Home > Artykuł > Lipiec 2023 > Niech się nie trwoży serce wasze

Niech się nie trwoży serce wasze

Metropolita limassolski Atanazy (Nikolau) wypłynął ze swoim słowem daleko poza Cypr. Jego pouczenia, przekładane na różne języki, czytają ludzie na stronach internetowych i w książkach. I oto Bratczyk, po serii „Słów” św. Paisjusza Hagioryty, wydał książkę „Niech się nie trwoży serce wasze…” limassolskiego metropolity.

Jakże różne są obu autorów drogi życia. Św. Paisjusz urodził się w kapadockiej wsi w ubogiej rodzinie, nauczył się stolarstwa, podczas wojny był telegrafistą, potem mnichem, prostym mnichem, jeśli użyć „światowego” języka. A władyka Atanazy? Urodził się ćwierć wieku po św. Paisjuszu, w 1959 roku, na Cyprze, w rodzinie przedsiębiorcy, któremu wiodły się interesy. Ale już jako chłopiec nie biznesmenów podziwiał, tylko mnichów ze Świętej Góry Atos. Czytał duchowe książki, uczył się w przymetropolitalnej szkole, potem w Salonikach na wydziale teologicznym tamtejszego uniwersytetu. A stąd tylko godzina-dwie jazdy samochodem na Świętą Górę Atos. Jeździł. I zadziwiał się – to co napisano w Ewangelii, co mówił Zbawiciel, o czym czytał w żywotach świętych, dzieje się i w naszych czasach!

Po studiach złożył na Atosie w 1982 wieczyste śluby wielkiej schimy i przyjął święcenia kapłańskie. Wyrastał pod okiem starca Józefa, ucznia starca Józefa Hezychasty. Zauważono tu jego znakomite zdolności organizatorskie, może dziedziczone po ojcu? Został najmłodszym zwierzchnikiem władzy wykonawczej Świętej Góry w całej jej tysiącletniej historii. Funkcję tę pełni się przez rok. Jako 40-letni ihumen monasteru Matki Bożej Machaira, został wybrany na metropolitę Limassol.

Rozmawia z ludźmi – jedzie do uczniów w szkołach, żołnierzy w jednostkach wojskowych, odwiedza przynajmniej raz w roku każdą parafię w swojej metropolii. Słucha każdego, kto do niego przychodzi. Pociesza, wspiera. I tylko na pisanie książek czasu nie ma… Te, które są, to zapisane przez jego słuchaczy kazania i rozważania władyki podczas spotkań. Władyka mówi prosto i szczerze. A w jego słowach czuje się silne zaufanie Bogu i jego duchowe doświadczenie, które łagodzi zamęt w sercu słuchającego i wskazuje mu drogę, czyli tak jak u św. Paisjusza Hagioryty.

A pouczenia metropolity? W książce jest ich mnóstwo. I tak jak u św. Paisjusza – nie zgadzają się z logiką tego świata, z rozumem kierowanym przez namiętności. Prawda Boża tak samo osiada w sercu uczonego jak i nieuczonego mnicha, bo to modlitwa i pokora przyciągają Świętego Ducha.

Metropolita, kiedy przyszedł na swoją katedrę, musiał podpisać zaległe pisma. Uzbierało się ich. Z przerażeniem stwierdził, że najwięcej jest próśb o rozwody. Policzył, że na pięć tysięcy ślubów w jego metropolii, jest 2250 rozwodów, czyli niemal co drugie małżeństwo się rozpada. Dramat!

Rodzina

Co więc mówi o małżeństwie? „(…) w małżeństwie dajemy, a nie otrzymujemy. (…) Zacznijmy od konieczności całkowitego oddania się naszemu małżeństwu, bez granic. Od uświadomienia sobie, że musimy nauczyć się słyszeć drugiego. Aby usłyszeć, musisz zamilknąć. Musisz wyrzec się swego „ja”, zamienić się w słuch i usłyszeć drugiego człowieka. Aby mąż usłyszał żonę i żona męża. W taki sposób ta dwójka w swej jedności może dać wszystko co najlepsze dzieciom”.

