Home > Artykuł > Najnowszy numer > Nasiona wiary

Wśród chórzystów, idących w zaleszańskim krestnym chodzie, jest cztiec z ikoną jednego z podlaskich męczenników. – To mój pradziadek, nowomęczennik Paweł (Filipczuk) – mówi Krzysztof Stadnicki. – Pochodził ze wsi Szpaki.

Po spaleniu Zaleszan 29 stycznia 1946 roku, zamordowaniu furmanów w Puchałach Starych 31 stycznia, oddział Pogotowia Akacji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego pod dowództwem kpt. Romulada Rajsa „Burego” przesuwał się dalej.

Cztiec Krzysztof opowiada o tym, co usłyszał od dziadka, od mamy: – Już 1 lutego było niespokojnie. Pradziadek spotkał mężczyznę z zasłoniętą twarzą. Miał on benzynę i pochodnię. Rozpoznał w nim znajomego. Przeczuł, że ten chce podłożyć ogień. „Co Józiku, mnie gubisz?” zapytał. Rozpoznany przestraszył się i uciekł. 2 lutego, wieczorem, ludzie „Burego” przyszli do wsi. Postrzelili pradziadka w głowę. Męczył się, ostatkiem sił, w drgawkach, dawał sygnały żonie, ośmioletniemu synowi i młodszej od niego córce, by się chowali. Zmarł nad ranem 3 lutego.

Tego samego dnia do domu pradziadków przyszli znajomi, emocje nie dawały spokoju, chcieli pomścić ofiary „Burego”. Moja właśnie owdowiała prababcia Tatiana padła na ziemię przed jednym z nich i, trzymając za nogi, z płaczem błagała, by nie brali na siebie grzechu.

Rodzinie zabitego Pawła Filpczuka żyło się trudno, biednie. Mojemu dziadkowi, synowi świętego, w szkole za zeszyt służył kawałek worka po kartoflach. Ale też wielokrotnie odczuwaliśmy pomoc pradziadka, zdarzały się cuda. Jak to, że mój dziadek mimo wszystko „wyszedł na ludzi”, zmarł w pierwszym dniu święta Paschy.

Pamięć o tym, co wydarzyło się z pradziadkiem wpłynęła chyba też na to, jak toczy się moje życie. Trafiłem do ojca Gabriela. W skicie w Odrynkach byłem przewodnikiem, śpiewałem.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

wysłuchała Natalia Klimuk

fot. Natalia Klimuk