Włoski tort
Był styczeń 2014 roku. Byłam w Bari. Wychodziłam z bazyliki św. Mikołaja. Zagadnęłam człowieka obok. Był przewodnikiem turystycznym! – cóż za zbieg okoliczności.
– Do Kalabrii proszę jechać! – zasugerował. – Region wciąż nasycony prawosławiem.
– Znam tylko mnicha z Kalabrii i to z XIV wieku, Greka – myślę. – Zasłynął sporem z innym mnichem, też Grekiem, ale z Salonik. To był spór Barlaama z Palamasem. Jakiż gorący, jak przesądzający o dalszym duchowym rozwoju Wschodu i Zachodu. Gdybyśmy wtedy posłuchali mnicha z Kalabrii Barlaama i poszli za jego nauką, chyba niewiele różniłoby już nas od Zachodu. Szczęśliwie wybraliśmy Grzegorza Palamasa, jego naukę o hezychazmie, Modlitwę Jezusową, inaczej modlitwę serca, a nie scholastyczne rozważania, dające pierwszeństwo rozumowi.
Ale jak to się stało, że na końcu włoskiego „buta”, gdzieś w krainie zwanej Kalabrią, dziś jednym z najbiedniejszych regionów Włoch, żył jeszcze w połowie XIV wieku jakiś Grek? Przecież greckie panowanie dawno zostało stąd wyparte. Tak, ale nie cała ludność. Żył więc tu uczony mnich Barlaam w miejscowości Seminary i miał włoskiego ucznia Leonzio Pilato. Barlaam znał starą grekę, tę antyczną, w której dzieła tworzyli Homer, Ajschylos, Sofokles, Eurypides. Skąd? Otóż przetrwała ona na Półwyspie Apenińskim, w jego głębi, po tym jak Cesarstwo Bizantyńskie musiało się z tego półwyspu pod naporem Normanów ostatecznie wycofać. I wiodła tu żywot w zaciszu gór stara greka, nie wiedząc, że to ona przyczyni się do rewolucji w umysłach włoskich i całego Zachodu.
Tej właśnie greki uczył Barlaam wraz ze swoim uczniem Petrarkę i Giovanniego Boccacia. Otwierała im drzwi do greckiej starożytności, czyli pogańskiej. Oni, jedni z luminarzy nowej epoki odrodzenia, byli zafascynowani antykiem, jego kulturą, literaturą, filozofią, nauką, tak jak i inni mistrzowie okresu odrodzenia.
I tak Kalabryjczycy mieli duży wpływ na narodziny i rozwój humanizmu.
Ale co fascynujące, tę starą grekę można jeszcze odnaleźć w Kalabrii i dziś. Pośrodku półwyspu jest kraina o pięknie brzmiącej nazwie Grecanica. Tu schroniła się przed burzami wieków grecka mniejszość. Wielu z tych Greków jest na pewno potomkami greckich kolonizatorów z czasów starożytności. Choć nie tylko, bo we Włoszech Grecy szukali schronienia także przed Słowianami, Bułgarami, Turkami, ale i przed swoimi – ikonoklastami, kiedy przez ponad sto lat, w wiekach ósmym i dziewiątym, trwała prawdziwa duchowa rewolucja, niszczono ikony i prześladowano tych, którzy kultu ikon się nie wyparli. I tu do XV wieku greka dominowała nad włoskim, do XVII obszar był dwujęzyczny. Potem grekę stopniowo wypierał włoski, ale broni się ona do dziś w wyizolowanych terenach górskich, podczas gdy wybrzeża, dziś atakowane przez turystów, uległy dominacji włoskiego. Ten język mniejszości nazywany jest griko, co oznacza klasyczną grekę, jakiej używał Homer, ale już z naleciałościami łacińskimi i włoskimi. A to powoduje, że mają oni problemy z porozumiewaniem się ze współczesnymi Grekami. Mieszkańcy Grecanicy znają wartość swojego języka i zabiegają o jego ochronę.
Południowa Kalabria jest nazywana Kalabrią Grecką. Tu starożytne greckie wsie są świadkami oryginalnej helleńskiej cywilizacji. Bova, Roghudi, Chorio, Galliciano, Roccaforte – to miasteczka, które chronią historyczną przeszłość pierwszych greckich osiedleńców w Italii.
Region, jak żaden inny, chroni pamięć o Wielkiej Grecji (łac. Magna Graecia). Wielka Grecja obejmowała w starożytności również południową część Półwyspu Apenińskiego i większość Sycylii. Grecy kolonizowali te tereny na przełomie VII i VI wieku p.n.e. Kolonizowali głównie Jończycy. I dlatego morze, oblewające półwysep od wschodu, Jońskie, zachowuje w swej nazwie pamięć o pierwszych kolonizatorach.
To oni zakładali miasta Tarent, Kroton, Sybaris, Messynę, Syrakuzy. I chociaż Wielka Grecja była stopniowo do 272 roku przed Chrystusem podbijana przez Rzym, to odrębność językowa przetrwała stulecia i tysiąclecia.
