmanie powinni walczyć przeciwko świeckiemu wrogowi, Rosji, by ją zniszczyć (…)”. Fatwy, które po ich odczytaniu, położono na 24 godziny w sanktuarium, w którym jest przechowywany płaszcz Proroka, proponujące dżihad, zachęcały muzułmanów ze wszystkich krańców świata do świętej wojny, ogłaszały wojnę przeciwko Rosji, Anglii i Francji. Zapowiadały, że ci muzułmanie, którzy w wojnie nie wezmą udziału, będą podlegać karze Niebios. Za wielki grzech, za który grożą bolesne tortury, uznano udział w wojnie muzułmanów, będących poddanymi Rosji, Anglii i Francji i ich sojuszników, przeciwko państwom muzułmańskim.

Podczas ośmiogodzinnej manifestacji ogłoszono świętą wojnę. Uświęcono i usprawiedliwiono wszystkie przyszłe najohydniejsze zbrodnie, których dokonywano w 1915 roku – wtedy był ich apogeum – i później. Sułtanem-kalifem islamu był wówczas Mehmed Raszad, który wydał pierwsze oficjalne wezwanie do dżihadu.

Kilkanaście dni później, 23 listopada, dżihad ogłosił najwyższy po sułtanie-kalifie autorytet religijny sunnickiego islamu, Szejk al-Islam. To wszystko pozwoliło młodoturkom usprawiedliwić wszystkie represje, rzezie i nadużycia. „Niewierny” (giaur) i „wróg wiary” stali się synonimem chrześcijan. Obcym stał się nie tylko Anglik, Rosjanin i Francuz, ale i chrześcijanin mieszkający od setek czy tysięcy lat na tej samej ziemi, sąsiad – Ormianin, Asyryjczyk.

O tych zbrodniach przeczytamy w książce „Chrześcijanie na pożarcie bestiom”. Jej autorem jest Jacgues Rhétoré, świadek zbrodni, który kilkadziesiąt lat spędził na terenach dzisiejszej południowo-wschodniej Turcji jako misjonarz.

Redaktorem polskiego wydania tej pracy, która ukazała się w 2019 roku nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej, jest Michael Abdalla, którego biblioteka, jak pisze, pęka w szwach od prac dotyczących poruszonego w książce tematu.

Bo jest to temat dla niego osobisty i bolesny. Michaela Abdallę poznałam ćwierć wieku temu. Zbrodnie dokonane na jego rodzinnej ziemi są jak cierń w jego sercu. To końcówka wieku XIX oraz wiek XX i XXI okazały się najokrutniejsze dla chrześcijan Bliskiego Wschodu – Turcji, Syrii, Iraku, Iranu, Libanu. Michael przyjechał do Polski w 1971 roku. Osiadł w Poznaniu. Jest profesorem nauk przyrodniczych i humanistycznych. Urodził się w północno-wschodniej Syrii, jego dziadek Iszo w południowo-wschodniej Turcji we wsi Kanak. Ale jego wieś, jak i prawie wszystkie sąsiednie, po wymordowaniu Asyryjczyków zajęli Kurdowie. W Kanaku uratowały się z rzezi trzy osoby, w tym dziadek Michaela, który osiadł w Syrii, do końca dni marząc o powrocie do rodzinnej wsi.

Ojciec Michaela wyemigrował do Szwecji, tak jak i około sześćdziesięcioosobowa bliższa i dalsza rodzina. Tę wielką rodzinę, osiadłą w Södertälje pod Sztokholmem, odwiedziłam na zaproszenie Michaela w 2000 roku. Przez dwa tygodnie słuchałam ich opowieści o tęsknocie i miłości do ojczystej ziemi. Serce napełniało się bólem.

Planowaliśmy jeszcze wspólną podróż do Tur Abdinu, ziemi świętej dla chrześcijan, regionu prawosławnych monasterów, położonego w południowo-wschodniej Turcji przy granicy z Syrią. Niestety, Bliski Wschód ogarnęły krwawe rewolucje i wojny, które liczbę chrześcijan w Syrii zredukowały z 1,5 miliona do 150 tysięcy, z Libanu, owej Szwajcarii Bliskiego Wschodu, po wybuchu wojny domowej w 2011 roku wyjechało 750 tysięcy chrześcijan. Zostało ich około 500 tysięcy. A jeszcze w połowie XX wieku chrześcijanie tu dominowali. W Libanie zamordowano szwagra Michaela. Podrzucono go rodzinie w worku z napisem „Prezent dla chrześcijan”.

