Home > Artykuł > Człowiek jest słaby jak mucha i mocny jak stal

Człowiek jest słaby jak mucha i mocny jak stal

W Zaleszanach w sobotę 25 lipca, kiedy w monasterze św. Katarzyny Aleksandryjskiej obchodzone było święto Zaleszańskiej Ikony Bogarodzicy, Cerkiew kanonizowała nowych męczenników podlaskich. – To jest Golgota naszej Cerkwi. Ta ziemia jest nasączona krwią męczenników – mówił podczas Liturgii arcybiskup lubelski i chełmski Abel. – Krew, którą męczennicy przelali za naszą wiarę prawosławną, budzi smutek i żal. Radość wywołuje natomiast dzisiejsze święto i to, że od dziś będziemy już zawsze wspominać ich jako świętych męczenników. W uroczystościach uczestniczyli też arcybiskup bielski Grzegorz i biskup hajnowski Paweł oraz wielu duchownych. Cerkiew kanonizowała zamordowanych przez oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego pod dowództwem Romualda Rajsa „Burego”, który na przełomie stycznia i lutego 1946 roku spacyfikował pięć wsi w okolicach Bielska Podlaskiego, zamieszkałych przez prawosławnych Białorusinów – Zaleszany, Szpaki, Zanie, Końcowiznę i Wólkę Wygonowską. Do grona świętych wcześniej włączono także furmanów, którzy zginęli w lesie niedaleko Puchał Starych koło Brańska. Razem 79 osób.

Metropolita Sawa nie mógł, z powodu choroby, przybyć do Zaleszan, choć tego bardzo pragnął, przez lata zabiegając o przeprowadzenie kanonizacji nowych męczenników podlaskich. Przysłał posłanie, odczytane podczas uroczystości. W nim stwierdzał, że oto dziś mamy potwierdzenie prawdy: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”. Gdyby było inaczej, nie odbywałyby się w tym wybranym przez Bogarodzicę miejscu uroczystości. To dzięki nim współczesny świat może usłyszeć imiona świętych braci i sióstr, dzieci i młodzieży, którzy stracili swe życie tylko dlatego, że byli prawosławni. Ogłaszając imiona nowych wybrańców Bożych, głosimy je całemu światu.

Metropolita zastanawiał się, dlaczego doszło do działań bratobójczych? Odpowiadał – bo zabrakło chrześcijańskiej miłości. Niektórzy, karmieni fanatyzmem, będąc posłuszni wymyślonym poglądom nacjonalistycznym i szowinistycznym, mordują swoich pobratymców, co się dzieje również w maleńkiej wsi Zaleszany. Bo inaczej się modlili, mówili innym językiem, mieli inne poglądy.

Tutaj w Zaleszanach i w innych pobliskich miejscowościach nasi bracia i siostry, święci męczennicy, zostali złożeni w ofierze za wierność Bogu, prawosławiu i ziemi swoich przodków. Nie przywędrowali z dalekiego kraju, nie zostali zrzuceni z samolotu, nie próbowali odebrać miejscowym ziem. Wyrastali na tej ziemi. Ta ziemia, na której w pocie czoła zdobywali chleb, była ich miejscem pracy, życia i doświadczenia. Zmieniały się rządy, partie polityczne, jedynie ziemia pozostawała ta sama. Tylko wówczas, gdy ktoś podjął decyzję, że nie ma dla nich tu miejsca, stali się obcy na rodzinnej ziemi.

To właśnie tu, w tym miejscu, gdzie wszyscy stoimy, w Zaleszanach na Podlasiu, rozpoczęła się ta tragedia. Nasi święci, męczennicy zaleszańscy, trwali w wierze, zawierzając swój los swemu Stwórcy, pozostając wierni prawosławiu oraz tej ziemi do samego końca.

