Home > Sami o sobie > Drogą odzyskanej pamięci

Drogą odzyskanej pamięci

Idziemy drogą odzyskanej pamięci. Nina z domu Tałuć w białym kapeluszu z błękitną wstęgą i białej bluzce, wspiera o laskę swoje osiemdziesiąt lat. Twarz jasna, rozświetlona. Upał sierpnia. Rude ściernisko jeszcze bardziej podbija oszalałą zieleń kukurydzy. Za nami wysokie sosny. Nina recytuje:

Usia pamiać adżywaja

Iduczy ścieżkaj krajam haja

Każdy kuścik woka cieszyć (…)

Tut znakomy usie darożki

Jak zabyć ich!

Zubry opuściła, mając szesnaście lat. Siedem lat wcześniej zmarła mama. Daleko, w Dusznikach Zdroju. Chorowała na serce i nerki. Gdy tu w Zubrach organizowała w 1949 roku przedszkole, przyjechała pani z miasta i powiedziała: – Pani Anastazjo, załatwię pani sanatorium. I już Nina więcej mamy nie widziała. Uczyła się w Białymstoku. Pracowała w Ełku, w Bieszczadach, na Śląsku. Czterdzieści lat poza Zubrami. Aż 33 lata temu urodził się pierwszy wnuk. Z nim zaczęła przyjeżdżać do rodzinnej wsi, którą od Białorusi dzielą tylko nadgraniczne Mostowlany, Świsłoczany i Gobiaty, od Białegostoku gminny Gródek i Puszcza Knyszyńska – pięćdziesiąt kilometrów. Po śmierci męża sprzedała mieszkanie na Śląsku, kupiła w Białymstoku. Do Zubrów przyjeżdża w maju i do zimy śpiewa tu pieśń swojego dzieciństwa, w swojej chacie, na swoim podwórku i na pryhorku, który dokupiła.

Jak stanu na horcy

Jak hlanu na wiosku

To serca mnie każa,

szto lahczej żyć.

Tak mówiła, recytując swój wiersz na innej górce, zaraz po panichidzie, odsłużonej przez o. Sławomira Jakimiuka, proboszcza mostowlańskiej parafii, przy drewnianym krzyżu, wśród wiekowych sosen, na dawnych mohiłkach (chowano tam nowo narodzone i małe dzieci, których nie zdążono ochrzcić – jak mówi tradycja). Wszystkie groby zrównał na nim czas.

Ale nie pamięć. Pamięć odzyskała to miejsce. A było tak. U podnóża górki stanęła w 1966 roku szkoła tysiąclatka. Gdy gwar dzieci w niej zamilkł, rada gminy w Gródku sprzedała ją, mówią, że za byle jakie pieniądze, człowiekowi z zewnątrz, jak takich tu nazywają – nawałaczy, na agroturystykę. Człowiek z zewnątrz wybudował w dodatku pod górką domki kempingowe.

– Jeszcze nam na górkę wejdzie, na stare mogiłki – zaniepokoił się sołtys Witek Cyuńczyk. I poszedł do Janusza Tałucia, który w Zubrach się urodził, a w Białymstoku ma znaną pracownię rzeźby i metaloplastyki. – Ale jak ją obronić? – na to Tałuć. – Postawmy krzyż! I tak w kilka osób skrzyknęli się i postawili krzyż, który zdaje się sięgać wierzchołków sosem. Wyrasta z polnych kamieni.

– To miejsce dla nas święte – powiedzieli. I od tego czasu, to już czternasty rok z rzędu, spotykają się w sierpniową sobotę całą wsią i tu żyjącą, i rozproszoną po całej Polsce i modlą się za dusze swoich pradziadków, dziadków, rodziców, braci, sąsiadów i tych, których imiona pamięta już tylko sam Bóg. Stos zaupokojnych kartek. I świece omdlałe od skwaru. Polana wykoszona. Na niej tylko krzyż i wieniec ludzi, jak wieniec pamięci. Chór wznosi pieśń.

– Jeśli my zapomnimy o naszych przodkach to i nasze dzieci i wnuki zapomną o nas – mówi batiuszka. – Wam chwała za to, że rok w rok przybywacie na tę modlitwę. – Każda wieś w parafii ma swoje święto – mówi potem o. Sławomir. Idziemy od krzyża do krzyża i modlimy się za mieszkańców. Odradza się tradycja wiejskich świąt w Świsłoczanach, Bobrownikach, Jaryłówce, Skroblakach. Ale tylko w Zubrach modlimy się dwa razy w roku – na Pięćdziesiątnicę za żywych i teraz za zmarłych.