Turcy osmańscy zaplanowali w czasie pierwszej wojny totalną zagładę Ormian i Asyryjczyków, po wojnie Greków pontyjskich, choć ziemia, na której żyły te trzy narody, należała do nich co najmniej od dwóch tysięcy lat, zanim pojawili się tam Arabowie, Turcy i na koniec Kurdowie.

Redaktor polskiego wydania tę obszerną pracę (454 stron) dedykuje niewinnym ofiarom – zniewolonym w haremach dziewczętom, osieroconym dzieciom, którym zabrano wszystko, nawet własne imiona, dziadkowi Iszo, który do końca swych dni opłakiwał członków rodziny, zamordowanych na jego oczach.

Zacytuję jeszcze uwagę redaktora polskiego wydania – wyjaśnia termin Asyro-chaldejczycy, często używany w książce przez jej autora, rzymskokatolickiego misjonarza. „Drugi człon nazwy odnosi się do części Asyryjczyków, którą beznadziejne warunki życia skłoniły do uznania prymatu papieża Rzymu i która weszła w kontrowersyjną unię z Kościołem katolickim. Działo się to w tym samym czasie, w którym powstał w Polsce, na Ukrainie i gdzie indziej, wydarty z prawosławia, Kościół nazywany greckokatolickim”.

Niemcy i holokaust 1915

Zacznijmy od roli Niemiec w holokauście Ormian i Asyryjczyków w Turcji. Niemiecka historyk Gabriele Yonan pisze, że rząd niemiecki pragnął ogłoszenia świętej wojny (dżihadu), prowadzonej przez wszystkich muzułmanów. Niemiecki chrześcijański rząd? Tak! Niemcy obrali na swojego sojusznika Turcję. To one zadecydowały o jej przystąpieniu 11 listopada 1914 roku do pierwszej wojny. W tym samym bloku znalazły się i Austro-Węgry. Dla cesarza Wilhelma II i Berlina wrogami w pierwszej wojnie była Anglia, Francja i Rosja. Turcję traktował więc Wilhelm jako naturalnego wroga Rosji. Święta wojna stała się wygodnym narzędziem dla Niemiec. Turcy zaś wiązali z nią cele strategiczne. Marzyli o ekspansji panturkijskiej, choć stanowili wtedy w świecie islamskim, liczącym 230 milionów wyznawców, tylko 5 proc. populacji muzułmańskiej. Szli z nadzieją na ponowne podporządkowanie regionów arabsko-muzułmańskich – na przykład Egiptu (pod dominacją angielską) czy Syrii, domagającej się niepodległości. Turecki minister wojny Enver snuł marzenia o dalekich podbojach – miał nadzieję na pokonanie Rosji i dotarcie do Indii przez Persję. U boku Niemiec uważał to za możliwe. Niemcy kreowali siebie po zwycięskiej kampanii w początkach wojny na pana Zachodu, Turcji obiecali rolę pana Wschodu. Niemcy i Turcja miały dominować nad światem aż po jego krańce. Z prymatem siły nad prawem.

Gregoire Abdullah, piszący w 1916 roku o rzezi Ormian, konstatuje, że jej wykonanie było tureckie, a metoda niemiecka. Lud ormiański, zgodnie z piekielnym planem przygotowanym na długo wcześniej w Berlinie, był masowo wywożony na arabską pustynię, śmiercionośną.

Świadkowie tamtej rzezi uważają, że niemieccy konsulowie i oficerowie, rozmieszczeni we wszystkich tureckich prowincjach, byli świadkami potworności. Niemożliwe więc, by nie informowali o nich swego rządu. Rzeź odbywała się za cichym przyzwoleniem Niemców, którzy uważali, tak jak i ich sojusznicy Turcy, że Ormianie i Asyryjczycy mogą stanowić przeszkodę w planach turkizacji regionu.

