Home > Artykuł > Najnowszy numer > Pasieka pełna duchowego miodu

Pasieka pełna duchowego miodu

Dwadzieścia lat temu w pasiece monasteru Sihastria mieszkało dwóch wielkich starców, Kleopa (Ilie) i Marek (Dumitrescu). Pierwszy przez wiele lat niósł podwig życia pustelniczego w górach, drugi spędził ponad dwadzieścia lat w nieludzkich warunkach w więzieniu. Kiedy się spotkali, zaczęli dzielić się swoim doświadczeniem. Marek doświadczeniem zdobytym w więzieniach, Kleopa doświadczeniem ciężkich wyrzeczeń, jakich człowiek doświadcza w dziczy lasu, w całkowitej izolacji od innych ludzi. Te tajne rozmowy podsłuchał młody posłusznik Wissarion, który pomagał starcowi Markowi opiekować się pszczołami. Teraz ten siwowłosy duchownik zgodził się uchylić tajemnicy tych duchowych wyznań starców.

Cela śmierci

Kiedy mnich Marek został w nią rzucony, myślał, że to już koniec. Obrzydliwa cela bez szyby w małym otworze okiennym, bez podłogi, bez piętrowych łóżek. Więźniowie nazywali ją „lodówką”, ponieważ mróz z podwórza przenikał do niej bez przeszkód. Czarna dziura, w której mogła żyć tylko śmierć. Nie było na czym usiąść ani odpocząć choćby na minutę.

Ci, którzy tu trafili, chodzili tam i z powrotem, bez przystanku, dopóki nie upadli. Stopniowo, minuta po minucie, przenikliwe zimno zagarniało ciepło serca, skuwało kończyny, aż życie, niezdolne do dalszej walki, opuszczało sztywne, martwe ciało. Wtedy przychodzili strażnicy i wyciągali je, by wrzucić do wspólnego grobu.

Więźniowie nie otrzymywali jedzenia, tylko trochę wody, ale nie każdego dnia. Nikt nie przeżywał… Przez ścianę słychać było stopniowo zanikające jęki towarzyszy, a niesamowita cisza wisiała nad bezgraniczną samotnością więzienia.

Ojca Marka wrzucono tutaj, żeby go wykończyć. Ale był zahartowany w monasterskich podwigach, umiał radzić sobie ze strachem i zniósł ogromnie dużo bólu. Był jednym z nielicznych więźniów, którzy nie załamywali się podczas tortur. Nie wydawał ani jednego krzyku i dlatego był męczony dłużej niż inni. Ale wobec zimna też był bezsilny. Czuł, jak do jego ciała, kropla po kropli, wlewa się ziąb ze ścian. I zaczął bić pokłony do ziemi. 1, 2, 3, 10, 100, 1000… „Boże, bądź miłosierny dla mnie, grzesznika! Ty, który stworzyłeś mnie z ziemi, zmiłuj się nade mną! Zgrzeszyłem nieskończoną ilość razy, Panie, przebacz mi! Ducha czystości, cierpliwości i miłości daruj Twojemu słudze!”.

Lekko uderzając czołem o lodowatą podłogę myślał o Męce Pańskiej, o straszliwym i haniebnym cierpieniu na Krzyżu, o szaleńczym tłumie Żydów – i o miłości Zbawiciela, niezrozumiałej dla Jego oprawców. W porównaniu z bólem i miłością Chrystusa jego więzienne cierpienia wydawały mu się lekkie i znośne. Tak więc można je było zebrać w sercu, ścisnąć do wielkości ziarnka i wyrzucić w otchłań zapomnienia. Aby pozostała tylko miłość, miłość i współczucie wobec wszystkich, nawet wobec biednych strażników, oprawców, którzy nie wiedzą co robią i na co skazują się na wieki. Za nich też popłynie łza. A potem kolejna, przypieczętowująca jego prośbę i przebaczenie.

Nie wiedział, jak długo bił pokłony. Nie liczył ich, nie myślał o upływających minutach. Czas, który w więzieniu jest tak trudny do odmierzenia, pochłonął go. Myśli pomknęły do drogiego jego sercu monasteru, na łąki, na których teraz świeci słońce, bawiąc się promieniami na nietkniętym śniegu, na nocne czuwania, rozświetlone trzepoczącymi świecami, do jego przyjaciela i proboszcza, ojca Kleopy.

