Serbski patriarcha Pavle (Stojčević), żyjący w latach 1914-2009, zapisał się w świadomości wiernych jako człowiek modlitwy, prawdziwy asceta, służący z wielkim oddaniem i ofiarnością Bogu i ludziom. Znany był z niezwykłej skromności i zadziwiającej prostoty. Codziennie rano sprawował Liturgię w kaplicy w budynku patriarchatu, gdzie osobiście spowiadał parafian i udzielał im Eucharystii. Był żywym przykładem ewangelicznego pasterza, a zatem przebywanie w jego pobliżu przynosiło każdemu człowiekowi wielką duchową korzyść. Jego posługa patriarsza przypadła na bardzo trudny okres w historii serbskiej Cerkwi, czas rozpadu Jugosławii i zbrojnych konfliktów na Bałkanach. Hierarcha o niezwykle drobnej posturze, w nieprostej sytuacji okazał się tytanem ducha i wielkim oparciem dla wiernych. Jednym z jego bliskich przyjaciół był archimandryta Jovan (Radosavlević), zmarły w roku 2021 w wieku 94 lat, który spisał wspomnienia o hierarsze, należącym do grona największych współczesnych autorytetów moralnych narodu serbskiego. Przytaczamy niektóre z epizodów z życia patriarchy.
Pierwsze spotkanie z przyszłym patriarchą
Pod koniec II wojny światowej głównym celem partyzantów, zwolenników ideologii komunistycznej, było zdobycie za wszelką cenę władzy. Dopuszczano się aktów przemocy wobec serbskiej ludności cywilnej, która „nie walczyła w imię jedynej prawdziwej ideologii”. Ludzie wierzący doświadczali okrutnych prześladowań, dochodziło do morderstw. Przerażeni mnisi w czasie niemieckich bombardowań uciekali z monasterów do wiosek i miast, gdzie szukali schronienia. Wśród nich był około trzydziestoletni Gojko Stojčević, który z monasteru Świętej Trójcy, położonego kilkanaście kilometrów na zachód od miasta Čačak, udał się do niewielkiego monasteru w pobliżu górskiego szczytu Vujan. Tam po raz pierwszy spotkałem przyszłego patriarchę Pavle. Ojcowie musieli wkrótce opuścić także i ten monaster. Wyjechali prawie wszyscy, z wyjątkiem dwóch staruszków i chorego na gruźlicę Gojka, który powiedział, że swe życie oddaje całkowicie Chrystusowi i ma nadzieję, że z Jego pomocą przeżyje trudne chwile. Przebywał on przede wszystkim w swojej celi, gdzie czytał Ewangelię, modlił się i nie poddawał się panice, która ogarnęła wielu. Wielokrotnie nachodzili go Niemcy i partyzanci, siejąc zamęt i ogólne poruszenie. W 1945 roku stan zdrowia Gojka stopniowo się poprawiał, a do monasteru powracali mnisi. Traktowaliśmy go z wielkim szacunkiem, gdyż jako jedyny posiadał gruntowne wykształcenie teologiczne. Miał wspaniały głos i był doskonale zorientowany w śpiewie chóralnym, co było bardzo cenne. W chłodne dni przynosiliśmy do jego celi drewno na opał, wodę, herbatę i zazwyczaj prosiliśmy, aby nauczył nas jakichś elementów z nabożeństwa. Zawsze z radością pomagał nam poprawnie zaśpiewać poszczególne tropariony lub stichiry.
Zarządca, stolarz, elektryk
W pierwszych powojennych latach nie było niczego, nawet najbardziej potrzebnych, niezbędnych rzeczy. Nikt nie miał igieł czy materiałów piśmienniczych. W cerkwi nie było nawet krzyża, który zazwyczaj umieszczano na środku przy ikonie na pulpicie. Gojko, widząc tę sytuację, rozpoczął żmudną pracę i w ciągu kilku miesięcy wyrzeźbił wspaniały krzyż z jesionu. Przez wiele dziesięcioleci naprawiał zepsute zegary ścienne, budziki, zegarki kieszonkowe (nie było wtedy zegarków ręcznych), a także pełnił funkcję monasterskiego stolarza, szewca, elektryka, zarządcy. Zawsze byliśmy zdumieni, że słaby i chorowity intelektualista, teolog, zna nie tylko zagadnienia związane z nauką, ale również posiada wiele praktycznych umiejętności.
Duchowa matematyka
Gojko, gdy jego stan zdrowia na to pozwalał, dużo z nami rozmawiał i byliśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu. Miał szeroką wiedzę, którą potrafił przekazać przystępnym językiem. Posiadał dar duchowego rozeznania, zatem spokojnie i przekonująco mówił o rozmaitych sprawach, problemach i różnych opiniach na ich temat. Tylko on spośród wszystkich mnichów miał wyższe wykształcenie. Studiował w Belgradzie, Sarajewie i Atenach. Pewnego razu ihumen Bazyli zażartował, że Gojko jest jak cyfra jeden przed zerami. – Co znaczą zera bez jedynki? Nic nie znaczą. Jednak także jedynka bez zer również prawie nic nie znaczy. Kiedy są razem ich wartość rośnie dziesiątki, setki, tysiące razy – stwierdził.