Poza tym Turcy – czytam komentarz – nie byli w stanie samodzielnie zorganizować przedsięwzięcia na taką skalę, w tak wyszukany, zręczny i metodyczny sposób. Wcześniej, na przykład w latach 1895-1896, Turcy zabijali chrześcijan na sposób turecki, czyli w domach ofiar, na ulicach, na placach. Był krzyk ofiar, okropności na oczach wszystkich.

W 1915 roku, kiedy unicestwiano ogromną populację, czyli około 1,5 miliona Ormian i kilkaset tysięcy innych chrześcijan, czyniono to bez większych krzyków, metodycznie, „z niemiecką dokładnością” – zatrzymywano najpierw mężczyzn, zaczynając od wyższych warstw. Prowadzono ich w nieznanym dla nich kierunku. Po drodze dzielono na grupy 50-100 osobowe. W takich dokonywano egzekucji, przedtem każąc im się rozebrać (ubrania stanowiły wartość). Ich ciała wrzucano do głębokich studni. Wykonawcy zbrodni przysięgali na Koran, że nie będą o tym informować chrześcijan w mieście.

Potem konwojowano na pustynię ludzi z niższych warstw, kobiety, dzieci, nawet staruszków. Rozbijano ich na mniejsze grupy. Kobiety, otulone białymi chustami, szły na rzeź w palącym słońcu, bez wody, jedzenia, bite, daleko nie dochodziły ze swoimi dziećmi. Padały z wyczerpania, głodu i nędzy. „Przygarniała” je pustynia. Dawała „spoczynek”. Podróżnicy notowali później, że widzieli miejsca na pustyni, które przypominały im z daleka ogromne stada odpoczywających owiec. To były martwe ciała okutanych białymi chustami kobiet, ułożone jedno przy drugim.

Pustynia pełniła rolę obozu koncentracyjnego. Ci, którym udało się z konwoju uciec w góry, byli bez szans. We wschodniej Turcji nikt im ręki nie podał. Ginęli z wycieńczenia. Strażnikom konwojów pozwalano zabijać kobiety i dzieci albo przekazywać je muzułmanom jako niewolnice.

Polityka młodoturków

Imperium Osmańskie, potężny niegdyś kraj, mozaika narodowości, grup etnicznych, języków i religii, przez cały wiek XIX chyliło się ku upadkowi. Młodoturcy z Komitetu Jedności i Postępu, którzy objęli władzę w 1908 roku, sformułowali program ratowania kraju, nie nowy, bo kontynuujący politykę Abdulhamida II. Fatalny dla owej mozaiki. Oparty był na nacjonalizmie, turkizacji państwa. I można go było zrealizować tylko na drodze terroru. Przeciwko Ormianom, Asyryjczykom, Grekom rozpoczęto podżeganie do nienawiści. Skutek? Ślepe represje i rzezie, zamienione w ludobójstwo chrześcijańskich narodów. Ich wykonawcy? Tureckie i kurdyjskie masy.

Prześladowanie Ormian i Asyryjczyków otwarcie ogłoszono wiosną 1915 roku. Jego skutkiem stało się niemal całkowite zniknięcie chrześcijan ze wschodniej Turcji, zwłaszcza z wilejatu (okręg administracyjny) Diyarbakiru, pozostającego pod zarządem Raszida paszy. W tym wilejacie znajduje się miasto Mardin, które ucierpiało najbardziej.

„W żadnej prowincji, jestem tego pewien, mordercy chrześcijan nie czynili swego nadludzkiego dzieła z takim diabelskim zacięciem, z taką zorganizowaną przemocą i z tak nienasyconą łapczywością, jak w Diyarbakirze”.

Dlaczego ludność muzułmańską tak łatwo było porwać do tej wojny? Miała obietnicę zostania szahidem, czyli męczennikiem broniącym wiary oraz wizję zagarnięcia wielkich łupów. Chrześcijanie byli tą bogatszą częścią społeczności, zwłaszcza w porównaniu z Kurdami – prowadzili handel, banki, przedsiębiorstwa, byli pracowici. Zabijając ich, Kurdowie przejmowali ich majątek. „Turecki wilk chciał pożreć ormiańskie jagnię, to znaczy zagarnąć jego dobra i bogactwa (…)”– pisze autor.

