Home > Artykuł > Czerwiec 2021 > Prawosławie w Słupcy

W latach 1851-1914 w Słupcy (województwo wielkopolskie) istniały parafia prawosławna św. Mikołaja i cerkiew. Z posługi tamtejszych duchownych korzystało nawet kilkuset wiernych. W okresie międzywojennym świątynia została rozebrana, a pamięć o niej zatarta.

Pierwsi prawosławni pojawili się w Słupcy i okolicach w styczniu 1851 roku wskutek reformy rosyjskiej straży granicznej. Byli to funkcjonariusze celni i graniczni Kaliskiej Brygady Straży Granicznej (BSG), na terenie której znalazła się Słupca. Ich służba nie należała do łatwych – musieli także przyzwyczaić się do życia w nowym miejscu.

Na szczęście w Słupcy ulokowano cerkiew celną św. Mikołaja, mieszczącą się w wynajętym domu. Nie wiadomo dokładnie, kiedy do miasta przybył pierwszy proboszcz parafii, o. Kassian Sinieucki (pełnił posługę w latach 1851-1877), ale już w listopadzie 1851 roku w Słupcy odbył się pierwszy ślub – pomiędzy „szeregowym Kaliskiej BSG Iwanem Iljinym wyznania prawosławnego a katoliczką Teklą Kalinowską”.

W drugiej połowie lat 70. dziewiętnastego wieku podjęto się wzniesienia murowanej świątyni w samym centrum miasta, na dobrze wyeksponowanym placu o powierzchni 2843 m2. Kamień węgielny położono w 1877 roku, w trakcie tej uroczystej ceremonii zakopano akt erekcyjny oraz znajdujące się w obiegu rosyjskie monety. Autorem projektu cerkwi był petersburski architekt Nikołaj Trusow. Świątynię św. Mikołaja konsekrowano  11/23 maja 1880 roku.  Była  to druga – po mławskiej cerkwi św. Jerzego Zwycięzcy – w Królestwie Polskim cerkiew celna wzniesiona od podstaw.

Usytuowano ją na planie wydłużonego krzyża. Mogła pomieścić 350 wiernych, była jednokopułowa, z  dzwonnicą umieszczoną nad wejściem. Wnętrza cerkwi były dalekie od przepychu. Jedyną ozdobą był wysoki, sięgający sklepienia, drewniany ikonostas pomalowany na biało ze złoceniami.

Ciekawostką jest, iż ówczesny proboszcz słupeckiej parafii, o. Iwan Pankiewicz (pełnił tę funkcję w latach 1877-1910), urządził wokół cerkwi sad, winnice oraz składającą się z ponad dziesięciu uli pasiekę. Inicjatywa duchownego spotkała się z poparciem arcybiskupa chełmskiego i warszawskiego Flawiana, który uznał ojca Pankiewicza za „dobrego i pracowitego gospodarza”.

W Słupcy i okolicach nie wykształciła się społeczność cywilna, niezwiązana z organami administracji celnej, ochroną granicy i urzędami państwowymi. W 1852  roku ojcowie wszystkich dziewięciu noworodków  pełnili służbę państwową. W 1855 roku dwanaście z piętnastu ochrzczonych maluchów pochodziło z rodzin wszelkiej maści czynowników, pograniczników i celników, w roku 1892 – 38 z  39,  w 1902 – 41 z 43, w 1912 – 31 z 34. Można domniemywać, że ten stan rzeczy był spowodowany faktem, że Słupca i okoliczne miejscowości nie były atrakcyjnym rynkiem pracy, więc prawosławni osiedlali się tu wyłącznie ze względów zawodowych, wysyłani przez zwierzchników.

Jeśli chodzi o liczbę osób tego wyznania, to w w 1880 roku w Słupcy i powiecie doliczono się 119 prawosławnych, w 1895 – 104.  Mieszkało tam jednak nawet około tysiąca prawosławnych, bo statystyki obejmowały tylko stałe osoby wpisane do ksiąg ludności stałej, a zdecydowana większość funkcjonariuszy celnych i granicznych, policjantów, nauczycieli i urzędników zamieszkiwała te obszary czasowo.

Jako że rosyjscy funkcjonariusze straży granicznej byli pierwszymi prawosławnymi w Słupcy i okolicy, znalezienie żony współwyznawczyni było niełatwe. Dlatego w pierwszych latach pobytu w Królestwie funkcjonariusze żenili się głównie z miejscowymi kobietami wyznania katolickiego lub – czasami – ewangelickiego. Przez cały okres istnienia parafii św. Mikołaja przeważały małżeństwa mieszane, co potwierdzają zapisy w księgach metrykalnych słupeckiej cerkwi. Ale zgodnie z obowiązującym od 1836 roku ustawodawstwem śluby zawierano w cerkwi, a urodzone z tych związków dzieci chrzczono w wierze prawosławnej.

