Home > Artykuł > Kwiecień 2021 > Odkryłem prawosławie

Tytuł jest mylący. Powinienem napisać, że odkrywam prawosławie, to proces cały czas trwający, dynamiczny i biorąc pod uwagę bogactwo myśli prawosławnej – nie wiem, czy kiedyś się w ogóle zakończy. Odkrywam je dla siebie, więc piszę o moim subiektywnym odbiorze prawosławia.

Odbieram prawosławie przez pryzmat tego, co słyszę w cerkwi, co mówią duchowni, z którymi mam okazję rozmawiać lub słyszę na wykładach. Czytam książki i jestem tłumaczem tekstów publikowanych na cerkiew.pl.

Mam za sobą kontakty z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, poczynając od dominującego w Polsce rzymskokatolickiego, po Kościoły protestanckie. Nie będę jednak prawosławia z nimi porównywał ani udowadniał jego wyższości. Do prawosławia przyciągnęło mnie jego piękno i duchowość, a nie kontra czy odrzucenie innego Kościoła. Nie byłbym w stanie powiedzieć, jakimi drogami prowadzi Bóg do siebie ludzi, jest to Jego tajemnica. Staram się zawsze pamiętać o jednym – mówiąc o sądzie nad ludźmi, Chrystus nie pyta o wyznanie, Kościół czy dogmaty. Pyta natomiast, czy w innym Go widzieliśmy, czy potraktowaliśmy inną osobę tak jakbyśmy traktowali Jego, czy pomogliśmy, nakarmiliśmy, daliśmy schronienie, odwiedziliśmy… I to jest dla mnie najważniejszy wyznacznik mego własnego oddania Bogu.

Jestem związany z Cerkwią od czterech lat. Zanim pojawiłem się świadomie w cerkwi (wcześniej były krótkie turystyczne wejścia), urzekł mnie śpiew cerkiewny. To on spowodował, że zapragnąłem pójść do cerkwi, zobaczyć i usłyszeć nabożeństwo na żywo. Oczywiście było to niezwykłe przeżycie – ikony, światło łampad, zapach kadzidła, milczący, kłaniający się i żegnający wierni, przepiękny śpiew chóru… Nie przeszkadzało mi, że nic nie rozumiem, że kazanie jest po rosyjsku, z którym to językiem miałem w szkole do czynienia, ale dawno temu i zdążył mocno zardzewieć.

Najmocniejsze wrażenie to dwa momenty Liturgii, w których nagle, całkiem nieoczekiwanie dla mnie, odezwali się wierni – do dziś pamiętam siłę ich głosów, stanowczą pewność, że to, co śpiewają, jest ważne i całkowicie jest ich wyznaniem. Wtedy nie wiedziałem, czego byłem świadkiem, ale odtąd za każdym razem, gdy zaczynamy śpiewać „Wierzę…” i „Ojcze nasz”, ten obraz z warszawskiego soboru pojawia się przed moimi oczami jako niezwykle żywe wspomnienie. Nie będę zapewne oryginalny, stwierdzając że „wystanie” dwugodzinnego nabożeństwa stanowiło duże wyzwanie…

Po pierwszej wizycie nastąpiły kolejne, pojawiły się książki, płyty, modlitewniki z tłumaczeniami tekstów, wykłady, powiedziałbym – powolna praca nad poznaniem tego, co tak zafascynowało, aby móc świadomie podjąć decyzję o przyjęciu prawosławia.

Gdybym tutaj zakończył, można byłoby powiedzieć, że przyciągnęła mnie strona zewnętrzna – faktycznie piękna, bogata, pracująca na wszystkich zmysłach. Jednak byłoby to ogromnym spłaszczeniem, potraktowaniem prawosławia jak dzieła sztuki, dawcy przyjemnych i niezobowiązujących emocji.

To, co naprawdę istotne, to jego myśl, koncepcja Boga, człowieka, ich wzajemnych relacji. To bardzo mocne spojrzenie ku życiu wiecznemu i traktowanie życia ziemskiego jako czegoś przejściowego, ale istotnego dla zbudowania relacji z Bogiem i zbawienia. Bóg, którego poznałem w prawosławiu, jest Bogiem pełnym miłości, miłosierdzia i wybaczenia. Poszukuje mnie, człowieka, każdego dnia, w każdej mojej aktywności, we wszystkim, co robię, myślę, czuję – jest zawsze obok, zawsze gotowy do przyjęcia mnie – jeśli tylko tego zechcę. Właśnie – charakterystyczne jest to mocne podkreślenie konieczności podjęcia przez człowieka działania, wyjścia do Stwórcy, oddania się Jemu, ale przede wszystkim – nieustannej metanoi, przemiany serca, duszy, umysłu, nakierowania całego siebie na Boga i relację z Nim oraz ciągłą pracę nad sobą.

