Home > Artykuł > Luty 2022 > Nurkowanie po perły

Rozmowa z o. Jarosławem JÓŹWIKIEM, proboszczem parafii św. Mikołaja w Topilcu, kanclerzem Akademii Supraskiej, laureatem ostatniej edycji Nagrody Marszałka Województwa Podlaskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury i ochrony dziedzictwa narodowego rozmawia Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – Szesnaście lat temu przybyliście Ojcze do Topilca nad Narwią – uroczego i tragicznego. Ilu zastaliście wiernych w topileckiej parafii?

O. Jarosław Juźwik: – Dziewięćdziesiąt osiem osób.

Wiecie, ilu ich było od razu po drugiej wojnie – bo to lata powojenne, kiedy zdawało się – wreszcie nastał pokój – były tu najgroźniejsze.

– Pisarka Aneta Prymaka-Oniszk, zgłębiająca najnowsze nasze XX-wieczne dzieje, napisała, że z naszej parafii wyjechało, a w rzeczywistości uciekło na Wschód, do Związku Radzieckiego, czyli „do raju”, ponad siedemset osób.

Ogromna liczba, jak na rozmiary jednej wiejskiej parafii. Oprócz tego wiele osób zginęło z rąk podziemia – zastraszającego, zabijającego, piszącego kartki: „Wynocha do raju”.

– Myślę, że to zaniżona liczba. 1432 osoby, oprócz dzieci i osób starszych, przystąpiły w 1938 roku w wielkanocnym okresie, do spowiedzi – zapisano w parafialnych dokumentach. Parafia liczyła zapewne około dwóch tysięcy osób. Mogło więc opuścić kraj, zostawić domy i cały dobytek gromadzony przez wieki, półtora tysiąca osób.

Prawdę tę donosicie do ludzi nie tyle w postaci artykułów naukowych, ile spektakli. Zaiste, nietypowa forma. Trudna?

– Na pewno.

Grają młodzi. Jak można ich dziś odkleić od smartfonów i wyprowadzić z domów?

– Nie wystarczy ogłosić w cerkwi, że zakładamy grupę teatralną. Trzeba iść od domu do domu, rozmawiać z rodzicami, wypić z nimi kawę, zachęcić młodych. Wtedy dopiero jest szansa, że przyjdą. I druga sprawa – trzeba młodym zaufać. Młodzi to są moje perły.

Perły trzeba szlifować.

– I głęboko po nie zanurkować.

Jest grupa o wymownej nazwie „ZaTopieni w historii”. Ale kto ją poprowadzi?

– Anna Kołosow-Ostapczuk, pedagog i choreograf, Kasia Siergiej, aktorka Teatru Dramatycznego w Białymstoku, to one są sercem zespołu, Julita Charytoniuk, kulturoznawca, pedagog, śpiewaczka, grająca na bębenku i barabanie, przygotowująca muzykę do słuchowisk, instruktorka rękodzieła artystycznego, Anna Fionik, wspaniała nauczycielka śpiewu i przyjaciółka naszej grupy, na codzień tworząca w zespole „Żemerwa”, Aleksandra Czerniawska, artystka, autorka wielu wystaw, tworzyła wraz z uczestnikami plakaty spektakli, Jakub Aleksander Sobczak, młody artysta, stworzył scenografię ostatniego przedstawienia. Każda z tych osób jest osobowością. Ale zespół to młodzi ludzie zaangażowani w tworzenie: Dominika Wiktoria Błahuszewska, Elżbieta Czech, Aleksandra Saulewicz, Grzegorz Siergiejew, Szymon Szatyłowicz, Weronika Szatyłowicz, Dawid Szewczenko, Marta Wyszyńska. Bez nich nie byłoby zespołu i nie byłoby takiego sposobu opowiedzenia historii.

Pierwszy spektakl to „Czas wspomnieć Topilec”. Jak powstawał?

– Było najpierw słuchanie opowieści prawosławnych mieszkańców, którzy zdołali przeżyć na tej ziemi. Wspominali czasy bieżeństwa, okres międzywojenny, wojnę i najtragiczniejsze dla nich lata powojenne. Opowieści „przełożono” na spektakl – prapremiera w Akademii Supraskiej, bo tam odbywały się warsztaty, premiera, jak zawsze, w Topilcu, najpierw w wiejskiej świetlicy, za małej, bo tyle ludzi przychodziło, potem w parafialnym centrum kultury. Słyszę w przedstawieniu opowieści pana Leona, pana Mikołaja, pani Ireny. Ludzie płaczą. Brawa, gorące. Do młodzieży wtedy dopiero dociera, jak ważne są ich teatralne opowieści.

