Home > Artykuł > Grudzień 2022 > Odszedł do wieczności Mirosław Cimoszuk

Odszedł do wieczności Mirosław Cimoszuk

3 listopada w Białymstoku, po długiej i ciężkiej chorobie, w wieku 57 lat, odszedł do wieczności Mirosław Cimoszuk, długoletni działacz Bractwa Młodzieży Prawosławnej w Polsce, od wielu lat ściśle związany z monasterem Narodzenia Najświętszej Bogarodzicy w Zwierkach. Podczas pogrzebu, który odbył się 5 listopada, zmarłego żegnali hierarchowie, duchowieństwo, mniszki, najbliższa rodzina, liczne grono przyjaciół i znajomych.

– Mirosław głęboką wiarę wyniósł z rodzinnego domu – wspomina żona Dorota. – Od najmłodszych lat był obecny co niedzielę na Liturgii w cerkwi w Dojlidach wraz rodzicami, z mamą, która pochodzi z Potoki i z tatą, urodzonym w Folwarkach Tylwickich. Jego dziadkowie, pochowani na cmentarzu w Piatience, także byli bardzo przywiązani do wiary prawosławnej. Jako student aktywnie uczestniczył w spotkaniach bractwa, odbywających się przy soborze św. Mikołaja w Białymstoku. Wiele pielgrzymował, pomagał w organizacji spotkań na Grabarce, uczestniczył w wyjazdach zagranicznych w ramach Syndesmosu. 4 września 1994 roku sakramentu małżeństwa udzielił nam ówczesny archimandryta supraski Miron, podczas którego obecni byli dzisiejsi władycy Grzegorz i Jerzy. Od zawarcia małżeństwa uczestniczyliśmy w nabożeństwach monasterskich, początkowo w Dojlidach, a później w Zwierkach. W 1997 roku na świat przyszła nasza córka Marta, a w 2005 roku syn Mateusz. Byliśmy związani duchowo z siostrami, których modlitwa bardzo nam pomagała w życiu prywatnym, w wychowywaniu dzieci. Mirosław angażował się w różnego rodzaju pomoc przy pracach remontowo-budowlanych w Zwierkach. Dużo czasu poświęcał na rzecz monasteru i czynił to z wielką chęcią. Jak się dowiadywał, że potrzebna jest pomoc, to bez chwili zastanowienia jechał tam i pomagał. Dużym wezwaniem było powieszenie panikadiła w cerkwi św. męcz. Gabriela, podczas którego wsparcie okazali Jarosław Charkiewicz, Piotr Kałużny, Jerzy Sapieżko, Mirosław Sosna. Mirek był zawsze aktywny, starał się pomagać ludziom. Jako pracownik Izby Administracji Skarbowej w Białymstoku uczestniczył co roku w sierpniu w pielgrzymce służb mundurowych na Świętą Górę Grabarkę.

– Wielką pasją mego taty była fotografia, szczególnie miejsc świętych i monasterów – mówi córka Marta. – Podczas wyjazdów za granicę, m.in. do Rosji, Czarnogóry, Serbii, Macedonii, Chorwacji, na Cypr, najważniejszymi miejscami do odwiedzenia były cerkwie i monastery. Najbardziej ukochanym krajem była Grecja, którą darzył wielką sympatią. W planowaniu podróży pomagał zaprzyjaźniony Grek Stawros. Tata zawsze starał się poznawać historię odwiedzanych miejsc i później tę wiedzę przekazywał innym, którzy go o to prosili. Jako córka mogę powiedzieć, że tata pokazał mi ogromną część prawosławia poza granicami naszego kraju. Podczas wyjazdów, jak się tylko dowiedział, że gdzieś jest monaster lub cerkiew, to od razu tam jechaliśmy. Zaszczepił we mnie i w moim bracie chęć poznawania wiary prawosławnej. Tata w swym życiu spotkał wiele życzliwych osób i tę życzliwość okazywał innym. Doceniał każdego człowieka i pamiętał o wszystkich, których poznał. Zawsze i wszędzie poszukiwał Boga.

Wysłuchał Andrzej Charyło

O drodze życiowej św. pamięci Mirosława Cimoszuka z całą pewnością można powiedzieć, że było to duchowe wzrastanie do Królestwa Niebios.

Na niwie służby monasterskiej pojawił się, kiedy jeszcze mieszkaliśmy przy parafii św. Proroka Eliasza w Dojlidach. Od początku był członkiem naszej wspólnoty, bo podobnie jak każda z sióstr niósł posługę w monasterze. Kilka razy w tygodniu, po zakończeniu pracy zawodowej, spieszył do monasteru, oferując swoją pomoc. Prace Mirosława zmieniały się w zależności od potrzeb. Zazwyczaj to on organizował grupę najbliższych przyjaciół do różnych, trudnych i niebezpiecznych zadań, z którymi my niejednokrotnie nie byłybyśmy w stanie się zmierzyć. Mirosław wykazywał się niezwykłą inwencją twórczą i pomysłowością. Był niezastąpiony, kiedy trzeba było zawiesić dzwony na nowej dzwonnicy bądź ciężkie panikadiło w kopule cerkwi. Wiele trudu wymagało montowanie ikonostasu w cerkwi, ale koledzy nigdy nie odmawiali Mirkowi, kiedy prosił o pomoc. Mycie okien, wysoko umiejscowionych w cerkwiach monasterskich, to także było zajęcie Mirka i jego załogi. Nawet zaprojektował i własnoręcznie wykonał przesuwany dach na budynku do składowania węgla, aby ułatwić bezpośrednie przeładowanie opału do wewnątrz.