Dziś Kalabrię zamieszkuje około dwóch milionów osób na powierzchni 15 tysięcy kilometrów kwadratowych. To kraina od morza do morza – Tyreńskiego na zachodzie i Jońskiego na wschodzie. W najwęższym miejscu morza zbliżają się do siebie na odległość czterdziestu kilometrów. Od Sycylii oddziela Kalabrię wąska Cieśnina Mesyńska. To kraina górzysta, równiny zajmują tu jedynie dziewięć procent powierzchni. Stolicą regionu jest Cantazaro, drugim ważnym miastem Reggio di Calabria. Lata 60. XX wieku rozpoczęły gwałtowny odpływ Kalabryjczyków do bogatej północy Włoch. Kalabria stała się biedna jak Sycylia. Odpływ na stulecie zjednoczenia Sycylii, Kalabrii i Apulii z Królestwem Włoch?
O tak, przed zjednoczeniem na tych ziemiach żyło się o wiele bogaciej. Widać to w starej architekturze, dziś sypiącej się, odrapanej, której już chyba nikt nie zdoła zrewitalizować, może skazanej na zagładę? Ileż widziałam na Sycylii umarłych wsi, znaczonych jedynie kamiennymi fundamentami po zagrodach, albo domami bez okien i drzwi, wchłanianymi przez przyrodę. Ale jest i umarłe miasto, choćby Craco, miasto-widmo, opuszczone w latach 60. XX wieku. A rozwijało się, założone przez Greków, przez trzy tysiące lat! Trzęsienie ziemi w 1980 roku zrujnowało większość domów.
Ale my o życiu. Wędrując po tej krainie w 2023 roku spotkałam jeden budujący się kościół, jeszcze w rusztowaniach, i jedną grupę pielgrzymów. Pielgrzymi szli do sanktuarium Santa Maria della Stella. Ja też – jechałam.
Jaskinia
Góry. Parking. Przy nim niepozorny budynek, uczepiony urwiska. Nawet nie fotografuję. Ale u jego stóp jaskinia. Zapiera dech. 62 stopnie prowadzą w dół, czyli tyle co w czteropiętrowym domu. To sanktuarium. W nim marmurowa rzeźba Madonny. Schodzę i na samym jej dnie wyłaniają się ze skalnych ścian bizantyńskie malowidła – Świętej Trójcy, Michała Archanioła. Starszy mężczyzna, może dziadek, odmawia z grupką dzieci-wnuków (?) modlitwę. Modlitwa bardziej ociepla i rozjaśnia pieczarę, niż dziesiątki żarówek i białych margarytek, ustawionych wzdłuż zejścia.
Pieczarę zamieszkiwali mnisi. Pierwsi przybyli do niej z Syrii, Palestyny i Egiptu już w ósmym wieku, wygnani przez muzułmanów. Przynieśli ze sobą anachorecki, czyli pustelniczy, styl mniszego życia. Jeszcze więcej chroniło się tu mnichów, uciekających od bizantyńskich prześladowców, zwolenników ikonoburstwa. Mnisi żyli przez około dwa stulecia w surowej ascezie i modlitwie, ukryci przed światem w jaskini spowitej ciemnościami. Jedli to, co dawało im zbocze góry.
Pod panowaniem Normanów pustelnia stała się zwyczajnym katolickim klasztorem z gospodarstwem. Na jaskinię nałożyła się kolejna warstwa historii i malowideł. I żyli tak katoliccy mnisi przez kilka stuleci. Zachowały się dwa listy z 1569 roku. Kardynał Gugliemo Sirleto skarży się w nich, pisząc do miasta Stilo i do swojego siostrzeńca biskupa Marcello Sirleto na mnichów, którzy przejęli intratny folwark Santa Maria della Scala (Stella) oraz dwa łacińskie instrumenty muzyczne z owczej skóry i trzy takie same greckie, 13 fragmentów starych pergaminowych ksiąg i trzy mszały greckie.
Katoliccy mnisi, nazywani bazylianami, pod koniec XVI wieku odeszli z klasztoru Santa Maria della Stella. Po nich przyszli franciszkanie. Zbudowali kościół, akwedukt, wykuli w skale drogę, po której właśnie schodziłam. W 1957 roku doprowadzono do pieczary prąd.
Sanktuarium „woła” do współczesnego człowieka, nazywając owe wołanie posłaniem do pielgrzyma i turysty. „Przekrocz z wiarą próg naszego sanktuarium. To dom miłosierdzia, w którym mieszka Łaska, Jezus Chrystus. Przyjmij zaproszenie Boga do pogodzenia się z Nim. Uznaj siebie za grzesznika potrzebującego przebaczenia”.
Poucza: „(…) człowiek uwolniony od Boga staje się brudny i zepsuty, tracąc swe pierwotne piękno”.
