Home > Artykuł > Najnowszy numer > Anastazja Siedząca

Nieraz słyszałem, jak nazywano ją „gruzińską Matronuszką”. Nie dziwię się, analogii bowiem pod dostatkiem, o czym jeszcze napiszę. Całe życie spędziła w Tbilisi. Ja w tym mieście także spędziłem dużo czasu, ale zawsze jakoś było do niej nie po drodze… Aż pewnego razu na pielgrzymce zjawiła się s. Magdalena z monasteru w Zaleszanach i jak się okazało, wizyta u Anastazji stanowiła jeden z głównych powodów jej przyjazdu. Pomysłem zaraziła całą grupę – pojechaliśmy. Niestety, nie udało nam się znaleźć domu, w którym żyła. Ale na jej mogiłę już trafiliśmy. I wrażenie było tak silne, że kilka miesięcy później, będąc znów w Tbilisi, uparłem się i dom znalazłem. A w nim krewnego Anastazji, który wszystko pokazał i poopowiadał. Dziękuję Ci więc siostro – dziękuję za inspirację. Bo osoba, o której traktuje ten tekst, stanowi jeden z filarów współczesnego gruzińskiego prawosławia.

Z końcem dziewiętnastego wieku osiadło w Tbilisi wielu Rosjan, których zadaniem była budowa kaukaskiej linii kolejowej. Jednym z nich był młody inżynier, który zakochał się w pięknej Gruzince. Pobrali się i szybko doczekali córki, której dano na imię Anastazja. Był rok 1886. Trzy lata później mama umarła, a ojciec ożenił się po raz wtóry. Niestety, macocha stanowiła klasyczny przykład kobiety pozbawionej, delikatnie mówiąc, ciepłych uczuć w stosunku do pasierbicy. Pewnie dlatego dziewczynka często szukała miłości poza domem i znalazła ją w cerkwi. Śpiewała więc w chórze, a mając osiemnaście lat wstąpiła tam do szkoły.

Nie tylko śpiewać lubiła Anastazja, tańczyć również, i podczas jednego z takich tanecznych wieczorków poznała młodego oficera gwardii. Serca zabiły mocniej, ze znajomości zrodziło się uczucie, a z niego miłość. Gdy dziewczyna ukończyła dwadzieścia lat, postanowili się pobrać. Ojciec nie miał nic przeciwko, ale macocha, nie wiedzieć czemu, nie zgadzała się zdecydowanie. I to tak bardzo, że pewnego razu nie wpuściła do domu swojej pasierbicy, która całą noc spędziła na dworze. Jakiś czas później Anastazja musiała zostać dłużej w pracy, o czym jej narzeczony nie wiedział. Gdy więc przyszedł o umówionej godzinie, drzwi otworzyła macocha i oświadczyła, że ślubu nie będzie, ponieważ pasierbica sfiksowała i odwieziono ją do domu wariatów. Informacja wywarła na młodym oficerze tak wstrząsające wrażenie, iż nie widząc dla siebie sensu dalszego życia, wyciągnął rewolwer i zastrzelił się na miejscu.

Chwilę później wróciła Anastazja i pierwsze o czym pomyślała, to to, że samobójstwo jest przecież grzechem śmiertelnym, niewybaczalnym, nie mającym szans na odpokutowanie, a więc tym samym jej ukochany skazał się nieodwołalnie na męki piekielne. I zamiast zacząć histeryzować lub rzucić się z pięściami na macochę – co byłoby w takiej sytuacji zrozumiałe,  wręcz oczywiste i oczekiwane – zamilkła i zdecydowała wyrwać go z okowów piekielnych, postanawiając odpokutować za niego. Siadła więc na stołeczku na środku podwórka, pod drzewem i przesiedziała tak w nieustannej modlitwie 64 lata, aż do samej śmierci.

Tak, wiem, trudno w to uwierzyć, a nawet sobie wyobrazić. Ale przecież jeszcze dziś żyją świadkowie życia Anastazji, więc sprawa nie podlega dyskusji.