Prawdziwe święto. Jest ze sto osób. Schodzimy z górki. Dalej brukowana droga, którą mieli układać starowierzy spod Moskwy. Solidną zrobili, z rynsztokami po obu stronach. Teraz podrośniętą trawą, bo ani stada krów, ani owiec już tu nikt nie przegoni, gęsi jej nie wydepczą, kury nie wydrą ostatniego źdźbła. Ot, wieś letniskowo-wypoczynkowa bardziej się zrobiła. We wsi biały namiot wielkości stodoły. Stoły zastawione jak na weselu.

Irena Łozowik przechyla się nad Aliną Bogić z albumem zdjęć. Obie są stąd. Tu jeszcze wszyscy mówią po swojemu, mową białoruską, niemal literacką. Wyliczają: Tut Wańka, Kolik, Anton, Żeniaczka, Mania, Tolik, Wałodźka, Wiktar Wasilou.

– A tut twaja mama – zwraca się do kobiety z naprzeciwka Irena. – Zausza da twajej mamy chadzili my da sklepu, kab cukierki kupić. Dzie jakoja jajko znajdziam i biahom z im da sklepu. Pradamo toja jajko i cukierki kupim.

Namiot stoi na wykoszonym siedlisku naprzeciwko domu Janusza Tałucia. Obok na płocie wystawa zdjęć, takich właśnie jak oglądała Alina. To Janusz ufundował solidną tablicę, tak jak i namiot dla wsi, na której umieścił zdjęcia. Cieszy się: – Strzał w dziesiątkę. Wszyscy oglądają. Tablica ożywia pamięć.

Diakon Dymitr Tichoniuk gra na gitarze i intonuje liryczną pieśń A ja lahu prylahu… Niebawem przyjedzie i akordeonista i białoruskie pieśni będą płynęły jedna po drugiej, jak kiedyś w ciepłe letnie wieczory, kiedy młodzi wychodzili na ławki i śpiewali, śpiewali.

Naprzeciwko mnie w sukience w kwiaty siedzi Irena Jasiukiewicz, prezes rolniczej spółdzielni produkcyjnej w Zubrach. – Jest taka? – nie mogę wyjść ze zdumienia. – Tak, jedyna, która ocalała na tych ziemiach – odpowiada. – Do tego potrzebna była praca, praca i jeszcze raz praca – wyjaśnia. – Duża? – Razem z lasami ponad czterysta hektarów uprawiamy, hodujemy krowy dojne i rzeźne. Zatrudniamy 15 osób. Mieszkają w naszych blokach. Zboże sprzedajemy do PZZ-ów w Białymstoku, a krowy tam, gdzie znajdziemy lepszych kontrahentów. Mamy swój sklep.

Wszystkie jej koleżanki poszły do miasta. Ona zaczynała od księgowej. Siódmy rok jest prezesem. – Dobro tut żywiecca – sumuje. – Czysta pawietra, zielań, prastora, dzie choczsz idziesz.

Miasto lubi, ale tylko na czas zakupów. Tak jak i warszawiacy, którzy opuścili na emeryturze stolicę i dzierżawią mieszkania w spółdzielczych blokach. – Na lato? – Na stałe. Oni nigdzie stąd nie chcą wyjeżdżać. Są szczęśliwi. – Macie piękną asfaltową drogę, prowadzącą do wsi przez Bielewicze i Wiejki – wtrącam. – Kiedyś jeździliśmy żwirówką. Lepiej o niej nie wspominać. Od kilku lat mamy wspaniały kontakt ze światem. Długo o tę drogę walczyliśmy.

„Komunikacyjne wykluczenie” to nie tylko brak połączeń autobusowych. Dziś, kiedy niemal wszyscy jeżdżą samochodami, to brak dobrych dróg. Za Zubrami zaczynają się żwirówki. Za Zubrami życie usycha. Polskę wschodnią zaniedbano. Kiedy do II wojny Zubry leżały w centrum Rzeczypospolitej, drogi prowadziły z zachodu na wschód – do Brzostowicy, Zelwy, Wołkowyska, Grodna, Wilna. Białystok był daleko, za puszczą. Po wojnie nikt nie połączył asfaltową drogą nadgranicznych miejscowości, tak jak zrobiono to na Białorusi, nie połączono nawet sąsiadujących gminnych Krynek z Gródkiem. Przez Białystok trzeba jechać, albo kiepską żwirówką. Pamiętam, jak mój ojciec, radny wielu kadencji rady w Krynkach, zabiegał już kilkadziesiąt lat temu o budowę tej drogi. I do dziś jej nie zbudowano.