Jedno nie może podporządkowywać sobie drugiego, nie może go zniewalać, pochłaniać, bo to niszczy człowieka. A wszak tego co dzieci najbardziej potrzebują, to harmonii między rodzicami, bo „dzieci mają najgłębszą wrażliwość, najgłębszą intuicję, nie zdołamy ich oszukać. Dziecko wewnętrznie rozumie wszystko, co się dzieje”, nawet to pozostające w łonie matki, co już naukowo dowodzi psychologia embrionalna.

Metropolita przestrzega przed trzema podstawowymi namiętnościami, które wkradają się chętnie do rodziny – próżnością, egoizmem i pożądaniem – z których jak ze źródła wypływają pozostałe namiętności, tworząc labirynt intryg, skierowanych przeciwko nam przez wroga naszego zbawienia. Egoizm na przykład to nic innego jak kult własnego „ja” – wtedy wszystko ma się kręcić wokół mojego „ja” , tak jak tego pragnę. Nasza przyjemność i spokój stają się najważniejsze. Gdy tego braknie, rodzi się bunt. Stąd blisko do słów: „On mnie nie rozumie”, „Nie pasujemy do siebie”. Tymczasem miłość to zapomnienie o własnym „ja”, „umniejszanie siebie”, tłumaczy metropolita.

Ale jak napełnić siebie miłością do drugiego człowieka? Czytamy, że najpierw należy zwrócić się z naszą miłością do Boga i już przez Niego zwrócić się do drugiego człowieka i całego stworzenia. Dlatego życie w Chrystusie jest niezbędne dla członków rodziny, żeby mogli zrozumieć prawdziwą istotę miłości.

Jak władyka patrzy na pożądanie, tak „nakręcane” przez współczesny film, reklamę, kolorowe pisma, internet, sugerując, by na pożądaniu budować związki, na fali pożądania kupować to co tylko przemysł wyprodukował?

Pożądanie to absolutyzacja i ubóstwienie przyjemności – brzmi odpowiedź. Wtedy nie ma jakiejkolwiek pracy na rzecz innej osoby, pokonywania dla niej trudności. Zmysłowość to przyjemność i ona ma być głównym celem i sensem małżeństwa i życia w ogóle. Za zmysłowością nie widać drugiej osoby, poza skupieniem się na jej wyglądzie zewnętrznym. Jeśli ona zapanuje nad człowiekiem, to uczyni go swoim niewolnikiem, a rodzinie zada śmiertelny cios, zniszczy wszystko co dobre i szlachetne.

Jest lekarstwo na tę namiętność? Ciężka praca, asceza, ponieważ wszystko co dobre osiąga się trudem i często w cierpieniu. A miejscem duchowego uzdrawiania z namiętności jest przede wszystkim Cerkiew, bo w niej można znaleźć oparcie na twardej skale – Chrystusie, „aby fale nie niosły nas w morską otchłań.” Dlatego – uczy – aby dzieci nie sprawiały kłopotów, matki muszą je uczyć modlitwy od najmłodszych lat, i tak samo zabierać do cerkwi, by od dziecka doświadczały bardziej wzniosłych, czyli duchowych radości.

Życie w rodzinie czy wspólnocie monastycznej jest potrzebne i po to, bo „w samotności nie ma uzdrowienia dla człowieka. Sam może całkiem miło spędzać czas, wydaje mu się, że ma się dobrze do momentu, gdy ktoś wkracza w jego życie. Trzeba rozejrzeć się wokół: czy sprawiam ludziom radość, czy dobrze się przy mnie czują, czy cieszą się? Jeśli wręcz przeciwnie, spójrz w głąb siebie – a zobaczysz, że pod wieloma względami jest to twoja wina. Dlatego opinia innych o nas odgrywa bardzo ważną rolę”.

Co jeszcze psuje rodzinę?