Długo czekaliśmy na dzisiejszą podniosłą i historyczną chwilę, kiedy pełnia naszej Cerkwi ogłasza naszych braci i siostry męczennikami ziemi podlaskiej – kontynuował hierarcha. – Jest to największy i najpiękniejszy dar, jaki my, biskupi i wierni, składamy wam w dniu dzisiejszym. O, święci Męczennicy! Prosimy was, tu na miejscu waszej Golgoty, módlcie się za naszą Cerkiew oraz jej wiernych, za oprawców, ojczyznę, świecąc przykładem wierności Chrystusowi. Utwierdzajcie wszystkich w przekonaniu, że Bóg jest objawieniem, prawdą, drogą i życiem. Otoczcie swą modlitwą i tych, którzy pozbawili was życia. Jeżeli dziś wspominamy tragiczne karty historii, to nie dlatego, by osądzać, ale po to, by podobna tragedia nigdy nie miała miejsca.

Metropolita wzywał: – Niech mnisza modlitwa sióstr zasypie wszelkie urazy z przeszłości, a miłość niech wyprze niezgodę, podaruje pokój i błogosławieństwo naszej ojczyźnie, ziemi podlaskiej i każdemu z nas.

Jego Eminencja podziękował przełożonej zaleszańskiej wspólnoty, ihumenii Katarzynie, siostrom, braciom z monasteru w Sakach za trud życia monastycznego, prowadzenie budowy, władykom, duchownym, przedstawicielom lokalnych władz, wiernym za udział w uroczystościach.

Arcybiskup lubelski i chełmski Abel mówił, że ziemia zaleszańska, podobnie jak i innych nieodległych miejscowości, napełniona męczeńską krwią, jest święta. Wskazał na ogromny trud metropolity Sawy, którego owocem jest to święto. – Niech to miejsce stanie się dla wiernych jak magnes, będzie rozsadnikiem duchowego życia – życzył – zwłaszcza w czasach, gdy siły tego świata na wszelkie sposoby dążą do gaszenia ducha wiary. Współczesny świat potrzebuje doświadczenia prawosławia.

Podczas uroczystości burmistrz Kleszczel Aleksander Sielicki (na terenie gminy Kleszczele leżą Zaleszany i Saki) mówił, witając z małżonką hierarchów, że przez wiele lat miejscowa społeczność czekała na decyzję o kanonizacji zaleszańskich męczenników. Tu przecież zostało zamordowanych szesnaście osób, w tym czworo dzieci, a informacja o kanonizacji jest z radością przyjmowana przez prawosławną społeczność.

Na Liturgii mnóstwo dzieci. Buszują w letnich sukieneczkach i koszulkach między nogami rodziców i dziadków, bacznie obserwując, szukając cienia w środku upalnego dnia. Starsi narzucają im powagę. Wiele z nich ma zadania do wykonania – witają hierarchów, po Liturgii idą na początku krestnego chodu od monasteru na środek wsi. Niosą ikonki. Przyglądają się im zza płotu przybite chorobami do miejsca kobiety, widząc sztafetę pokoleń, rozciągniętą grubym sznurem na całą wieś. Wzruszają się poorane twarze. Ich oczy nie widziały takiego cudu. Czoło sztafety tworzą chorągwie, otaczające Zaleszańską Ikonę Bogarodzicy, przed którą jest niesiona mniejsza ikona – dzisiejszego święta – nowych męczenników podlaskich. To oni, ginący za wiarę, zgromadzili dziś tylu ludzi. Zatrzymują się przy krzyżu. Jest wysoki. Stoi na miejscu zbrodni z 29 stycznia 1946 roku. Upamiętnia ją. Na krzyż padają krople święconej wody. Brzmi troparion nowych męczenników podlaskich. Dzieci wysoko zadzierają główki. Ale jeszcze nie przeczytają tego, co głosi mosiężna tablica na nim umocowana. Na niej nazwiska. Między nimi takich jak one, dzieci.