Rzezie te nie miały miejsca ani w dalekiej przeszłości, ani w „dzikich” czasach. To „cywilizowana” Europa była ich współautorem. Wystarczyły na początku słowa, manifestacja, pozwolenie, rozgrzeszenie i świat stawał w ogniu, ludzie tracili wszelkie hamulce. Jest w książce taki obraz L. de Mango. Kobiety kurdyjskie palą ciała zamordowanych kobiet chrześcijańskich i przesiewają popiół na sitach, by odnaleźć szlachetne kamienie albo monety, które te miały połknąć. Życie człowieka miało mniejszą wartość niż kawałek kamienia.

A przecież w naszych czasach też najpierw pojawiają się słowa, błyskawicznie roznoszone przez Internet, zwłaszcza te, w których jest gniew. Emocje i agresywne hasła władają tłumami gromadzącymi się na placach, jak wtedy na Złotym Rogu, sto lat temu. Dziś mamy współczesne „majdany”. One też rodzą rewolucje. Giną w nich ludzie, choćby 2 maja 2014 roku w Odessie, gdy ukraińskie nacjonalistyczne bojówki z „Prawego Sektora” żywcem spaliły 48 niewinne ofiary z hasłami „spalić moskala”. Do dziś nikogo nie ukarano za tę zbrodnię, popełnioną w środku Europy. Milczy się nad tymi grobami.

Ale przede mną lektura „Chrześcijan na pożarcie bestiom”. Wchodzę w rozdziały opisujące rzezie – 180 stron – w różnych prowincjach fatalnego 1915 roku, w którym nasi przodkowie, wtedy z zachodnich części Imperium Rosyjskiego, udawali się w bieżeństwo w głąb Rosji. Ale moi przodkowie wrócili z bieżeństwa wszyscy, chyba że jak ciocia mojej mamy Wiera wybrała życie w Omsku, wychodząc tam za mąż. A to samo pokolenie przodków Michaela Abdalli złożyło ofiarę życia niemal w całości. Tak, złożyło. Bo mogło wybrać życie. Wystarczyło przyjąć islam. Ale tylko jednostki je przyjmowały.

Rzezie

Rzezie w mieście Diyarbakir i w jego okolicach, w Urfie, Mardinie były najstraszniejsze, najbardziej rozległe, w Tur Abdinie, Nisibisie, Cizre i okolicach, w Siirt… Tak, wymieniam tylko nazwy miejscowości położonych w południowo-wschodniej Turcji między Tygrysem a Eufratem, w pobliżu tureckiego dziś jeziora Van i krwawą plamą rozciągnięte wzdłuż jeziora Urmia, dziś po stronie Iranu, wzdłuż granicy tureckiej. To tam miał miejsce holokaust chrześcijan.

„Gazeta Wyborcza” w notce z 23 lutego 2001 roku, prawosławny ksiądz asyryjski Yusufa Akbuluta został aresztowany przez władze tureckie po tym, jak w wywiadzie dla jednej z tureckich gazet powiedział, iż wojska tureckie dokonały w 1915 roku ludobójstwa Ormian i Asyryjczyków.

Ksiądz mówił: „Wielu Asyryjczyków poniosło śmierć w masakrach, do których przeprowadzenia wykorzystano Kurdów, przekonanych, że pójdą do nieba za zabicie siedmiu chrześcijan”. Wypowiedź nie spodobała się tureckim władzom, twierdzącym że były to zwykłe ofiary wojny domowej.

Ks. Jacques Rhétoré, świadek, nie widzi zwykłych ofiar wojny, tylko masakry. Podaje, ile mieszkało do rzezi w poszczególnych miejscowościach chrześcijan różnych denominacji – Ormian gregoriańskich, czyli ortodoksyjnych, Ormian katolickich, Asyryjczyków katolickich, chaldejczyków, protestantów, Asyryjczyków, jak ich nazywa, niekatolickich, w tym prawosławnych.

W wilejacie Diyarbakiru podaje ich liczbę – 174 670. Komentuje: „Wszyscy ci chrześcijanie byli w czołówce handlu i rzemiosła, a ich praca przynosiła skarbowi państwa duże korzyści. Byli to ludzie pokorni, pragnący jedynie pokoju i bezpieczeństwa, chcący zarabiać na życie”. W innym miejscu dodaje: „To cywilizacja chrześcijańska nauczyła ludzkość umiarkowania, a nawet przebaczania nieprzyjaciołom”.