„Najbardziej tragiczna sytuacja w domu to taka, w której wszyscy siedzą przed telewizorem i nikt ze sobą nie rozmawia. Czas ucieka, a ludzie się nie komunikują. A co najstraszniejsze – to co oglądamy w telewizji, jest źródłem najgorszego zepsucia naszych bliskich, zwłaszcza dzieci. (…) I nie mówcie mi, że tak nie jest, wiem o tym z pierwszej ręki, z wyznań, które słyszymy podczas spowiedzi. Dorośli i osoby starsze, bardzo szanowane, są niszczone przez wpływ telewizji, całą wulgarność, która na nich spada każdego dnia”. Prosi władyka, by dzieci były jak najdalej trzymane od telewizji, bo to jest katastrofa z punktu widzenia duchowego, psychicznego, społecznego i rodzinnego. Telewizja niszczy komunikację, zabija czas, dewastuje niewinność ludzkiej duszy, wyrządzając szkody praktycznie nie do oszacowania.

A cóż dopiero „siedzenie” w internecie, czego hierarcha nie porusza.

„Ludzie religijni”

Jest rozdział o „ludziach religijnych”. I oto co czytamy: „Z pewnością znacie takich „religijnych” ludzi – to najstraszniejszy typ w Cerkwi. Są naprawdę niebezpieczni. Boże, chroń nas przed nimi…”. Posługuje się przykładem „religijnego” ojca. Zasugerował mu, by córki nie przyprowadzał na jego kazania ani na rozmowy, bo zostanie mniszką, a on będzie winić za to władykę. Usłyszał wtedy: „Nie, ojcze, to niemożliwe, tak bardzo cię szanujemy!”. Córka została mniszką, a ojciec już siedem lat nie odzywa się do władyki. Modli się, czyta Ewangelię, a jest przepełniony żółcią.

Dlaczego tak trudno z „religijnymi”? Ponieważ myślą, że są blisko Boga i pielęgnują w sobie z tego powodu pychę. Są jak faryzeusze, którzy mieli swój post, jałmużnę, modlitwy, dobre uczynki, przestrzegali Prawa Mojżeszowego. „Zewnętrznie byli cnotliwi, ale całe ich bogactwo zostało ograbione przez dumę”. A grzesznicy, „przegrani”, przynajmniej wiedzą, że są grzesznikami, że nie mają nic. Że bez pomocy Boga sami sobie nie poradzą. Bo leczenie choroby zaczyna się od świadomości, że jesteśmy słabi, że musimy pójść do lekarza, a choroby duchowej, że też jesteśmy słabi i pomocy możemy szukać w bezgranicznej miłości Boga. „Bóg jest początkiem wszystkiego i Ojcem nas wszystkich i jeśli nam nie pomoże, to nawet gdy wzywamy wszystkie siły na świecie, całą ziemską wiedzę, władzę i inteligencję, nadal jesteśmy niczym. Wtedy zrozumiemy, jak wielka jest siła modlitwy i jak bardzo potrzebujemy modlitewnej więzi z Bogiem”.

Trzeba zrozumieć moc modlitwy i nędzę naszych myśli, osiągnięć i czynów – radzi hierarcha. To zaś prowadzi do spokoju, kiedy można westchnąć: „Zrobiłem co mogłem, a dobry Bóg wszystko wypełni!”. I na odwrót, strach oznacza brak pokory, a to z kolei jest oznaką braku wiary.

Pokorę nazywa władyka Atanazy królową cnót. Osoba, która chce nabrać pokory, musi mieć siłę, by z wielką radością przyjmować hańbę, smutek i gniew ludzi – jakby to nie brzmiało dziwnie i paradoksalnie dla współczesnego człowieka. Gdy pokora zaczyna wzrastać w naszej duszy, czujemy się zmęczeni wszelką ludzką chwałą i pochwałą i za nic mamy wszelkie dobro, które czynimy.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

Metropolita Atanazy, Niech się nie trwoży serce wasze…, przekład Nika Jakimiuk-Gryciuk, redakcja hieromnich Gabriel (Hagioryta) i Marek Jakimiuk, Wydawnictwo Bratczyk, Hajnówka 2023, ss. 270.