Gdy po trzech dniach siłą wniesiono ją do domu, wybuchł pożar. Dom się spalił, Anastazję uratowano. Od tego czasu nikt nie próbował już sprzeciwić się jej woli. Ale po pewnym czasie zbudowano nad nią daszek. Wtedy wyczołgała się spod niego i usiadła obok. Gdy przyniesiono jej gruby pled, nawet na niego nie spojrzała. Jak siadła, tak siedziała. Cały rok. I w letnim upale, i w jesiennym deszczu, i w zimowym mrozie. Gdy padał śnieg, wyglądała jak bałwan. Całe jej przykrycie stanowił gruby szal, ale znad jej rąk unosiła się ciepła para. Nie pozwoliła również nałożyć sobie butów. Nigdy na nic się nie skarżyła, nawet gdy chorowała i cierpiała. Doszło nawet do tego, że sama wyrwała sobie ząb, gdy ból stał się już nie do zniesienia. Jadła tylko wtedy, gdy ktoś coś jej przygotował lub przyniósł. Jeśli nie – głodowała. Spała zgięta w scyzoryk, opierając głowę na kolanach. Potrzeby fizjologiczne załatwiała na nocnik. Pozwoliła kąpać się tylko raz w roku, w święto Jordanu 19 stycznia, a pomimo tego – jak zauważali wszyscy – nigdy nie czuło się od niej przykrego zapachu. I jak twierdziły kobiety, którym było dane pomagać przy tej kąpieli, z czasem nogi Anastazji się zrosły, a kolana przestały się zginać.

Gdy o tym wszystkim opowiada jej krewny, pan Giorgi Makaszwili-Sozonow, sam nie wiem w co wierzyć, a w co nie. Ile z tego działo się naprawdę, a ile dodała ludowa pobożność? Ale zaraz po powrocie do Polski sięgam do literatury, Internetu, wspomnień naocznych świadków, a nawet relacji współczesnych Anastazji gruzińskich świętych – wszystko się zgadza!

Niejako odkrywcą osoby Anastazji Siedzącej, bo tak wszyscy ją tu nazywają, jest archimandryta Rafaił (Karelin), człowiek, którego słów nikt tu nie ośmieliłby się poddać w wątpliwość. O. Rafaił to najprawdziwszy starzec, duchownik, teolog, pisarz cerkiewny, a jak twierdzi wielu, obdarzony przez Boga również nadprzyrodzonymi łaskami. Kilka lat temu miałem możliwość poznać ojca i spędzić kilkadziesiąt minut w jego towarzystwie. I jeśli nie ma on tej przysłowiowej „gorącej linii” z niebiosami, to nie wiem kto ma.

Tak więc świętość i jurodztwo Anastazji nie podlegało dla o. Rafaiła najmniejszej dyskusji. Napisał o niej nawet książkę. Podobnie sądził ukochany współczesny święty całej Gruzji  mama Gabrieli, czyli św. Gabriel (Urgebadze), znający ją osobiście. Nie innego zdania był także patriarcha Melchisedek. A gdy pewnego razu przybrane siostry Anastazji pojechały z duchowych powodów aż do Odessy, do wielkiego podwiżnika dwudziestego wieku św. Kukszy, usłyszały: – I po coście do mnie przyjechały, skoro u was w Gruzji SIEDZI najprawdziwszy filar ducha? Podobne przykłady można by jeszcze wymieniać.

Oczywiście świętość Anastazji (cały czas jeszcze nieoficjalna, choć w narodzie niepodważalna) bierze się nie z faktu siedzenia. Anastazja siedziała, ale przede wszystkim się modliła. Nieustannie. Najpierw, i zapewne zawsze, za swojego nieszczęsnego narzeczonego, a potem i za wszystkich, którzy ją o to prosili. I właśnie za ten niewyobrażalny trud Bóg obdarzył ją darem prozorliwosti oraz pomagania modlitwami. Teologowie często nazywają Anastazję słupnikiem dwudziestego wieku. I zaiste porównanie to doskonałe, no bo czymżeż w istocie różni się kilkudziesięcioletnie modlitewne stanie na słupie od kilkudziesięcioletniego modlitewnego siedzenia w jednym miejscu? Z tym tylko, że Anastazja tak bardzo nie pragnęła sławy oraz opinii świętości, że stosunkowo szybko uciekła w jurodztwo, co w czasach bezbożnego ateizmu przyszło jej bez większego trudu. Raczej nieliczni tylko brali ją wtedy za świętą – większość za stukniętą wariatkę. No bo i sposób zachowania świadczył o tym niby niezbicie. Nie dość, że nie wiedzieć czemu siedziała bez przerwy, to przecież prawie się nie odzywała, a jeśli już, to często jej odpowiedzi czy rady pełne były aluzji, przypowieści i niejasności, co oczywiście dawało pożywkę dla rozmaitych nadinterpretacji.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Paweł Krysa, fot. autor

Odpowiedz