Kiedy się obudził, zobaczył, że spał na oblodzonym betonie. Ale na dodatek było mu gorąco w przesiąkniętym potem ubraniu! Ściany dookoła wydawały się rozpalone do czerwoności, jak w piecu. Zaskakujące ciepło, które wypływało, wydawało się, prosto z serca, zalało ten mały pokój, który postrzegał już jak swoją kielię. Bóg wylał na niego swój ogień, owijając miłością. I czuł się wolny i szczęśliwy.

Pasieka pełna duchowego miodu

– Tę historię usłyszałem w pasiece Sihastria od ojca Marka (Dumitrescu), kiedy opowiadał ją ojcu Kleopie. Przyniosłem mu jedzenie do pasieki, a oni siedzieli ze sobą godzinami, wspominając jeden swoją pustelniczą niedolę, drugi więzienną. Obaj płakali, dzieląc się wspomnieniami, strasznymi wspomnieniami, które ukrywali przed ludźmi, aby nie popaść w pokusę pychy. A ja, małe duchowe dziecko, dziwiłem się, że Bóg pozwolił mi być świadkiem tej rady. Rady Świętych.

Ojciec Wissarion (Niag) był wówczas początkującym posłusznikiem. Gdy tylko wstąpił do wielkiego monasteru Sihastria, otrzymał posłuszanije pomagać ojcu Markowi w opiece nad pasieką. Starość dała się mu we znaki i nie był w stanie sam utrzymywać uli w porządku.

– Starzec Marek był niezwykle cichy, zawsze zwracał uwagę na modlitwę. Rzadko słyszałem, żeby wypowiadał słowo niezwiązane z Ewangelią i ascezą. Mówił, co mam robić w pasiece, ale krótko, żeby nie tracić na to czasu. I kierował swoją uwagę do wewnątrz, skupiając oczy swego umysłu na Chrystusie.

W pasiece znajdował się również domek ojca Kleopy (Ilie), żarliwego kaznodziei, nastawnika rumuńskiego monastycyzmu. Przychodził tu, żeby pobyć w samotności, oddawać się kontemplacji i pisać duchowe pouczenia. Siadał przy stole z ojcem Markiem. Rozłożą to co Bóg zesłał na pieniek wielkości dłoni i „jedzą jak dzieci. Wybierają sobie nawzajem kawałki i rozmawiają tylko o duchowym. Oni raczej radzili się niż jedli”. To była uczta duszy.

Uczyć się od takich starców było dla o. Wissariona wielkim błogosławieństwem! Ojciec Marek był jednym z najbardziej szanowanych mnichów Sihastrii. Spędził dwadzieścia lat w więzieniu, podczas których jak go nie torturowano! Strażnicy byli rozwścieczeni jego cierpliwością, która stała się przysłowiowa (priczta u jazycech, przedmiot przysłowia wśród pogan por. Ps 43,15). Wszystko znosił w milczeniu, modląc się i przyjmując te cierpienia jako epitymię za swoje grzechy. To najbardziej rozwścieczało jego katów i torturowali go bardziej niż innych. Przezwano go „fakirem”, ponieważ więźniowie uważali, że nie odczuwa bólu. Ale on go odczuwał.

– Mówiono, że jakoby jestem silniejszy w znoszeniu pokus, ale przyznam, że również nie byłbym w stanie znieść wszystkich prób, przez które przechodziłem przez ponad dwadzieścia lat, gdyby nie pomogła mi łaska Boża. Zachowało mnie tylko miłosierdzie Boże i nie wiedziałem, czy nadal będę tak silny. Nie bałem się ich, nikogo się nie bałem. Tam bowiem utrzymywała nas tylko moc łaski i wewnętrzna wiara. Ale nikt nie może być pewien, że następnego dnia pojawią się także.

Ojca Wissariona (Niaga) spotkałem w Karpatach Zachodnich, w klasztorze Crișan. Ojciec zbudował go od podstaw, tak jak przepowiedział mu w młodości o. Kleopa w pasiece monasteru Sichastria. Często mówili o Ardealu, jak wskutek prześladowań pozostał bez monasterów. Czasy były ciężkie, władze komunistyczne nie pozwalały wtedy budować nowych monasterów, tak więc nikt nawet się nie spodziewał, że w Transylwanii znowu pojawią się mnisi.

A jednak mądry sichastryjski starzec powiedział wtedy do ojca Wissariona, w środku komunistycznej dyktatury, żeby był spokojny: „Transylwania przywoła cię na ofiarę”.