Prawosławie postrzegam jako bardzo mocno skoncentrowane na przemianie, na duchowym działaniu; podstawą tej przemiany jest zrozumienie, czy też bardziej przyznanie się do własnej niedoskonałości, grzeszności, oderwania od Boga i utraty pierwotnej, bezpośredniej relacji z Nim. W życie człowieka wkradł się grzech, który tę relację przerwał i odsunął człowieka od tego, co Boskie i wieczne. Bóg jednak nie stracił zainteresowania człowiekiem i konsekwentnie, z wielką miłością realizuje plan jego zbawienia – poprzez Wcielenie Jezusa Chrystusa, Jego nauczanie oraz śmierć na krzyżu i Zmartwychwstanie.

W prawosławiu uderzyło mnie właśnie podkreślenie sprawstwa Boga. Jeśli spojrzę na teksty liturgiczne okresu Wielkiego Postu czy tygodnia męki Chrystusa, widzę stwierdzenia, że to Chrystus sam przyobleka się w szatę hańby, przybija się do krzyża, przebija się włócznią…

To Bóg sam się nam oddaje, to Bóg sam przyjmuje na Siebie cierpienie, ludzkie okrucieństwo, ból i śmierć – by z niej powstać i w ten sposób nas zbawić, przywrócić ludzkiemu życiu sens. Nie dziwi więc tak często używane określenie Boga – Czełowiekolubiec, Miłujący człowieka.

Wiele razy słyszałem, że prawosławie nie jest jurydyczne – bardzo upraszczając, nie ma sztywnego systemu czy też gradacji grzechów i kar za nie, nie przedstawia też Boga jako strasznego Sędziego, można by rzec – zainteresowanego przykładnym i odpowiednio mocnym ukaraniem człowieka za jego postępowanie. Bóg, którego widzę w Cerkwi przez duże i małe „c”, jest Bogiem troski, opieki, pomocy; czy to oznaka słabości lub rezygnacji ze swej wszechmocy? Absolutnie nie – gdzie indziej położony jest akcent. Człowiek jest Bożym dziełem, umiłowanym od samego początku. Bóg, który dla człowieka sam tyle wycierpiał, nie jest „zainteresowany” jego – nawet najbardziej zasłużonym – potępieniem. On wie, że każdy z nas jest grzeszny; wie, że upadamy; wie, że tylko nieliczni z nas potrafią wykorzystać w pełni i zawsze Jego pomoc i obronić się przed upadkiem. Czy więc reszta ma być potępiona? Nie – reszta może i powinna liczyć na Boże miłosierdzie i łaskę, jeśli tylko będzie walczyć ze swoim własnym grzechem, namiętnościami, jeśli będzie w pokorze i nadziei do Boga powracać. Być może stąd też bierze się prawosławna koncentracja nie na wspominaniu Dekalogu, a przykazań miłości – do Boga i bliźniego.

Takie rozumienie buduję również na podstawie Sakramentu spowiedzi w Cerkwi. Pierwszym szokiem jest bezpośredni kontakt z duchownym, do tego często z krążącymi wokół innymi ludźmi… Można się jednak do tego szybko przyzwyczaić. Moje doświadczenie spowiedzi (z różnymi spowiednikami) zbudowało we mnie obraz tego Sakramentu jako bardzo wspomagającego człowieka w jego codziennej walce, wręcz motywującego do jej nieustannego podejmowania, do niepoddawania się porażkom. To nie jest Sakrament „dołujący” grzesznika, pokazujący mu, że do niczego się nie nadaje, a Sakrament nadziei – na wybaczenie, miłosierdzie, na pomoc. Bóg, który się w nim pojawia, nie jest Bogiem karzącym, żądającym zadośćuczynienia i od tego uzależniającym decyzję co do mnie – jest Bogiem wymagającym, ale opiekuńczym, przebaczającym i przyciągającym miłością, a nie lękiem przed karą.

Jak przypominam sobie kazania z Liturgii, z większości wyłania się właśnie taki obraz Boga – nie małostkowy, skrupulatny Urzędnik, notujący moje kolejne (liczne) porażki oraz (nieliczne) sukcesy, ale bliski Przyjaciel, ktoś, komu na mnie zależy, choć Wszechmocny i Najwyższy. Ja mogę Mu dać tylko to co moje – miłość (przez działanie zgodne z Jego przykazaniami, szczególnie nakierowane na dobro czynione bliźnim, w których On jest obecny), wdzięczność (przez modlitwę), poświęcenie (przez post). O tym, czy to uczynię, decyduję tylko ja – to ja podejmuję modlitwę, post, daję jałmużnę, działam. I nie zmusza mnie do tego lęk czy strach, ale żywe uczucie miłości do Tego, który mnie stworzył – i chce mnie u Siebie mieć przez całą wieczność.

I właśnie zbawienie, troska o nie, jest kolejnym ważnym elementem prawosławia – to, co tu i teraz, jest tylko krótkim epizodem, poprzedzającym wieczność. Być może właśnie dlatego, w obliczu dużego strachu przed koronawirusem, sporo prawosławnych odnosi się do epidemii spokojnie, w sposób zdystansowany. Bo nie zmienimy Bożego planu co do nas; nie zapewnimy sobie fizycznej nieśmiertelności – ale najważniejsze jest to, co przed nami, do czego prowadzi życie liturgiczne, sakramenty, skupienie na Bogu, oddanie innym ludziom, normalne życie tu i teraz. To nie musi wcale oznaczać lekceważenia – ale punkt ciężkości leży gdzie indziej i to co się dzieje nie powoduje paniki.

