13 listopada protoprezbiter Anatol Szydłowski, proboszcz metropolitalnego soboru, pierwszy wśród trzystu prawo-sławnych kapłanów w Polsce, obchodził 85 rocznicę urodzin. Na Liturgię przybyli do katedry duchowni z kilku dekanatów, diecezji i spoza granic naszego państwa, rodzina i wierni. Wszyscy dziękowali Bogu za ponad sześćdziesięcioletnią posługę jubilata przy Prestole Pańskim, życząc mu jednocześnie jak najdłuższych lat życia w jak najlepszym zdrowiu. Metropolita Sawa, który nie mógł być obecny na uroczystości z uwagi na inauguracyjne posiedzenie Sejmu, złożył życzenia protoprezbiterowi już dzień wcześniej.
– Gdyby tytuły naukowe wręczano za doświadczenie i umiejętność przekazywania go młodemu pokoleniu, o. Anatol byłby podwójnym profesorem – powiedział.
Parafialny kler do życzeń dołączył mitrę.
Redakcja Ekumeniczna przygotowała film Beaty Szydłowskiej „Ksiądz Anatol. Protoprezbiter”, wyemitowany 5 grudnia w Programie II TVP i 11 grudnia na kanale Polonia. Jubilat opowiada o swojej drodze do kapłaństwa i swoim kapłańskim służeniu w Braniewie, Pasłęku, Elblągu, Warszawie.
O. Anatol urodził się w 1938 roku, niedaleko Brześcia, w rodzinie Leoncjusza i Anastazji, rodem spod Kazania. W wigilię Bożego Narodzenia 1946 roku Szydłowscy przejechali do Hajnówki. Tu tata kolejarz bez trudu znalazł pracę, mieszkanie dla rodziny upatrzył już wcześniej. Znajdowało się tak ze trzysta metrów od cerkwi, a proboszcz, o. Serafin Żeleźniakowicz, poprosił parafian o pomoc dla przesiedleńców.
Posłuchali go od razu. Kto mleko przyniósł Szydłowskim, kto ziemniaki, kto mąkę. Bardzo cieszyła się z tej pomocy mama Anastazja. Była głęboko wierzącą osobą i całą swoją gromadkę, już z szóstym dzieckiem, Irenką, co niedziela prowadzała do cerkwi. Cieszyło ją też to, że Toluś zaczął przysługiwać.
– Chyba już wtedy zaczęło się rodzić we mnie powołanie – powiedział w filmie.
Niebawem ukończył szkołę podstawową, zdał egzaminy do liceum. W parafii tymczasem zaszły duże zmiany, wywołane niemałymi zmianami w całej Cerkwi. W 1951 roku przybyły do Polski władyka Makary wyznaczył o. Serafina Żeleźniakowicza na rektora seminarium. Ale nawet w Warszawie o. Żeleźniakowicz nie zapomniał o swoim niedawnym prisłużniku Anatolu.
– Cerkiew potrzebuje duchownych – już w czasie wakacji odbył rozmowę z jego rodzicami. – Przyślijcie go do seminarium. Potem z tą samą misją odwiedził Szydłowskich kolejny proboszcz, o. Antoni Dziewiatowski. Rodzice się zgodzili.
Hajnowska parafia wsparła tę decyzję także finansowo – przez cały okres nauki pokrywała część opłaty za internat. Warunki w seminarium były skromne, w internacie jeszcze skromniejsze. Prycze zamiast łóżek, gwoździe zamiast szaf, cotygodniowe wyprawy do łaźni miejskiej na Skaryszewskiej albo do, znacznie wygodniejszej, w budynku redakcji Trybuny Ludu. Za to atmosfera była modlitewna (dzień zaczynał się od modlitw porannych, kończył wieczornymi), pełna życzliwości, a zapał do nauki naprawdę duży.
Wykładowcy też nie szczędzili starań. Chcieli jak najlepiej przygotować seminarzystów do kapłaństwa, ale czy na takie sytuacje, jakie spotykały tych młodych ludzi na Chełmszczyźnie, Rzeszowszczyźnie czy na Ziemiach Odzyskanych można było przygotować? Gdzieś tak po dwóch miesiącach do jedenastoosobowej klasy dołączył kolejny kolega – Michał Hrycuniak, obecny metropolita Sawa. Pochodził z Lubelszczyzny.