Tu można się zastanawiać: Niemcy, także hitlerowskie, mistrzowie fabryk śmierci, też należą do cywilizacji chrześcijańskiej, tak samo jak należeli do niej krzyżowcy, którzy dokonali ośmiu łupieżczych wypraw na Bliski Wschód w ciągu dwóch stuleci, poczynając od 1095 roku, muzułmanie o nich pamiętają do dziś. Trzeba widzieć i własne grzechy.

Ofiary

Jedną z pierwszych ofiar był kapłan Hanna Szuha, lat 30. Po nim zamordowano blisko pięćdziesięciu jego krewnych w Mardinie i Nisibisie. Po mordach sprawcy rzezi plądrowali domy, szkoły i świątynie. Może to chciwość rodziła takie okrucieństwo.

Największe bogactwa trafiały do waliego, czyli gubernatora prowincji i jego ludzi. Dorabiali się oni kolosalnych fortun na złocie, kosztownościach, dywanach, meblach, wazach. W domach Ormian z Diyarbakiru – bankierów, przemysłowców, kupców – zgromadzono przez wieki dużo bogactwa. Raszid pasza przybył do tego miasta jako skromny urzędnik. Gdy po roku, po rzeziach, opuszczał je, by udać się do Angory, dziś Ankary, „jechały za nim 24 wozy ze złotem, biżuterią, kosztownościami, dywanami i meblami, które ukradł Ormianom. (…) Ludobójstwo było dla niego korzystne, tak samo jak dla jego trzech pomocników. Kontynuował więc pogromy i kradzieże w Angorze” – pisze autor książki.

Bogactwami nie dzielił się ani z wynędzniałą armią turecką, ani z ludem. System eksterminacji chrześcijan wszędzie był podobny. Konwoje zabierały po 200-300 osób i prowadziły je w różnych kierunkach. Mężczyzn zabijano po drodze, kobiety i dzieci częściowo zostawiano Kurdom. Pozostawionych zmuszano do przejścia na islam. Opornych, czyli prawie wszystkich, poddawano torturom. O torturach pisać nie chcę. Śmierć stawała się dla tych męczenników wyzwoleniem.

Czytam, to jeden z przykładów, o 15 wioskach bardzo bogatych prawosławnych Asyryjczyków, zamieszkałych przez 20 tysięcy dusz, skazanych na śmierć.

Urfa, dla Asyryjczyków w IV wieku wspaniały ośrodek intelektualny, dla Ormian swego czasu miasto królewskie, zamieszkałe w 1915 roku przez 25 tys. Ormian i w okolicznych wsiach przez 27 tys. Tu Ormianie postanowili się bronić przez 25 dni. Przegrali, walcząc z żołnierzami dowodzonymi przez niemieckiego oficera. Zostali skazani na eksterminację.

Okręg Mardin zamieszkiwało 74 470 chrześcijan, najwięcej prawosławnych – prawie 52 tysiące. Mardin wznosi się na zboczu wysokiej góry, „patrząc” na piękną i szeroką równinę i dalej góry. Do 1915 roku żyli tu wszyscy „w swojej starodawnej zgodzie”.

Raszid pasza szukał tylko pretekstu, by urządzić tu rzeź, by nie ominęła go bogata zdobycz. Rzeź urządził, mordując chrześcijan na raty, w odstępach, odsłaniając kolejne hekatomby. Oto jeden z opisów: „Dom Kaspo, jeden z najbogatszych w Mardinie (…) deportowano go z całym klanem, który składał się z około czterdziestu osób. Były tam babki, matki, synowie, wielu młodych ludzi, dziewczęta i dzieci. O wyznaczonej godzinie wszyscy wyszli z ojcowskiego domu, pod okiem żandarmów. (…) Wszystkie kobiety i dziewczęta miały na głowach białe welony podróżne, a ponieważ była noc, każdy niósł w rękach małą świeczkę (…). Ta procesja z pochodniami przypominała procesję dziewic z Ewangelii, idących przed Oblubieńcem. Niezwykłe było to, że ci wszyscy wygnańcy, skazani na śmierć (…), szli wyprostowani, z radością”.

Jeden z żołnierzy eskorty rzucił: „Można by pomyśleć, że ci ludzie idą na wesele”. Jedna z dziewcząt odpowiedziała: „Tak, idziemy na wesele Pana”.

