Home > Artykuł > Językowe nieporozumienia

W grudniu ubiegłego roku zadzwoniła do mnie pani Dorota Wysocka. – Proszę księdza – mówiła – zgłosiła się do mnie pewna pani, która ma jakieś zastrzeżenia do niektórych ojca tłumaczeń i chciałaby w związku z tym z ojcem porozmawiać. Czy mogę podać numer telefonu? – Naturalnie – odpowiedziałem.

Na telefon czekałem chyba ze dwa tygodnie, w końcu pani się odezwała. Sprawa dotyczyła Psałterza do Matki Bożej. Najpierw pochwaliła wydanie, że jest piękne, pod czym podpisuję się obydwoma rękoma (ślad liczby podwójnej ze staropolszczyzny we współczesnym języku polskim). Dalej było już tylko gorzej. Otóż pani twierdziła, że nie wolno tłumaczyć cerkiewnosłowiańskiego wyrazu Hospod’ na polski jako Pan, ani też Hospoża (w stosunku do Bogarodzicy) jako Pani, ponieważ Pan to imię własne pogańskiego bożka, a więc przy wznowieniu wydania Psałterza należy tekst odpowiednio przeredagować. Moje uwagi, że niczego zmieniać nie trzeba, a tok jej myślenia jest błędny, do niej nie trafiały. Pani argumentowała, że rozmawiała na ten temat z batiuszką (pani – jak się później dowiedziałem – z Hajnówki, która bierze udział w grupowym czytaniu Psałterza) i jeżeli nie poprawię tekstu, będę miał ciężki grzech na sumieniu. Nie można było tego słuchać. Z początku pomyślałem, że nie warto się tym dalej zajmować, ale dwa czynniki zdecydowały, iż jednak do tematu wróciłem. Pierwszy, że rozmawiała z duchownym, który powinien legitymować się ogólnym wykształceniem i zdrowym rozsądkiem, natomiast drugi – iż działa w grupie, której dzięki swoim „ludowym wiadomościom lingwistycznym” może, mącąc w głowach jej członków, szkodzić.

Język to nieprosta dziedzina nauki. Zdarzają się wyrazy, które w różnych językach brzmią jednakowo lub bardzo podobnie, lecz mają odmienne znaczenie i niekiedy ich treść w jednym języku ma wydźwięk pozytywny lub neutralny, w drugim nieprzyzwoity, a nawet szokujący. Te wyrazy to tautonimy. Tak więc według Słownika Wyrazów Obcych (PWN, Warszawa 2004) pod hasłem Pan czytamy: „… arkadyjski bóg pasterzy, opiekun stad, przedstawiany w postaci człowieka z nogami i rogami kozła, rozgniewany, krzykiem wzbudzał wśród ludzi i zwierząt lęk i wywoływał popłoch”, natomiast w Słowniku Języka Polskiego (PWN, Warszawa 1979) pod hasłem Pan w punkcie piątym jest napisane: „Pan (…) «w religiach monoteistycznych: Bóg pojmowany jako stwórca świata»”.

Byłem proboszczem w Niemczech, niosłem posługę jako duchowny we Francji i Holandii, obecnie będąc proboszczem w kędzierzyńskiej parafii często wyjeżdżam do Czech, Słowacji i Austrii i musiałem zapoznać się w pewnym stopniu z językami tych krajów, ponadto dziewięćdziesiąt procent uczęszczających na nabożeństwa w Kędzierzynie i filialnej parafii w Opolu to przybysze z Ukrainy, pozostali to Mołdawianie, a także prawosławni z Polski – Ukraińcy, Łemkowie, Białorusini, Rosjanie oraz przedstawiciele innych narodowości, którzy przyjechali do Polski. Wobec powyższego mam do czynienia z tautonimami bardzo często. Z podejściem do tego zagadnienia, jakie reprezentuje wspomniana pani, doszedłbym do absurdu. Oto kilka przykładów.

Latem zeszłego roku wracałem do Polski ze święta Przemie nienia Pańskiego, które obchodziłem w prawosławnym czeskim monasterze w Tešovie. Pociąg z Mariánskich Łázni do Pragi, gdzie miałem przesiadkę do Chałupek w Polsce, był prawie pusty ze względów oczywistych – pandemia. Do przedziału, w którym jechałem, dosiadł się starszy mężczyzna, który nawiązał ze mną rozmowę. Zainteresował się, kim jestem, widząc niecodzienny strój prawosławnego duchownego. Rozmowa zeszła na bulwersujący mnie i – jak się okazało – niektórych Czechów temat usunięcia pomnika marszałka Koniewa w jednej z praskich dzielnic przez wrogo nastawionego do armii radzieckich wyzwolicieli burmistrza oraz zamiar wzniesienia pomnika generała Własowa, który kolaborował z Hitlerem, został osądzony i stracony w Związku Radzieckim, ale też wsparł zbrojnie wyzwolicielskie powstanie praskie. O sprawie dowiedziałem się z rosyjskiej telewizji i w małym stopniu z polskiego radia. Czech, podobnie jak ja, miał negatywny stosunek do tego co się dzieje w Pradze i żegnając się ze mną powiedział: – Vy jste, otče, chytry divák, a ja podziękowałem mu za te miłe słowa, bowiem pochwalił mnie, mówiąc, że jestem mądrym (chytry) widzem, obserwatorem (divák). Takie divádlo to nie dziwadło, lecz teatr, a dívka to nie dziwka, ale dziewczyna. W bardzo dobry humor wprawiają rosyjskojęzycznych przybyszów ze wschodu znaki drogowe z napisem: Pozor policiè! (Uwaga policja!). Otóż po rosyjsku wyraz pozor oznacza hańba, więc czytają „Policja – hańba!”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. mitrat Stanisław (Eustachy) Strach
fot. archiwum autora

Odpowiedz