12 lipca Cerkiew prawosławna wspomina św. Paisjusza Hagiorytę, jednego z najbardziej znanych ascetów, żyjących w XX wieku na Świętej Górze Atos. Zachowały się o nim wspomnienia wielu hierarchów, duchownych i wiernych, którym dane było poznać osobiście tego współczesnego świętego. Wśród nich jest ceniony grecki metropolita Mesogei i Lawreotiki Nikolaos (Chatzinikolaou), który ukończył studia w zakresie fizyki na Uniwersytecie w Salonikach, a także w zakresie astrofizyki na Uniwersytecie Harvarda w Stanach Zjednoczonych. Rozprawę doktorską obronił w dziedzinie inżynierii biomedycznej. Po ukończeniu seminarium duchownego Świętego Krzyża w Bostonie, obronił doktorat na temat teologicznych aspektów transplantologii na Uniwersytecie w Salonikach w Grecji. Jest lauretatem Nagrody Ostrogskiego.
W 1971 roku, dwa dni przed świętem Zaśnięcia Bogarodzicy, było bardzo upalnie. Udajemy się do starca Paisjusza (1924-1994). Oczy patrzą z niecierpliwością w dal. Cóż za niewytłumaczalne podekscytowanie związane jest z pragnieniem ujrzenia prawdziwego ascety. Jesteśmy już bardzo blisko. Przed nami ukazuje się widok na skromną kaliwę (niewielkie mieszkanie mnicha z kaplicą wewnątrz – przyp. tłum.). Dach wykonany jest z prostej blachy stalowej. W pobliżu rośnie ogromny cyprys.
W tym miejscu panuje absolutna cisza, pomimo śpiewu ptaków, odgłosów cykad i szelestu liści. Jest ona wyjątkowa i wywołuje pewne napięcie. Jesteś przejęty i jednocześnie spokojny. Cisza tutaj jest inna niż wszystkie. W tej ciszy słyszysz bicie swego serca, pojmujesz swoją głębię i czujesz głębię Boga. Słyszysz to, czego ucho nie słyszało (1 Kor 2,9), tajemne słowa (2 Kor 12,4). Tutaj można usłyszeć to, czego nigdy nie usłyszysz w żadnym innym miejscu.
Stoimy przed kaliwą Świętego Krzyża, czyli przed miejscem duchowych wysiłków starca Paisjusza. Ogarnia mnie pewien niepokój, który jest zarówno nieopisanym lękiem, jak i niewysłowionym zachwytem. Stanowczo, lecz delikatnie pukamy do drzwi. Mija pięć minut, a nadal brak odpowiedzi. Rozmawiamy ze sobą szeptem, gdyż nie ośmielamy się mówić głośniej niż to konieczne, aby być usłyszanym. Nie mamy odwagi ponownie pukać. Wokół panuje tak wielka cisza, że bez wątpienia usłyszano nasze pukanie. Drugie pukanie do drzwi będzie jedynie świadectwem naszego egoizmu i niecierpliwości. Dlatego wolimy czekać kolejne pięć minut.
Gdy tylko postanowiliśmy ponownie zapukać, usłyszeliśmy skrzypienie otwieranych drzwi. „Chwała Tobie, Boże!” – powiedział o. Paisjusz. Poprosiliśmy o błogosławieństwo, a moje serce zaczęło bić szybciej. Ogarnęła mnie ciekawość związana z pragnieniem zgłębienia tajemnicy jego świętości. Weszliśmy do skromnej kaliwy, gdzie wszystko dookoła jest bardzo małe. Drzwi są wąskie i niskie, a sufit wisi nad głową. Wszelkie wielkości geometryczne nie są zachowane.
Przechodzimy do małej cerkiewki, w której jest prosty, drewniany ikonostas z papierowymi ikonami, przymocowanymi za pomocą gwoździ. Wszystko mieści się w granicach ścisłej konieczności i naturalnej skromności. Podchodzimy do ikon, a o. Paisjusz śpiewa „Chwała Tobie, Boże” i „Kiryje elejson”. Byłem zaskoczony, że prawie na wszystkich ikonach ręce świętych były w połowie wytarte, a stopy Chrystusa były całkowicie wytarte. Gdy podczas innej wizyty powiedziałem o swoim spostrzeżeniu, o. Paisjusz powiedział: „Całujemy w twarz z miłości, w rękę z szacunku, a w nogi z powodu serdecznej skruchy. Zatem ośmielamy się całować ręce u świętych, ale u Chrystusa możemy całować jedynie nogi”. Wtedy z oczu starca popłynęły łzy…
Obok kaliwy znajduje się grób o. Tichona (1884-1968), który był duchowym kierownikiem o. Paisjusza. Nieopodal rosną trzy rozmaryny, winorośl i cyprys.
Weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia, miejsca odpoczynku starca, o wymiarach nie większych niż dwa na dwa i pół metra. Ugościł nas wodą i lukumi (wyrób cukierniczy o konsystencji gęstego żelu – przyp. tłum.). Czekamy, ale o. Paisjusz nie mówi ani słowa. Czas mija i jeden z moich towarzyszy nie wytrzymał i przerwał ciszę. Starzec zaczął opowiadać nam o miłości Bożej i jej wpływie na pojawienie się u ludzi wzajemnej miłości do Boga. Mówił nam o słodyczy Boga, blasku Jego obecności, wielkoduszności świętych, szlachetności męczenników.
W ten sam sposób, z takim samym entuzjazmem i duchową siłą, opisał nam znaczenie i wielkość modlitwy jako poczucia obecności Boga. Sam wygląd starca niewątpliwie znaczył więcej niż to, co powiedział. Przekonałem się o jego duchowej autentyczności i miłości. Można było usłyszeć to, czego nie można wyrazić słowami i ujrzeć to, czego nie da się zobaczyć. O. Paisjusz w niezwykle uprzejmy sposób dał nam do zrozumienia, że powinniśmy już pójść. Wyszliśmy na podwórko, wzięliśmy błogosławieństwo i poszliśmy. Mnóstwo myśli nie dawało mi spokoju. Może nie trzeba było niepokoić starca z powodu naszej czystej ciekawości? Może stracił tylko swój cenny czas z nami?
Odwiedziłem o. Paisjusza po raz drugi w 1976 roku wraz ze swym kolegą ze studiów. Starzec spytał nas, czego się uczymy? Odpowiedzieliśmy, że fizyki. Usłyszeliśmy słowa: „Obaj jesteście fizykami? W takim razie musicie nauczyć się fizyki metafizyki. Czy znacie prawo duchowego rozpadu atomu? Kiedy poznajemy samych siebie, wtedy osiągamy samopoznanie i następuje rozpad atomu osobowości. Jeżeli nie możemy zaakceptować z pokorą rozpadu naszej osobowości, wówczas nie zostanie uwolniona energia duchowa, niezbędna do przezwyciężenia grawitacji naszej natury. Tylko w ten sposób możemy nakreślić swoją duchową trajektorię, czyli tor ruchu”. Cóż to za miła niespodzianka! Starzec mówił o zagadnieniach duchowych w naszym naukowym języku.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
metropolita Nikolaos (Chatzinikolaou)
tłum. Andrzej Charyło
fot. www.pemptousia.com, Andrzej Charyło