Tłumy zbierają się tu co roku. Do niedużego powiatowego miasta nad Bugiem publiczność festiwalowa ciągnie z różnych zakątków województwa lubelskiego i całego kraju. Na tutejszy Festiwal Trzech Kultur przyjeżdżają od kilku, czasem kilkunastu lat. Znów trzy dni, w tym roku 15, 16 i 17 września, były bogate w wydarzenia związane z kulturą dawnych i obecnych mieszkańców, żydów, prawosławnych i katolików. Festiwal, jego idea, poziom i bogactwo wydarzeń, zaangażowanie, serdeczność i kompetencje organizatorów, prelegentów, artystów powodują, że z Włodawy wraca się bogatszym. Poznaje się innych, ich kulturę i historię, pyta o teraźniejszość. Wraca się też pokrzepionym. Każdy ze swojej własnej „działki” może dowiedzieć się czegoś nowego, może odkryć coś powtórnie. Człowiek nasycony swoją kulturą, nie wypierający się jej, świadomie pielęgnujący choć w jakiejś części, nie będzie się bał otworzyć na innych.
W czasie festiwalu drobniejsze wydarzenia związane z kulturą żydów, katolików i prawosławnych przeplatają się, ale też każdy z festiwalowych dni poświęcony jest jednej z nich. O prawosławiu i kulturze narodowości związanych z nim od wieków, najwięcej można było dowiedzieć się w sobotę, 16 września.
Najmłodsi są zaangażowaną festiwalową publicznością, to dla nich warszawski Teatr „odNOWA” miał coś specjalnego. – Włodawa inspiruje, przygotowaliśmy trzy różne spektakle, każdy z nich związany jest z kulturą żydowską, prawosławną lub katolicką – mówi Katarzyna Post. I tak można było zobaczyć „Czwartek, czyli pod znakiem szczęścia”. W spektaklu usłyszeliśmy prawosławne śpiewy paraliturgiczne, elementem scenografii były ikony, a bohaterami święci związani z bałkańskim prawosławiem. Jak na bogaty w wydarzenia festiwal przystało, po krótkiej przerwie, przejściu po włodawskich ulicach na których było mnóstwo kopii z dawnej „Gazety Włodawskiej” z czasów, gdy miasto tętniło wielokulturowością, odwiedzeniu gwarnego i ludnego festiwalowego jarmarku, znów można było przenieść się w świat teatru. Podlasianka Joanna Troc wraz ze swoim Teatrem Czrevo wystawiła po polsku i białorusku „Brydkie kacenja”. Baśń Andersena świetnie się odnalazła w przestrzeni podlaskiej wsi, odmalowanej w uroczej scenografii podlaskich, bogato zdobionych chat.
„Językowa Wieża Babel” to cykl przewijających się przez cały festiwal warsztatów, poświęconych różnym językom, a właściwie różnym sposobom komunikacji. Oczywiście były też praktyczne zajęcia poświęcone językowi cerkiewnosłowiańskiemu. Cieszyły się zainteresowaniem. – Do Włodawy, chce się wracać, widząc zaangażowanie organizatorów i zainteresowanie odbiorców – mówi o. dr Tomasz Stempa, wykładowca prawosławnego seminarium w Warszawie. – W ubiegłym roku na czysto teoretyczny wykład o języku cerkiewnosłowiańskim, jego pochodzeniu, historii, przyszło około czterdziestu osób. Nie było czasu na zajęcia praktyczne, a osoby, które nie są wyznania prawosławnego, chcą umieć odczytać na przykład podpisy na ikonach – wyjaśnia duchowny, który zajęcia prowadził żywo, z zacięciem dobrego dydaktyka powtarzającym, że każdy wyraz w cerkiewnosłowiańskim ma zaznaczony akcent, że słowa zakończone spółgłoską zawsze mają na końcu odpowiedni twardy lub miękki znak, że wyrazy o dużym znaczeniu duchowym są zapisywane skrótem. Były i ciekawostki, uświadamiające jak bogaty jest cerkiewnosłowiański. Pismo Święte w tym języku jest wierną kalką greckiego oryginału, każde słowo, łącznie z zaimkami, spójnikami, ma swój słowiański odpowiednik. Grecy, jak wiadomo, byli biegli w filozofii i tym samym w umiejętności nazywania świata. I tak językowo rozróżniali różne pojęcia czasu (była o tym mowa w późniejszym wykładzie o duchowości prawosławia). Biblia w języku cerkiewnosłowiańskim to oddaje. Zajęcia, choć krótkie, dały dużo. Przede wszystkim, poczucie rozumienia podstaw.
Muzeum Zespół Synagogalny we Włodawie do festiwalu przygotowuje się nie tylko jako organizator, ale też twórca. I tak powstały filmy w technice VR, zmieniającej postrzeganie zarejestrowanej rzeczywistości. W specjalnych okularach nie ogląda się obrazu dwu- czy trójwymiarowego, ale ma się poczucie przeniesienia do innej rzeczywistości. Kiedy się chce, można spojrzeć w dowolnym kierunku, by zobaczyć co się dzieje z góry, czy z boku. W tej technice było prezentowanych kilka filmów, wśród nich „Jutrznia nad Bugiem”. Świątynię jabłeczyńskiego monasteru i otaczającą go przyrodę można było zobaczyć w zupełnie nowym wymiarze. Dopełnieniem obrazu, bardzo pięknym, był śpiew zespołu „Katapetasma”, który wykonywał fragmenty „Tryptyku Jabłeczyńskiego”, będącego muzyczną podróżą poprzez pięćsetletnią historię monasteru.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Natalia Klimuk, fot. autorka