Grupa teatralna „zrodziła” centrum?

– Tak. Skorzystaliśmy z dofinansowania podlaskiego urzędu marszałkowskiego i nikomu niepotrzebną stodołę zamieniliśmy w wielofunkcyjne centrum, świetnie wyposażone. Z jednej jej strony jest profesjonalna scena z oświetleniem, nagłośnieniem, rzutnikiem, mikserem dźwięku, z drugiej sala wystawowa, ale również spotkań, ćwiczeń czy potańcówek, na które zapraszamy na przykład „Kalinkę”, „Żemerwę”, czy gwiazdę disco polo, naszego parafianina Jorgusa.

Potem były i inne przedstawienia – „Droga do raju” czy opowieść o narwiańskich flisakach, spławiających drewno z Puszczy Białowieskiej do Gdańska. Przygotowaliście też i komedię, i musical. Prowadzicie warsztaty tradycyjnego śpiewu.

– Śpiewu uczyła naszą młodzież Julita Charytoniuk. Jest osobą znaną w środowisku etno, nagrywającą i wydającą płyty z muzyką tradycyjną. Julita bolała nad tym, że nasze pieśni „wyjechały” do Baranowicz, Grodna, Wilna, Rygi, Petersburga, Moskwy, wraz z tymi, których wygnano po drugiej wojnie do „raju”. Teraz śpiewu uczy i Anna Fionik, kierująca „Żemerwą” z Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach. Potrafi u młodych ludzi odkryć nieznane im możliwości. Na przykład mama Dawida nie mogła uwierzyć, że syn nauczył się przy Ani Fionik śpiewać, i to jak!

Próbowaliście swoje spektakle pokazać tym, którzy z topileckiej parafii musieli wyjechać na Wschód, albo ich potomkom?

– Chcieliśmy to zrobić w Baranowiczach. Udało się nam tam zagrać spektakl tylko w kościele. Trudno jest dotrzeć do większej zbiorowości tych ludzi. Rozproszyli się po całym byłym Związku Radzieckim. Łatwiej korespondować z pojedynczymi naszymi byłymi parafianami, na przykład panem Włodzimierzem z Baciut, dziś mieszkańcem Rygi. Każde jego urodziny obchodzimy wspólnie. Pamiętamy też o mistrzu olimpijskim w boksie, pochodzącym z naszej parafii – Danie Pozniaku – zmarł na Litwie.

Rozmawiamy o Liturgii po Liturgii, u was wyjątkowo bogatej.

– Liturgia łączy ludzi poprzez wspólne przedsięwzięcia, wspólną zabawę, wspólną pamięć. Parafia to jedna rodzina.

Ktoś Ojca uczył takiej opieki nad parafianami?

– Boża opatrzność dawała mi dobrych nauczycieli i rzucała w różne strony, gdzie spotykałem wspaniałych ludzi. Wyrastałem wraz z moim bratem Dariuszem, proboszczem parafii w Gdańsku, w dojlidzkiej parafii. Autorytetem był dla nas o. Mikołaj Borowik, proboszcz tej parafii. Ale i jego poprzednicy, których jeszcze swoim dziecięcym umysłem nie potrafiłem docenić, ludzie doświadczeni, później w mojej świadomości wyrastali na autorytety – ojcowie Klaudiusz Puszkarski i Aleksy Nesterowicz. Potem było seminarium duchowne w Warszawie i odkrywanie tam szkoły paryskiej.

Paryskiej?

– O. Jerzy Tofiluk, rektor seminarium, przybliżał ją w ikonie, powołując się głównie na Uspieńskiego, tworzącego w Paryżu i tam piszącego podręczniki o kanonicznej ikonie. Ojcowie Henryk Paprocki i Warsonofiusz (Doroszkiewicz), dziś władyka siemiatycki, studiowali teologię w Paryżu i wpajali nam to co najcenniejszego stamtąd przywieźli – naukę o ważności świętej Eucharystii i potrzebie jak najczęstszego jej przyjmowania przez wiernych, naukę sformułowaną głównie na Zachodzie przez o. Aleksandra Schmemanna. W seminarium można było czerpać wiedzę pełnymi garściami, wdając się także w żywe dyskusje z wykładowcami.

fot. Archiwum o. Jarosława Jóźwika