Konwój pęczniał. Dołączano do niego kolejne rody. Wyprowadzono za miasto. Potem pojawili się Kurdowie – najlepsi w zabijaniu, rabowaniu, zabieraniu do haremów i niewoli.

Wiele kobiet, nawet trzynasto-, czternastoletnie dziewczęta, wybierało śmierć niż zhańbienie. Inny konwój, też z Mardinu, składał się z około sześciuset kobiet i dzieci, wyprowadzono na pustynię.

W końcu października Mardin był „oczyszczony” już nawet z chrześcijan starców i niepełnosprawnych. Zostało tylko 1,5 tysiąca tych, którym udało się uciec z miasta, z 8-10 tysięcy poprzednich jego chrześcijańskich mieszkańców.

W wilejacie Diyarbakiru – sumuje autor książki – tym najbardziej doświadczonym, pięć szóstych ludności chrześcijańskiej padło ofiarami prześladowań. Niemcy patrzyli na pogromy chrześcijan z całkowitą obojętnością – konstatuje. Dość o rzeziach. Choć w książce zajmują one najwięcej miejsca.

Kara za zbrodnie

O. Jacques Rhétoré zamieszcza rozdział „Ukaranie zbrodni”. Przez kogo? Rząd? Międzynarodowy trybunał? Nie. Dominikanin widzi w tym karę Bożą. Najpierw wskazuje na armię turecką. Choć sformowali ją i zarządzali Niemcy, „uważający się za książąt sztuki wojennej” i dobrze była zaopatrzona, setki tysięcy żołnierzy umierało z głodu, zimna i braku odzieży, bo źle zarządzano zaopatrzeniem i kradziono je. Umierali w szpitalach, gdzie brakowało wszystkiego, masowo w czasie pieszych marszów przez pustynię, bo nie mieli transportu, 250 tysięcy żołnierzy zmarło na tyfus zimą 1915 roku. Każdego miesiąca armia topniała o sto tysięcy żołnierzy – zabitych na polach bitew, zmarłych z głodu, chorób, dezercji i zabranych jako jeńców.

Tyfus, cholera i inne choroby, według autora książki, były karą kolejną. Tyfus uderzył od października 1915 roku, czyli gdy rzezie miały się ku końcowi. „Uderzał nieoczekiwanie. Ciała siniały, zęby wypadały i w ciągu 48 godzin umierali oni w okropnych męczarniach”. Do połowy 1916 roku choroba zabierała dziennie 20-30 ofiar, a w jej nasileniu i sto. „Plaga wybierała swoich ludzi, uderzając szczególnie w tych, którzy najwięcej zabili i najwięcej ukradli (…). Plaga (…) umiała też liczyć: muzułmanie z Mardinu zabili ponad 10 000 chrześcijan ze swego miasta i okolic, więc ponad 10 000 spośród nich dotknęła mściwa choroba”. Eksterminacja i tyfus spowodowały, że Mardin stracił dwie trzecie mieszkańców.

Plaga „wyróżniała” kurdyjskie wioski, które odznaczyły się zbrodniczością wobec chrześcijan i ich grabieżą. W jednej z nich z 14 rodzin zachowała się jedna osoba. Spośród 125 podległych Mardinowi żandarmów co najmniej stu pochłonęła zaraza. Ofiary tyfusu ginęły obok złotych monet, dywanów, zapasów żywności zabranych chrześcijanom. Autor opisuje i przypadki pojedynczych zbrodniarzy, umierających w strasznych bólach, odchodzenia od zmysłów, z powodu nieznośnych, obsesyjnych wizji.

Książka jest dokumentem niezwykle starannie opracowanym, w którym podano źródła i dokonano ich analizy, oceniono wartość publikowanego rękopisu, zacytowano listy i dokumenty, podano wybraną bibliografię. Uzupełniono rzecz o indeks imion, nazwy grup etnicznych, plemion i ludów oraz indeks nazw geograficznych. Polskojęzyczny czytelnik otrzymał niezwykłą książkę, dokument czasów ludobójstwa. Niech będzie przestrogą.

Anna Radziukiewicz

fot. wikipedia.org

Jacques Rhétoré, Chrześcijanie na pożarcie bestiom, Warszawa 2019, ss. 452.

Odpowiedz