Teraz, ponad dwadzieścia lat po tym, jak padły te zagadkowe słowa, ojciec przełożony zrozumiał, co spowiednik chciał mu wtedy powiedzieć. Rzeczywiście, po grudniowej rewolucji 1989 roku Transylwania zaczęła wzywać swoich synów do domu, a setki mnichów z mołdawskich i muntenskich monasterów zaczęło budować skity i monastery, naprawiając swoją gorliwością błędy bezlitosnej historii. Spełniło się proroctwo ojca Kleopy. Tylko ojciec Wissarion musiał przejść wcześniej długą drogę. Ścieżkę, która rozpoczęła się w jego dzieciństwie, kiedy po raz pierwszy usłyszał poruszające duszę wołanie monasterów.

Ojciec Domecjusz – asceta i biessrebrennik

Chłopi, starzy i młodzi, udawali się do monasteru wczesnym rankiem, gdy tylko zaczynało świtać. Chłód poranka jest przyjacielem pielgrzyma, sprawia, że może szybko pokonywać drogę. A musieli przejść góry, doliny i bystre rzeki.

– Choć czas był nieprzyjazny Cerkwi, pielgrzymów było wielu. Setki! A przecież w monasterach nie było dla nich takich warunków jak teraz. Teraz są, ale wydaje się, że dawne pulsowanie, dawna atmosfera jakby zniknęła.

Szli cały dzień. Wszyscy, nawet małe dzieci, i tylko po to, aby przez kilka godzin stać w cieniu kamiennego Rămeț, słuchając słowa ojca Domecjusza, apostoła gór Apuseni. Wszyscy słuchali go bez mrugnięcia okiem. Pod jego duchową władzą znajdowały się całe wioski wokół monasteru, które duchowo, z gorliwością męczennika, karmił. Jakby wszedł w niego duch męczenników, którzy oddali swoje życie za lud i wiarę.

Wśród pielgrzymów, którzy napływali do soboru w Apuseni, był przyszły ojciec Wissarion, wówczas jedenastoletni chłopiec. Rămeț był pierwszym monasterem, w którym postawił stopę. Był wieczór. Szli cały dzień, a kiedy przybyli, w świątyni zaczynało się już całonocne czuwanie. Głosy mniszek, które na klirosie śpiewały tropariony ku czci Bogarodzicy, oczarowały go.

– Potem całymi dniami wyśpiewywałem w lesie Preswiataja Bogorodzice, pomiłuj nas. Był to hymn, jakiego nigdy na ziemi nie słyszałem. Śpiew aniołów. Wtedy postanowiłem zostać mnichem.

Jego pierwszym ideałem stał się ojciec Dometius. Obrazem świętości.

– Słyszałem jak mówi ludziom o Matce Bożej i macierzyńskiej miłości do dzieci. Jego słowo przeniknęło do głębi mojej duszy.

Był tam i wtedy, gdy ojciec Dometius zmarł na atak serca przed cerkwią, w której często służył. Był tak dobry, że rozdawał biednym wszystko co przynieśli pielgrzymi. O. Wissarion wspomina, że kiedy zmarł ojciec Dometius, nie miał na sobie koszuli.

– I nie znaleziono jej również w celi. Musiałem ją kupić w mieście, żeby było w czym położyć do trumny. Ludzie tacy jak on i ojcowie Kleopa i Marek z Sichastrii byli moimi ideałami. Mnisi, którzy całkowicie oddali się w ofierze Chrystusowi.

Prześladowanie

– W Slatinie na Bukowinie o. Kleopa zgromadził bractwo najznamienitszych mnichów. Byli tam i ojciec Marek i ojciec Petronius (Tănase), który później udał się na Atos, i ojciec Arsenij (Papaczok), i o. Leonid (Plamadeala), przyszły metropolita, i wielu innych. Jednak organom bezpieczeństwa to się nie podobało, choć wszyscy tylko głosili Chrystusa, nie angażowali się w żadną politykę.

Wtedy po raz pierwszy aresztowano ojca Kleopę, którego kazania gromadziły tysiące chłopów.

– Zabrano go do Securitate i nie pozwalano mu spać, świecono w twarz reflektorami, żeby stracił rozum. Ale im się nie udało. Zdając sobie sprawę, co go czekało, uciekł na pustynię. Ale ojciec Marek nie zdążył. I został aresztowany w monasterze.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Krystian Kurte

tłum. Ałła Matreńczyk

fot. pravoslavie.ru