Funkcjonariusze celni i pogranicznicy brali aktywny udział w życiu cerkwi. Założyli „bractwo parafialne”, którego celem było niesienie „chrześcijańskiego miłosierdzia”. W ciągu pierwszego roku istnienia  organizacji 28 członków wpłaciło środki na jej konto, nie licząc wiernych, niebędących członkami bractwa.

Tradycyjnie najwyższe kwoty oferowali najwyższej rangi funkcjonariusze – zarządca słupeckiego urzędu celnego, naczelnik powiatowej straży ziemskiej i dowódcy poszczególnych oddziałów Kaliskiej i Aleksandrowskiej BSG. Udało się wówczas zgromadzić 240 rubli i 82 kopiejki. Już wkrótce okazało się, iż dwie mieszkające w okolicach Słupcy rodziny pilnie potrzebują pomocy. Pierwsza sprawa dotyczyła wdowy i dzieci zmarłego urzędnika Nikołaja Głazkowa. Nie miały one środków, by wrócić do ojczyzny – guberni twerskiej, więc bractwo postanowiło wypłacić potrzebującym 20 rubli. Drugim beneficjentem organizacji był cierpiący na bliżej nieokreśloną nieuleczalną chorobę nauczyciel szkoły podstawowej Aleksander Dubrowski, który otrzymał 10 rubli.

Spokojne życie parafii przerwał wybuch pierwszej wojny światowej. Zdecydowana większość prawosławnych mieszkańców udała się w głąb Cesarstwa Rosyjskiego. Żołnierze i oficerowie wyruszyli na wojnę. Ale już na przełomie 1914/1915 roku w okolicach Słupcy, a właściwie we wsi Łężec, pojawiły się tysiące rosyjskojęzycznych osób. Właśnie tam Niemcy założyli obóz dla jeńców rosyjskich, który zapisał się w historii jako obóz w Szczypiornie. Był odcięty od otoczenia podwójnym drutem, na jego terenie  znajdowało się 220 baraków.   Nie wiadomo, kiedy do Szczypiorna przybyli pierwsi więźniowie, ale w pierwszych dniach lutego 1915 roku na obozowym cmentarzu odbyły się trzy pogrzeby zmarłych jeńców. W ciągu prawie czterech lat istnienia tej instytucji liczba osadzonych wyniosła około 25 tysięcy, przy czym wśród jeńców znalazło się 6 tysięcy Francuzów i Anglików.

Niełatwe warunki życiowe jeńców stały się nieznośne zimą 1916/1917 roku, gdy sytuacja gospodarcza Niemiec pogorszyła się do tego stopnia, że brukiew została podstawowym pokarmem poddanych Hohenzollernów. W tej sytuacji Berlin nie troszczył się o jeńców.  Mieszkaniec wsi Łężec, Marian Litke, którego dom znajdował się przy obozowych drutach, opowiadał „Życiu Warszawy”, że jeńcy przedostawali się na pola miejscowych chłopów, wygrzebywali z ziemi kartofelki i jedli je na surowo. Do 11 listopada 1918 roku zarejestrowano 500 zgonów. 

Odważniejsi osadzeni podejmowali próby ucieczki, wśród nich 24-letni Michaił Fiodorow, który w drodze na wolność we wsi Zagórów spotkał swoją przyszłą żonę Urszulę. Ich pierwsze spotkanie opisała dziennikarka Bogna Wojciechowska:  „Znalazła  go ciężko rannego w paprociach. Był uciekinierem z obozu w Łężcu. Mimo rany przedostał się jakoś przez Wartę, dotarł pod Zagórów i wyczerpany do cna zaległ w lesie, szukając schronienia. Młody był, mimo zabiedzenia przystojny. Serce Urszuli na jego widok zabiło więc mocniej, a że gospodarstwo jej rodziców stało tuż przy lesie, zawlokła go do ojcowskiej stodoły, strzegła przed ludzkim okiem, doglądała. No i stało się – co się stać musiało. Z tego doglądania zrodziła się miłość. Tak wielka, że przetrwała najtrudniejszą z możliwych próbę czasu”. Już w niepodległej Polsce Michaił i Urszula pobrali się i zostali rodzicami kilkorga dzieci.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Violetta Wiernicka

fot. archiwum autorki

Odpowiedz