Home > Artykuł > Grudzień 2021 > Pomagamy. Spłacamy dług

Pomagamy. Spłacamy dług

Trzy siostry (Wiera, Nadzia, Luba): Spłacamy dług za dziadków, bieżeńców.

Z 6-letnim synem pojechała do Białowieży. Mieli przepustkę na malowanie kamieni na 100-lecie parku. Po drodze zobaczyli scenę jak z okupacji. Pogranicznicy złapali migranta. Klęczał, z rękami do góry. Obok żołnierz z karabinem. Syn pytał: co się stało?

Wiera: – W lesie są ludzie, co potrzebują pomocy. Jak ten pan.

Gdy parę dni później jechała na akcję z ratunkiem dla uchodźców w lesie, syn wrzucił jej do plecaka swoje skarpetki. Dla dzieci w lesie.

Nie zapomni spojrzenia pierwszego uchodźcy, któremu pomogła. Irakijczyk. Prawie cała grupa spała, wolontariusze dotarli do nich nocą.

– Obudził się i nas zobaczył. Potężny strach w oczach. „No police! No!” powtarzał – mówi Wiera.

Nadzia: – Rzucił się do wody. Przez pięć dni pili tylko z bagna.

Dziś siostry są wykończone. Były już u ośmiu osób: siedmiu Irakijczyków, w tym dwójki dzieci i Jemeńczyka, kilka razy pushbackowanego. Cała ósemka siedziała w kępie olch. Musiały się skąpać w wodzie, nim do nich dotarły. Ale OK. Grupa nakarmiona.

To „dziś” ciągnie się od miesiąca. Od miesiąca trzy siostry pomagają uchodźcom w lasach przy strefie stanu wyjątkowego. Karmią, opatrują, zawożą ciepłe ciuchy, buty, śpiwory, wodę. I wysłuchują migrantów. Bo tu na granicy byli bici, zastraszani, okradani, traktowani jak zwierzęta.

Wiera: – Cały czas jestem na standby’u. Bywało, że wypadałam z pracy na drzwiach wieszając „zaraz wracam”.

Siostry robią to na zmiany. Gdy spotykam Wierę, jest już po akcji, Luba dopiero wraca z lasów, a Nadzia nadal w terenie (dlatego nie ma jej w tekście…).

Niebywała zgodność w temacie, który dzieli ludzi na Podlasiu – dziwię się.

– Spłacamy dług. Za dziadków – tłumaczy Luba. Ich pradziadkowie byli bieżeńcami – uciekali w 1915 przed armią niemiecką do Kazachstanu. Trudna wyprawa wozem. Srogie zimy. Tyfus. Pradziadkowie zmarli. Ich córką, małą Anastazją, zaopiekowali się dobrzy ludzie. Przeżyła. Wróciła na Podlasie. Była babcią trzech sióstr.

W malutkich mieszkaniach tworzą magazyny z produktami dla migrantów. Towar stoi w workach, opisany. Tak, by u każdej w domu, Wiery, Nadzi, Luby, było coś, co trzeba szybko dostarczyć migrantom.

Bo czas to życie. I wolność – jeśli uda się uniknąć push-backu.

Ten miesiąc zmienił Wierę. Ciągłe dbanie o bezpieczeństwo zakłóca normalne patrzenie na świat.

Odruchowo sprawdza, „czy nie ma ogona, patroli”. Zastanawia się czasem, czy nie ma już paranoi. Wciąż widzi tajniaków pod swoją chatą. Raz faktycznie byli niedaleko, zatrzymali przemytników.

Wiera: – Już nie patrzę normalne na las. Nie podziwiam kolorowych liści jesieni, tylko sprawdzam, czy kogoś tam nie ma.

Luba: – Bo może ktoś się kuli pod pniem zwalonym?

Las jest dobry, bo migrantów ukrywa, daje przeżyć. Ale czasem przynosi śmierć.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Fragment reportażu Krzysztofa Boczko, zamieszczonego na stronie oko.press