– Od razu zauważyłem, że między nimi wytworzyła się więź ogromnej przyjaźni – wspomina w filmie kolega z tej samej seminaryjnej klasy, Jan Bołtromiuk. – I trwa ona do dziś.
Na razie mamy rok 1956, w Warszawie ruszyła Chrześcijańska Akademia Teologiczna, której pierwszym rektorem został o. Jerzy Klinger. – Bardzo go ceniliśmy, bo jego wykłady były niezwykle uduchowione – powie jubilat w filmie.
Rektorat mieścił się w Chylicach, wszystkie zajęcia sekcji prawosławnej w znajomych murach seminarium przy Paryskiej. I Michał Hrycuniak, i Anatol Szydłowski znaleźli się w piętnastoosobowej grupie studentów pierwszego rocznika.
Mijał pierwszy rok studiów, drugi, trzeci… Na czwartym, młody student poznał Marię Dziermańską z Gródka. Ich ślub odbył się we wrześniu 1962, trzy miesiące później 3 grudnia, o. Anatolij z rąk metropolity Stefana Rudyka przyjął święcenia kapłańskie. Niemal od razu wyruszył do swojej pierwszej parafii, do Braniewa. Na razie sam, bez matuszki. W Braniewie nie było duchownego od ponad roku. Poprzedni proboszcz, starutki o. Mikołaj Kostyszyn, więzień Jaworzna, wyjechał do Chełma. Parafianie, wysiedleńcy z Chełmszczyzny i Podlasia, z trudem przyzwyczajali się do nieswojej ziemi, nieswoich gospodarstw, nieswojej cerkwi. Ta mieściła się w kostnicy, na protestanckim cmentarzu. W części ołtarzowej stały dwa stoły – jeden służył jako prestoł, drugi jako żertwiennik. Miejsce ikonostasu zajmowała konstrukcja z listewek wypełniona papierowymi ikonami. O plebanii nie było nawet co marzyć. W stojącym w pobliżu poprotestanckim domu mieszkali inni lokatorzy. Batiuszka zatrzymał się w Braniewie u Staniszewskich. To oni, a potem Luba Nazaruk wskazywali mu kolejne rodziny prawosławne. – Nasz cziłowik – cieszyli się wierni – i ci, z Chełmszczyzny, i ci z południowego Podlasia, bo potrafił bez trudu porozumiewać się po ukraińsku. Teraz dopiero okazało się, jak bardzo przydały się lekcje tego języka, prowadzone w seminarium przez Piotra Domańczuka. Gdzieś na wiosnę, w marcu czy kwietniu 1963 roku, przyjechała matuszka Maria. Na widok prisłużnika z podświecznikiem, zrobionym z emaliowanego talerza i kijka, rozpłakała się w głos. Gdy dostała pracę w Pasłęku, jedna z parafianek, Julia Ziniewicz, udostępniła Szydłowskim swoje pasłęckie mieszkanko – pokój połączony z kuchnią i łazienką wspólną dla wszystkich lokatorów. Sama poszła mieszkać do koleżanki. Stąd, z Pasłęka, batiuszka z matuszką dojeżdżali do Braniewa, to czterdzieści kilometrów.
Cerkiew w środku wciąż wyglądała bardzo ubogo. – Synok, gdie ty popał – rozpłakał się na jej widok Leoncjusz Szydłowski, gdy po raz pierwszy odwiedził syna. Wyszedł na Budi imia Gospodnie z cerkwi, usiadł na kamieniu i nie mógł powstrzymać łez. – Tata, widać taki nasz krzyż – pocieszała go jak mogła matuszka Maria. – Popatrz, jak bardzo jesteśmy tym ludziom potrzebni.
A parafianom byli naprawdę potrzebni, bo cerkiew była im potrzebna jak woda, jak powietrze. A cerkwi potrzebny był ikonostas.
O. Anatolij podwyższenie pod część ołtarzową już wykonał, za drewno zapłacił własnymi pieniędzmi, otrzymanymi za naukę religii. Ikonostas boczny z Włodawy okazał się do Braniewa za duży. Aż tu nadeszła dobra wiadomość z Białegostoku – jest ikonostas z cerkwi garnizonowej z Łomży. Piękny, cały w bieli i pasuje jak ulał. Z nim cerkiew wyglądała zupełnie inaczej. Tylko zimą było nadal tak zimno, że zamarzało wino. We wsiach koło Braniewa mieszkało po kilka rodzin prawosławnych, batiuszka zaczął tam jeździć, uczyć religii. W ich ojczystym języku – po ukraińsku.