„Przyjmując Chrystusa, doświadczamy pokoju w naszych rodzinach i społeczeństwie”.
Jest i o prowadzeniu podwójnego życia – kiedy przyjmuje się chrzest, sakrament małżeństwa, ale nie dostrzega się wśród wielu rozrywek i trosk obecności Boga.
Na zewnątrz mży. Rozmyte kontury gór, na tle których wyrysowują się jedna przy drugiej kapliczki, otaczające kościół. W każdej ikona w stylu bizantyńskim, wschodnim, z titłami.
Włosi nie skrywają drugiego dna swego chrześcijaństwa, tego wcześniejszego bizantyńskiego, wschodniego. Nigdzie indziej nie widziałam tak wielu jak we Włoszech kanonicznych ikon, uświęcających kościoły i kapliczki.
Normanowie
Zanim pojedziemy dalej, muszę wspomnieć o Normanach. Zwłaszcza na Sycylii „spotkacie się” z Rogerem II. Był pierwszym królem Normanów w tej części Europy. Norman to „człowiek północy, wiking”. Normanowie osiedlali się w północnej części Królestwa Zachodnich Franków, na początku jako najemnicy. „Specjalizowali się” w łupieżczych rajdach. Stawali się walecznymi rycerzami. A Zachód potrzebował rycerzy, wszak szykował się z papiestwem do wielkich wypraw na Wschód, krucjat. Śladem po nich w północnej Francji jest do dziś kraina zwana Normandią, przylegająca do kanału La Manche.
Normanowie przenikali też i na południe Półwyspu Apenińskiego – najpierw jako najemnicy. Bo książęta longobardzcy na tym półwyspie – podzieleni i skłóceni – potrzebowali najemników do walk wewnętrznych, i Cesarstwo Wschodniorzymskie, nadzorujące tę część półwyspu, było osłabione wewnętrznymi konfliktami. Normanowie wchodzili na tę ziemię zgodnie z zasadą – gdzie dwóch się bije… Coraz więcej ziem przechodziło pod ich kontrolę. Nie lubili ich miejscowi, bo okrutnie ich eksploatowali. Wznosili potężne kamienne twierdze, które w ruinie przetrwały do dziś, choćby ta w Monte Sant’ Angelo z drugiej połowy XI wieku – odwiedzimy ją. Łupili lud. I domagali się władzy nad nim. Ich napór był tak silny, że ulegało mu nawet papiestwo. Antypapież Anaklet II koronował Rogera II w 1130 roku na króla Sycylii, a ten władzę rozciągnął nawet na Apulię, podbijając południową Italię, atakując północną Afrykę i Bizancjum.
Normanowie stali się najpoważniejszym zagrożeniem dla Bizancjum. Bizantyńczycy pozostawali z nimi półtora wieku, do 1185 roku, w nieustannych konfliktach i wojnach. Proponowali Węgrom, Serbom, Niemcom, Wenecjanom sojusze, by odeprzeć wroga. Sojusze miały różną wartość, bywało że dawny sojusznik stawał się wrogiem, gdy zmieniała się, jak dziś byśmy powiedzieli, sytuacja geopolityczna.
Roger II zajął Korfu, spustoszył Korynt i Teby, wtedy najbogatsze miasta Grecji, do tego jeszcze i ośrodek produkcji jedwabniczej, źródło ogromnych dochodów Cesarstwa. Specjalistów jedwabników pojął i przeniósł do Palermo, swojej nowej stolicy. Tam produkowali jedwab dla Normanów.
Normanowie zorganizowali cztery wyprawy na Bałkany, wtedy bizantyńskie. W czasie ostatniej (1184-1185) zajęli nawet Saloniki, po czym główne ich siły ruszyły na Konstantynopol. Ale byli już tak zdemoralizowani grabieżami i brakiem dyscypliny, a i zdziesiątkowani zarazą, która wdarła się w ich szeregi, że Konstantynopola nie zdobyli.
Miasta i regiony, włącznie z Antiochią, przechodziły w tych wojnach z rąk do rąk. Nawet kiedy Cesarstwo odbijało swoje ziemie, to i tak słabło na skutek nieustannego zagrożenia i wojen. Aż doszło do IV wyprawy krzyżowej, w której zjednoczone siły zachodniego rycerstwa w 1204 roku zdobyły i złupiły Konstantynopol – to wtedy musiał pożegnać się ze swoją dawną potęgą i świetnością. Ustanowiły Cesarstwo Łacińskie. Trwało do 1261 roku. Cesarstwo w swej kadłubowej postaci tliło się jeszcze do 1453 roku, aż zostało podbite przez Mehmeda II. I nie ma go. Znikło. Ale to Normanowie, obok muzułmanów, najskuteczniej podcinali jego korzenie. To oni wyparli Bizantyńczyków z Włoch. To oni brali udział w pierwszej i trzeciej wyprawach krzyżowych.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz
fot. Andrzej Karpowicz