W tajniki monasterskich prac Mirosław wprowadzał także swego syna Mateusza, obecnego licealistę. Razem sprzątali w cerkwi, naprawiali krany, wspólnie myli sztućce po niedzielnym śniadaniu. Żona Dorota i córka Marta także chętnie pomagały. Owoce pracy Mirosława pozostały wszędzie, gdzie okiem sięgnąć. Tu coś przyspawał, tu przymocował, tam podregulował. Prace Mirosława to nieoceniony dar jego serca, niejednokrotnie kosztem jego odpoczynku, kosztem bycia z rodziną. Można było zauważyć, że wszystko wykonywał z wielką pasją, radością i zawsze na chwałę Bożą. Skupiony przy wykonywaniu prac, zapewne trwał w nieustannej modlitwie. Zapytany o coś, krótko odpowiadał i z powrotem pogrążał się swoim zajęciom.

Nie będąc mnichem, doskonale znał zasady życia mniszego. Niezwykle dyskretnie potrafił wtopić się w życie monasterskie, do tego stopnia, że nie odczuwałyśmy przy nim skrępowania. Był wymagający w stosunku do siebie. Żadna z nas nigdy nie słyszała, aby osądzał lub kiedykolwiek narzekał. Był wzorem w pracy i w modlitwie. Spieszył zawsze do cerkwi na Liturgię i na akatyst przed ikoną Bogarodzicy „Wsiecaryca”.

Około trzy lat temu poinformował nas o swojej poważnej chorobie. Od tego czasu jego duchowe wzrastanie stało się nam jeszcze bardziej widoczne. Nawet po wykonaniu u nas ciężkiej pracy, znajdował siły, by zostać jeszcze na wieczornym nabożeństwie. Do cerkwi wchodził z pokorą i skromnością. Jakby niezauważalny trwał w modlitwie, a po jej zakończeniu wychodził ze skruchą i zawsze z nadzieją na miłosierdzie Boże. W każdą niedzielę i święta przystępował do sakramentów spowiedzi i Eucharystii. Nawet kiedy jego siły cielesne podupadały, na przekór swoim niedomaganiom spieszył do życiodajnego źródła Świętej Eucharystii. W niej znajdował nadzieję, radość i ukojenie. Dzięki temu był bardzo silny duchowo.

Po modlitwie o zdrowie Mirosława wszyscy zebrani przyjaciele i znajomi zaczęli podchodzić do niego i pokrzepiać go. Jednak to nie on, który przyjął wszystko z wiarą w wolę Bożą, potrzebował pokrzepienia, ale to on nas uczył, byśmy Opatrzność Bożą przyjmowali z pokorą.

Siostry z monasteru Narodzenia Przenajświętszej Bogarodzicy w Zwierkach

Mirka poznałem w roku 2012, kiedy to w sierpniu po raz pierwszy wraz ze swą rodziną i przyjaciółmi, również z ich dziećmi, dotarli na półwysep Chalkidiki, by tam spędzić urlop. Z racji mojego zawodowego zaangażowania w turystykę służyłem pomocą w znalezieniu zakwaterowania. Do dziś mam przed oczami gromadkę baraszkujących dzieci, choć od tego czasu pociechy wyrosły, obecnie kończą szkoły i uczelnie, a nawet zakładają już własne rodziny. Osobiście nie należę do osób łatwo nawiązujących przyjaźnie, ale z Mirosławem było inaczej… Jego otwartość, bezpośredniość, ciekawość innego kraju, tolerancyjność, uczynność, gościnność oraz przede wszystkim serdeczność zbliżały i łamały wszelkie interpersonalne bariery. Siedząc kompanią przy wspólnym stole, delektując się polskimi delikatesami i pokrzepiając greckim winem, nasze dusze wzajemnie otwierały się i przemawiały do siebie. Od tego czasu stało się tradycją, co roku o tej samej porze goszczę całą kompanię najpierw w Salonikach, gdzie mieszkam, a później spędzamy wspólny krótki czas letniej kanikuły w różnych miejscach na terenie Grecji, chociażby na Thasos, Peloponezie, u wybrzeży Morza Jońskiego, Dolinie Olimpu, na Korfu.

Nasze ostatnie wakacyjne spotkanie miało miejsce latem 2021 roku w ustronnej nadmorskiej miejscowości na wschodnim wybrzeżu półwyspu Sithonii, naprzeciwko pięknie prezentującego się majestatycznego Atosu. Pomimo zauważalnego już zmęczenia przewlekłą chorobą, Mirek w dalszym ciągu pozostawał czynnym organizatorem, mobilizującą do działania siłą motoryczną i konsolidującą duszą towarzystwa. Choć był parę lat młodszy ode mnie, wsłuchiwałem się i odbierałem Go jak starszego brata. Jak zawsze, w trakcie wakacyjnego pobytu w Grecji, nie obyło się bez niedzielnego wyjazdu do pobliskiej cerkwi i wizyt w nieopodal położonych monasterach. Z kolei bywając w Polsce na Podlasiu, zazwyczaj w okresie jesienno-zimowym, zawsze mogłem liczyć na jego przychylność, pomoc i wsparcie chociażby w dojeździe na Liturgię do monasteru w Zwierkach czy też innych w okolicy. Tu, w Grecji, będziemy pamiętać go jako niepoprawnego hellenofila, człowieka skromnego, głębokiej wiary, wzorowego pod każdym względem. Jego rodzina straciła syna, męża oraz ojca… Ja straciłem bliskiego Przyjaciela i Brata.

„Dobrego Raju” drogi Mirosławie, straciliśmy Cię nagle i przedwcześnie, ale pozostaniesz w naszej pamięci i w naszych sercach – KALO TAKSIDI !

Stavros Palivontas – Tesaloniki

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

fot. Jarosław Charkiewicz

Anna Radziukiewicz