Home > Artykuł > Kwiecień 2023 > A myśmy się spodziewali…

To jedna z najpiękniejszych, poruszających serca i wyobraźnię, symbolicznych scen Nowego Testamentu. Kunsztowna, misterna forma relacji ze spotkania dwóch uczniów ze zmartwychwstałym Chrystusem, w osobie tajemniczego wędrowca, fascynowała Ojców Cerkwi, teologów, egzegetów i wiernych. Żywa, pełna emocji sytuacja, dynamizm postaci i dramatyczność dialogu inspirowały licznych artystów. Jednak bodaj najważniejsze w tej scenie jest to, że prawda o Zmartwychwstaniu Chrystusowym, którą w słowach „Christos Woskriesie” przyjmujemy jako oczywistość, z wielkim trudem przebijała się do świadomości ludzkiej. Droga do Emaus to symbol naszych ucieczek od goryczy zawodu

i rozczarowań, kiedy sam Chrystus wkracza w przyziemny, ludzki świat, daje się poznać w „łamaniu chleba” i dopomaga człowiekowi przezwyciężyć boleść jego utraconej nadziei, zwątpienie, małość i kryzys wiary.

Dwaj uczniowie, Kleofas i prawdopodobnie Łukasz, nie należący do grona Dwunastu (por. Mk 16,21; Łk 24,31), szli, a właściwie uchodzili, z Jerozolimy do Emaus. Byli smutni, przygnębieni i rozżaleni jak ktoś, kogo brutalnie odarto ze wszystkich marzeń i złudzeń. Ich świat się zawalił. Poszli za Chrystusem zafascynowani jego Osobą, słuchali poruszających nauk i widzieli oszałamiające cuda. Z Nim zaczęli wiązać wielkie plany, liczyli na przewrót, nowe rządy, wspaniały czas dla narodu i dla nich, jako pomocników Mesjasza. Szli do Jerozolimy na Paschę, wielkie święto wyzwolenia i radości, manifestacji tożsamości religijnej i narodowej. Tymczasem wszystko legło w gruzach, umarła nadzieja, zło zwyciężyło. Apostołów ogarnął strach i poczucie klęski. Jezus zawiódł ich oczekiwania i przekreślił ambitne projekty. Co więcej, bezsensownie umarł na krzyżu. Oczekiwali triumfu i wywyższenia, a było wprost przeciwnie: pojmanie ich Mistrza, tortury, śmierć, a uczniom groziło niebezpieczeństwo za jakikolwiek związek ze skazańcem. Zaufali Jezusowi Nazarejczykowi, prorokowi potężnemu w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu, lecz ich arcykapłani i przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (por. Łk 24, 19-21). O zapowiedzi śmierci i zmartwychwstaniu już wcześniej słyszeli, ale nie słuchali. To brzmiało jak figura retoryczna, przenośnia, fantastyka i w rezultacie nie docierało do nich. To wszystko było jakieś niewiarygodne. Słyszeli od niewiast o pustym grobie, o odsuniętym kamieniu i o obietnicy aniołów, że On żyje. Pusty grób, wcześniejsze zapowiedzi zmartwychwstania, przekazy że go widziano, że zamieniono parę słów, nie przekonały ich. W drodze do Emaus z pasją rozprawiają o tym, co sami przeżyli, czego byli naocznymi świadkami. Nie. Nie tak to sobie wyobrażali. Nie tak to powinno się było skończyć. Ich czas zatrzymał się w piątkowe popołudnie. Oni wciąż żyją tragedią Golgoty i tym, co tam się wydarzyło.

Gdy dołączył do nich tajemniczy nieznajomy, pochłonięci mrocznym rozpamiętywaniem ostatnich dni, niemal tego nie zauważyli. Jezus dołączył do nich i szedł obok, ale oni Go nie rozpoznali. Ewangelista pisze: „oczy ich był na uwięzi”. To znaczy, że ich wzrok i słuch były „przytępione” tak, że widzą i słyszą tylko to, co chcą widzieć i słyszeć. Byli zwykłymi, konkretnymi ludźmi, nie obytymi z abstrakcją. Widzieli, że ich Nauczyciel i Pan umarł… Zatem logika podpowiadała, że to koniec… A jeśli koniec… to koniec… Patrząc oczyma wiary, widzimy szerszą perspektywę i śmierć bynajmniej nie jest końcem, ale tu mówimy o dwóch ludziach w drodze do Emaus, którym świat usunął się spod nóg. Zgnębieni i rozdygotani, szczerze i otwarcie mówią o tym tajemniczemu wędrowcowi: „A myśmy się spodziewali innego”. To stwierdzenie urosło do rangi symbolicznego. Jest powtarzane za każdym razem, kiedy rzeczywistość rozmija się z marzeniami, a ludzkie plany z Bożą wolą.

Czyż nigdy nie czytaliście?

I wtedy Zmartwychwstały z wyrzutem mówi im: O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co w Pismach odnosiło się do Niego. Nieznajomy Wędrowiec wprowadza w ich rozmowę nowy wymiar: mękę i śmierć Jezusa, które ich tak bardzo zdezorientowały i zdruzgotały. Mówi im, co o Mesjaszu nauczają Pisma, Mojżesz i prorocy. Przekonuje ich, że wszystko, co spotkało Jezusa, zostało wcześniej opisane przez proroków: Jego narodzenie, życie, cuda, nauka, cierpienia, męka i śmierć i powstanie z martwych, obecna chwała, zbawienie wieczne są ważniejsze od pragnienia doczesnej niepodległości.

Jezus nie zarzuca im braku mądrości, lecz brak przenikliwości, aby uwierzyć w odwieczny Boży plan. Są ludźmi przywiązanymi do własnej miary, swych aspiracji, nadziei i wyobrażeń o Mesjaszu. Tu znalazły kolejne potwierdzenie Boże i prorockie słowa o ludziach twardych karków i zatwardziałych serc (por. Ba 2,30). Chrystus wyjaśnia i cierpliwie tłumaczy to, co przeciętny Izraelita powinien był wiedzieć. Wymienia Pisma, w których znajdowały się zapowiedzi o Jego męce i śmierci. Niektóre, jak proroctwo Izajasza, przyprawia o ciarki: Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. Po udręce i sądzie został usunięty; a kto się przejmuje Jego losem? Tak! Zgładzono Go z krainy żyjących; za grzechy mego ludu został zbity na śmierć ( Iz 53,7-8).

Przejmujące słowa wypowiedziane były w charakterze spokojnego pouczenia i łagodnej perswazji, bez oskarżenia, co najwyżej z wyrzutem, zrobiły piorunujące wrażenie. To był klucz do ich serc. Chrystus wykazał, że tak trzeba było: aby żył, cierpiał mękę i krzyż, ale tą drogą mógł osiągnąć chwałę i to jest ta trudna droga chrześcijańskiego naśladowania Go. Uczniowie, uciekający z Jerozolimy, podobnie jak ci pozostali, zanadto skupili się na umęczeniu i śmierci, tylko jakoś im umknęło, że „trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Teraz, mimo iż nadal Go nie rozpoznawali, ich własne rozczarowanie i pesymizm zblakły i budziła się wiara. Później Kleofas będzie wspominał te wydarzenia jako niezwykłe przeżycie. Gdy przemawiał do nas, czyż serce nie pałało w nas?, choć pewnie paliły ich też policzki. Dopiero wieczorem, gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im… otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. Konstanty Bondaruk