Przyszły patriarcha uczył władzę
W 1946 roku do monasteru Zwiastowania Bogarodzicy, gdzie mieszkaliśmy, przyszedł policjant i zaczął głosić naukę o Marksie, Engelsie i komunizmie jako „odkryciu prawidłowego życia społeczeństwa”, „komunistycznego porządku świata”. Gojko po uważnym wysłuchaniu przedstawiciela władzy rozpoczął z nim dyskusję i zaczął dokładnie wyjaśniać specyfikę komunistycznej doktryny. Funkcjonariusz nagle przerwał rozmowę i powiedział: „Musisz zginąć! Widzę, że wiesz więcej o komunizmie niż ja, ale jednak nie będziesz postępować zgodnie z komunistycznymi zasadami”. W tamtym czasie zabijano wielu najlepszych przedstawicieli narodu i niszczono jego chrześcijański duch.
Szczera gorliwość
Po kilku latach Gojko został mnichem i przyjął imię Pavle, po czym stał się wobec siebie niezwykle surowy i wymagający. Zwracał szczególną uwagę na dokładność i poprawność sprawowanych nabożeństw. Dążył do tego, aby przebiegały harmonijnie, bez przerw, chaosu i pośpiechu. Często przed Eucharystią wygłaszał krótkie, zwięzłe i treściwe kazania, bardzo cenione przez ludzi. Gdy był proszony o poradę, nie odpowiadał od razu, lecz potrzebował czasu na refleksję, modlitwę, czytanie Ewangelii lub dzieł Ojców Cerkwi i dopiero wtedy wyrażał swoją opinię. Prowadził prawdziwie ascetyczne życie.
Początek posługi w Kosowie
W 1957 roku o. Pavle został biskupem diecezji raszko-prizreńskiej i przeprowadził się do Kosowa i Metochii. Po intronizacji w Prizrenie albańskie dzieci wznosiły na ulicach złośliwe, poniżające okrzyki wobec hierarchy. Żaden z dorosłych Albańczyków nawet nie próbował powstrzymać tego aroganckiego, szyderczego zachowania. Po uroczystościach pomagałem biskupowi urządzić jego mieszkanie w seminarium. Pewnego dnia zauważyłem, że władyka wymieniał żarówki i plafony, stojąc na drabinie. – Co biskup uczyni, jeżeli teraz ktoś przyjdzie, aby pozdrowić nowego władykę i poprosić o błogosławieństwo? – spytałem żartobliwie. – Nic nie zrobię, tylko zaproszę, aby się przyłączył, gdyż każdy wykonuje taką czynność w swoim domu. Podczas pracy zapoznamy się, porozmawiamy i udzielę błogosławieństwa – spokojnie odpowiedział biskup. Taki był zawsze. Kiedy miał wolny czas, władyka naprawiał półki, szafy, dekorował cerkiew, dbał o należyty stan ksiąg liturgicznych. Podczas przeróżnych prac zastanawiał się nad tematami kolejnych kazań. Biskup ciężko się trudził, aby odbudowywać niszczejące cerkwie w Kosowie i Metochii. Zwracał szczególną uwagę, aby na parafie przydzielać dobrych, gorliwych kapłanów. Do cerkwi, gdzie nie było duchowieństwa, często jeździł autobusem lub pociągiem, a nawet szedł pieszo, aby sprawować nabożeństwa. Zawsze miał przy sobie walizkę z szatami liturgicznymi.
Prześladowania
W połowie lat 60. XX wieku w Kosowie i Metochii było wielu prawosławnych Serbów. We wsiach mieszkało dużo ludzi wraz z dziećmi. Na nabożeństwa przychodzili także Albańczycy, zwłaszcza w wielkie święta. Niektórzy z nich pracowali na monasterskich polach i nie było żadnych trudności i problemów we wzajemnych relacjach. Sytuacja odmieniła się diametralnie, gdy socjalistyczny przywódca Josip Broz Tito zmienił swoją politykę wobec serbskiego Kosowa. Rozpoczęły się poważne kłopoty, gdyż Albańczycy zrozumieli, że dostali przyzwolenie na prześladowanie Serbów, których zmuszano do wyjazdu i tym samym zaczęto tworzyć „albańskie Kosowo” pod podstępnym i fałszywym hasłem „braterstwa i jedności”. Od tego czasu żaden z Serbów, nie mógł spokojnie i swobodnie poruszać się po swym regionie. W duchownych rzucano kamieniami, brudem, obrażano. Studenci seminarium w Prizrenie byli nieustannie atakowani przez złoczyńców nożami, potłuczonymi butelkami, gwoździami. Napadano także na żeńskie monastery.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
tłum. Andrzej Charyło
fot. pravoslavie.ru