Firanka obłoków przysłoniła palące słońce. Siadamy przed domem. – Większość z was – mówię – w tej wsi jeszcze pasła owce, suszyła siano, kopała ziemniaki, wchłaniała dziesiątki dźwięków, które tylko we wsi mogą zagrać na klepanych kosach, w skrzypiących furtach, pisku prosiąt, na świerszczach, słowikach, kukułkach, kogutach i zapachy, bo każda wieś ma ich swoją aureolę. A jak dzieci i wnuków ukorzenić w Zubrach? W melodiach, zapachach, odgłosach, barwach? Straceni? –

Nie! – zaprzecza Janusz. Jeśli my, rodzice i dziadkowie, będziemy tu przyjmować swoje dzieci i wnuków, jeśli oni poznają swoich sąsiadów, kolegów i koleżanki, to będą do siebie pisać, dzwonić i umawiać się za rok na wakacje w Zubrach. Górkę wyszykowałem dla wnuków. To ich gniazdo.

Na dole już całej rodziny – wyścielone tkanymi na krosnach chodnikami, z ikoną i stołem u pokuci, okiennicami, w których Janusz „pozawieszał” wyszywane ręczniki, czyli doskonałej jakości wydruki zdjęć ręczników. Są tu i młyńskie koła, które zapraszają od ganka. Dawną komorę, w której trzymano wory ze zbożem, przerobił na uroczą sypialnię.

On tu przyjeżdżał na wakacje i nauczył się wszystkiego, również mowy. Więc ducha nie traci. I chce jeszcze Janusz stworzyć mapę i we wsi ją powiesić, jako solidną tablicę. A na niej podać nazwy wszystkich pół, łąk, krynic, zagajników, dróżek, bo przecież wszystko miało swoje imiona – Horkawo, Repiszcza, Łuh, Lipniki, Biaroza. Niech uczą się młodzi, wpisują w pamięć. Bo świat nie nazwany, jakby nie istnieje. Tałuć przynosi mi prezent. Piernik. Nie krakowski, nie toruński, a zubrowski! Jego córka Karolina, artystka plastyk, wyrzeźbiła żubra, a ojciec zrobił odlew. W formie pieką przyjaciołom pyszne pierniki.

Z nami przy stole Elżbieta Leszczyńska, doktor pediatra, onkolog. Jej dom obok. Od momentu, kiedy podnieśli go z ruiny, a podwórze zawładnięte przez mirabelki wykarczowali, chyba nie wie, który dom jest dla niej ważniejszy – w Białymstoku czy Zubrach, w których urodziła się jej mama Walentyna. Ona i jej siostra Grażyna przyszły na świat w Białymstoku. Mąż Elżbiety, Bogdan, syn orlańskich nauczycieli, biznesmen, wpisał się w wieś. Gniazdo na górze dla wnuków, mają ich troje, też stworzyli. A całe gniazdo rodzinne jest piękne, z duszą. Ich syn Andrzej, architekt, myślą je współtworzył. Kiedy obowiązywało zamknięcie w czasie koronawirusa, przyjechał tu z Warszawy z rodziną na kilka miesięcy. Cieszył się z dziećmi i żoną wolnością, jaką daje wieś, a warszawski blok sprowadza ją w takich sytuacjach do standardu więzienia.

To na zaproszenie Leszczyńskich odkryłam Zubry, w których – jak określa Bogdan – z 60-70 procent domów jest odremontowanych. Wieś żyje. Toczymy niespieszne rozmowy. Z nami też Jerzy Cyuńczyk i Marek Klebus.

Jerzy urodził się w Białymstoku i tam mieszkają jego rodzice. Sześć lat temu przeprowadził się do Zubrów, bo lubi wieś, bo tu korzenie jego przodków. Prowadzi niewielkie gospodarstwo. Dojeżdżał do pracy w Zaściankach. Teraz szuka innego zatrudnienia, „bo bezpieczniej jest pracować na etacie”. – Z gospodarki dziś masz dochód, a jutro nie masz – sumuje. – Ale satysfakcję masz zawsze. Marek Klebus mieszka w Białymstoku, prowadzi tartak w Gródku, zatrudnia kilkadziesiąt osób i ma chatę w Zubrach. Tu się urodził. Było ich ośmioro. Mama wcześnie zachorowała. Wszystko spadło na ojca.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka

Odpowiedz