Wyrywam się z Bogiem danego dnia, oroszonego modlitwą, ozłoconego słońcem, muskanego letnim wiatrem i podążam na dno piekła. Za Marią Niczyporuk. Maria jest mamą ihumenii Katarzyny, synową Nikity Niczyporuka, który z tamtej tragedii wyszedł jak biblijny Hiob.

Siedzimy na ławce pod dawną stodołą. Z lewej dość okazały nowy monasterski budynek, z prawej drewniana cerkiew, na wprost dom, może bardziej letnia spora altana dla pielgrzymów i murowany dom, niegdyś rodzinny, od którego zaczęło się w Zaleszanach życie monastyczne i liturgiczne, bo w nim urządzono cerkiewkę. Tuż przy ulicy, pod bocianim gniazdem, rośnie cerkiew murowana. Wybiła się gdzieś na dwa metry wysokości i czeka, by ofiary wiernych ciągnęły ją pod kopuły.

Przed nami wciąż przesuwają się kadry święta. Młodzi krążą między pielgrzymami, dbając o to, by nikt nie wyjechał z Zaleszan głodny. Ach, jak można by bez nich zorganizować takie święto!

Wchodzimy w mroźny i straszny 29 stycznia 1946. – Mojego teścia brat wyszedł z domu z bratową – opowiada pani Maria. – Nieśli na rękach córeczkę Anię. Ale wszyscy na nią mówili aniołek. Taka śliczna, posłuszna, rozumna. Miała pięć, a może sześć lat. Dobrze nie pamiętam. Wieś była już otoczona żołnierzami „Burego”. Jeden z nich „zastroczył” z karabina. Zabił teścia brata i bratową. Anię ranił – o tu – wskazuje na podbrzusze. Wszystko jej porwało. Jak to dzieciątko jęczało! Jak się męczyło! Przez dwa dni, zanim oddało Bogu ducha. Mój teść przez całe życie nie mógł zasnąć, gdy myśl podsuwała mu znów i znów tamten obraz.

– Mówią, że nie strzelali do dzieci. A tu jeszcze żyje Kola. Matka go przez okno wyrzuciła. Strzelili do niego. Kula trafiła w szyję. Zrobiła głęboką ranę, ale to tylko promysł Boży, że go nie zabito. Do dziś nosi szramę na szyi.

W Zaleszanach spłonęło wszystko. Została jedna chata. Spłonęły konie, krowy, kury, świnie, owce. Wszystko do cna. Jaki tu straszny widok był! Jaki odór! Dlaczego tamta chata została? Bo w niej schowali się dorośli synowie gospodarza, gdy zobaczyli, że wszystkich ludzi ze wsi zganiają do jednej chaty. Na strychu. Bandyci wybili okno i wrzucili do chaty płonący snopek. Poszli dalej podpalać. Chłopcy po cichu zeszli na dół i stłamsili ogień. Przez okno buchały tylko kłęby dymu. Myliły zbrodniarzy.

A chata, do której zgonili zaleszan? – Opowiadała mi moja nauczycielka – ciągnie pani Maria. – Miała osiem lat, gdy ją do chaty zagonili. W domu pełno ludzi. Podpalili go. Dym wyżerał oczy, dusił. Kazano dzieciom padać na podłogę, bo tam jeszcze trochę tlenu było. Wtedy odzywa się starszy mężczyzna: „Chłopcy, dawajcie wyważymy drzwi. Wypuścimy dzieci. Niech ich wystrzelają. To będą lżejszą śmierć miały”.

Gdy ich zbierali do tej chaty i zabijali okna, to pytali, czy są tu katolicy. Trzech podniosło rękę. Byli z Sak. – Katolicy proszę wyjść – padł rozkaz. Jeden cały drżał i wyszedł. Dwóch nie wyszło. – My tu się urodzili, razem żyli, co będzie im, to i nam – odpowiedzieli. O, to bohaterowie! To bohaterowie – wzdycha pani Maria.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka, Jarosław Charkiewicz

Odpowiedz