– Co tutaj ksiądz nam będzie Ukrainę wskrzeszać? – rozwrzeszczał się na niego szef powiatowego UB. – Jak ksiądz nie przestanie, zerwiemy umowę o nauczaniu religii.
Później, gdy autobusem docierał do wiernych, był wielokrotnie śledzony przez służby.
Zdarzały się i lepsze dni – wkrótce z domu stojącego nieopodal ich cerkwi wyprowadzili się lokatorzy. Batiuszka postawił piece i plebania była gotowa. Nie cieszyli się nią zbyt długo – wkrótce o. Anatol został przeniesiony do Pasłęka. A tam czekała na niego cerkiew urządzona w domu przy Stefana Augusta, na wyższym piętrze mieszkali lokatorzy. Szydłowscy otrzymali mieszkanie, które musieli dzielić z inną rodziną, ale ta jego część była zawsze otwarta dla parafian. Po roku batiuszka objął Elbląg, ale z Pasłękiem się nie rozstał. W jedną niedzielę służył w Elblągu, w drugą jeździł do Pasłęka. Obie cerkwie dzieliło nie tylko trzydzieści kilometrów, ale także dwa style.
W Elblągu plebania była otwarta od siódmej rano. Wierni już nie czekali na początek nabożeństwa na dworcu, jak jeden mąż zjawiali się u Szydłowskich. Zostawali też po Liturgii, tu czekali na pociąg lub autobus – zżyli się ze sobą jak jedna rodzina. Powoli zmieniała się elbląska świątynia – pojawiły się polichromie, został odnowiony ikonostas. Coraz lepiej śpiewał chór, którym dyrygowali Eugeniusz Nowik i matuszka Maria.
Zmiany zachodziły i w Pasłęku. Przy ulicy Westerplatte stała dość duża kircha. Pastor zgodził się na współużytkowanie, pod warunkiem, że prawosławni sami przeprowadzą remont.
Wkrótce w kirsze pojawiły się dwa ołtarze – jeden dla prawosławnych, drugi dla protestantów. Tu też na dobre ruszyła praca z dziećmi. Na terenie parafii leżała wieś Mokajny, a w niej aż szesnaście spośród siedemnastu rodzin było prawosławnych. Batiuszka z matuszką postanowili zorganizować im choinkę. O. Anatol wziął się za scenariusz, po Puszkina nawet sięgnął, matuszka za scenografię. Przedstawienia wychodziły jak się patrzy. Cała świetlica była pełna, ludzie płakali i bili brawo. I długo pamiętali. O tych przedstawieniach usłyszeliśmy po wielu, wielu latach, gdy w 1997 roku wraz z redakcją odwiedziliśmy Mokajny.
Po dziewięciu latach Szydłowscy opuścili Elbląg. Przed nimi były Fasty, zaledwie na rok. A potem Wola w Warszawie. Tę parafię władyka Wasilij proponował o. Anatolowi kilkakrotnie. Z piękną cerkwią, zbudowaną w 1905 roku przez arcybiskupa warszawskiego i chełmskiego Hieronima, z bogatą międzywojenną i tragiczną wojenną historią, z doskonałym chórem. O. Anatol odmawiał – miał zaledwie 36 lat, poprzednimi wolskimi proboszczami byli o. Jerzy Klinger, wybitny teolog, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, potem o. Aleksy Znosko, autor m.in. słownika cerkiewnosłowiańskiego i akatystu do Męczennika Dzieciątka Gabriela. W końcu się zgodził. Objął Wolę 1 sierpnia 1973 roku. Plebanii nie było. Wielki dom parafialny, który szczęśliwie przetrwał wojnę w związku z poszerzeniem ulicy przejęło państwo, po cerkiewnych ponadtrzyhektarowych ogrodach od dobrych kilku lat mknęły samochody. Na początku Szydłowscy dostali pokój z kuchnią w metropolii. Stan finansów parafialnych budził trwogę. W kasie było zaledwie 262 złotych, długi wobec zarządu cmentarza i Urzędu Skarbowego wynosiły niemal 30 tysięcy złotych.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Ałła Matreńczyk
fot. archiwum o. Anatola i o. Łukasz Koleda (katedra.org.pl)