Czy to oznacza, że prawosławie jest lekkie, łatwe i przyjemne? Daleki jestem od takiej opinii… Jest wymagające, bo taki jest Bóg. Stawia za wzór tych, którzy toczyli w swoim życiu niełatwą walkę z namiętnościami. Wzywa nieustannie do skruchy, do działania, do podejmowana wyzwań – liczba i trudność postów w ciągu roku, jeśli się je traktuje poważnie (i to nie w zakresie diety, a modlitwy, pracy nad sobą i dla dobra innych), może wydawać się nie do udźwignięcia… Podobnie liczba nabożeństw, dni świątecznych, w których chciałoby się uczestniczyć już od czuwania począwszy… Jeśli do tego doda się jeszcze od czasu do czasu molebny po dwugodzinnej Liturgii (należę do parafii katedralnej w Białymstoku, stąd dłuższa Liturgia sprawowana przez arcybiskupa), to naprawdę potrzeba czasu i kondycji. Jednak najważniejszy i zarazem najtrudniejszy do naśladowania przykład to oczywiście Chrystus – tak mocno w Cerkwi głoszony i przywoływany, tak obecny w każdym aspekcie życia liturgicznego – i jednocześnie tak często wspominany podczas spowiedzi jako Ten, który mając również ludzką naturę, szedł tą samą drogą, co ja – też walcząc z kusicielem i złem; był bez grzechu, lecz rozumie, co walka oznacza.

Cerkiew z jednej strony jest oczywiście Bogocentryczna, bo jest dziełem Boga i do Boga prowadzi. Jest jednak również bardzo człowiekocentryczna – zna i rozumie ludzką naturę, jej złożoność, dynamikę, obciążenie skłonnością do upadku. Ta wiedza i doświadczenie w pracy z ludźmi są często wykorzystywane nie tyle do moralizowania i pokazywania wzniosłych i niedosięgłych wzorców, ile do realnego zaopiekowania się człowiekiem – w jego słabościach, trudnościach, problemach życiowych. Ekonomia cerkiewna, którą rozumiem (na pewno mocno upraszczając) jako poszukiwanie drogi łączącej człowieka z Bogiem, dawanie mu możliwości pozostawania w bliskiej z Nim relacji pomimo potencjalnych obiektywnych przeszkód, jest właśnie tego wyrazem – oczywiście najbardziej jaskrawy przejaw to kwestia zdjęcia błogosławieństwa z małżeństwa, które się rozpadło. Choć każda taka sytuacja jest dla Cerkwi trudna, to jednak w swej mądrości i rozumieniu człowieka nie pozbawia ona (po dokładnej analizie przypadku) eksmałżonków udziału w życiu sakramentalnym, każąc im w skrajnej sytuacji czekać na – brutalnie mówiąc – śmierć drugiej osoby.

Cerkiew zna też możliwości człowieka – w jej historii jest wielu świętych, wielu nawróconych z drogi zła, którzy ostatecznie całymi sobą, słowami i czynami świadczyli o mocy Boga i realności bycia świętym. Świętość kiedyś rozumiałem jako pozostanie bez grzechu – co jednak nie jest raczej możliwe… Wydaje się, że im bardziej człowiek angażuje się w relację z Bogiem, im bardziej nad sobą pracuje, tym więcej też własnych niedociągnięć i błędów widzi – i co ważne, Cerkiew też przed tym przestrzega, gdyż może to prowadzić do acedii, duchowego zagubienia, utraty wiary w miłosierdzie Stwórcy i beznadziei wynikającej z usiłowania zbawienia siebie wyłącznie własnymi siłami i nieustannych w tym porażek. Idealnie odzwierciedla to myśl św. Antoniego Wielkiego: „Są ludzie, którzy wycieńczyli swoje ciało poświęceniem, a jednak oddalili się od Boga, bowiem nie byli rozważni”.

Odpowiedź na pytanie o świętość znalazłem z kolei nieoczekiwanie w przedmowie do książki „Nieświęci święci” archimandryty Tichona – autorka polskiej przedmowy dr Magdalena Sławińska pisze: „Prawosławna tradycja mocno podkreśla, że świętość to nie kategoria moralna, lecz odniesienie do prawdziwej natury człowieka i odnowienie jego jedności z Bogiem. Świętość nie jest definiowana jako bezgrzeszność, gdyż tylko Bóg jest bezgrzeszny, ale jako zjednoczenie z Chrystusem za pośrednictwem Ducha Świętego”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Gabriel Szymczak

fot. Dominika Kovačević

Autor jest tłumaczem, wolontariuszem w serwisie cerkiew.pl

Odpowiedz