Home > Artykuł > Najnowszy numer > Do naszego brzegu przybijają wszyscy

Do naszego brzegu przybijają wszyscy

Chiesa ortodossa di Sant’ Alessandra – tak po włosku brzmi nazwa cerkwi w Palermo. Niedzielny ranek – jeszcze kropi, jakby wczorajsza ulewa, zamieniająca ulice i drogi w wirujące potoki, nie wylała wszystkich zapasów wody. W zatoce maszt przy maszcie, jakby ktoś białą farbą wymalował żaglowce na granatowej kartce. Cerkiew na starym mieście „przybiła” do brzegu zatoki, a wokół niej przestrzeń, jakby gospodarz o niej zapomniał, bo przecież w tym średniowiecznym mieście wąskie uliczki dobre są dla wołu, samochodem strach w nie wjeżdżać. „Brzuchy” samochodów w Palermo niemal wszystkie odrapane, pozapadane. Od tej ciasnoty. Trwa Liturgia – część jest odprawiana po cerkiewnosłowiańsku, część po włosku. Batiuszka Siergiej Litwińczyk czyta Ewangelię. Po niej kazanie. Wokół młodego człowieka skupia się spora grupa wiernych. Wszyscy pochyleni, zasłuchani. Młody człowiek tłumaczy im z rosyjskiego na włoski. Wcześniej czytał Apostoła. Przysługuje duchownemu. – Kochajcie jeden drugiego, nieDo naszego brzegu przybijają wszyscy C zależnie od nacji i religii – mówi batiuszka – a ma przed sobą Włochów, Ukraińców, Rosjan, Greków… – Bóg posyła nam bardzo dużo doświadczeń, dlatego najważniejsze dla nas, byśmy nie zapominali o miłości i modlitwie. Módlcie się i w domu, i w cerkwi. Spowiadajcie się ze swoich grzechów. Przyjmujcie Dary Święte. Wielu wiernych ustawia się do spowiedzi. Tu pod koniec Liturgii. Po Liturgii nikt się odchodzi. Ktoś rozkłada na środku cerkwi przed anałojem stół, ktoś kroi świeżo upieczony krąg ciasta, napełnia kubki herbatą. Parafialnego pokoju nie mają. Rozmawiają. Wielu z parafian długo jechało na Liturgię, jak Krystyna Misiukiewicz półtorej godziny z Trapani. Spotkanie z panią Krystyną zaskakuje mnie najbardziej. Tak nieoczekiwane! – W Kruszynianach mieszkali Misiukiewiczowie – wtrącam. – Mój tata jest z Kruszynian, urodziłam się w Białymstoku – wyjaśnia pani Krystyna, dyrygentka cerkiewnego chóru. Krystyna nie ma dziś czasu na rozmowę. Z mężem Włochem, który też przyszedł do cerkwi i na nią właśnie czeka, zaprosiła gości na niedzielny obiad. Potem dowiem się od duchownego, że jest niezwykle starannie wykształcona muzycznie. Studiowała muzykę w Polsce i cztery lata w konserwatorium w Anglii. W Palermo prowadzi chór, w Trapani, pięknie nad morzem położonym mieście, uczy muzyki i dyryguje. Andriano Frinchi ma dziś czas. To on czytał Apostoła. Przyleciał z Rzymu. Tam pracuje w parlamentarnej komisji do spraw obrony. – Żeby tu przysługiwać? – pytam ze zdumieniem. – Tak – odpowiada. – Co tydzień w piątek lecę do Palermo i co niedziela jestem w cerkwi na służbie. Ojciec Siergiej mnie potrzebuje. Mam święcenia lektorskie. Wiem, w Rzymie jest wiele cerkwi. Ale tu nie ma mnie kto zastąpić. I polubiłem tę cerkiew. By ałości” świata nie zna granic. O. Andrej wpisał się w jakiś sposób w życiorys mojej siostry. Była w Żyrowicach, na pielgrzymce. Z podziwem patrzyła na młodego człowieka, który z wielką cierpliwością, miłością i kulturą coś długo tłumaczył jakiemuś chłopczykowi, może tak jak ona, pielgrzymowi. – Jeżeli kiedykolwiek będziecie potrzebowali pomocy w Białymstoku czy noclegu – proszę do mnie dzwonić, podała numer swojego telefonu, jak matka synowi – taka różnica wieku ich dzieliła. Andrej korzystał z zaproszenia, bo oto został skierowany na studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, więc przejeżdżał przez Białystok. Opowiadał o swojej rodzinie, że mieszana wyznaniowo, że babcia katoliczka, że mama pracuje jako księgowa u metropolity Filareta. Kontakt po jakimś czasie się urwał. Nie wiem, z czyjego zaniedbania. Teraz dowiaduję się, że na zawsze. O. Andrej zmarł na raka, nie dożywszy czterdziestego roku życia. – Był dla mnie jak brat – mówi 36-letni Adriano, młodszy od „brata” o trzy lata. – Trzy lata minęło od jego śmierci. O. Andrej wiele mi opowiadał o waszym metropolicie Sawie. Był dla niego takim autorytetem! W Polsce spotykał się ze swoimi rówieśnikami z roku. I zawsze odwiedzał ojca Gabriela w jego skicie w Odrynkach. Kochał to miejsce. „Polecimy do Polski. Zawiozę cię do Odrynek” – mówił do mnie. Ale śmierć wyprzedziła plany. – Zapraszam pana do Polski. Zawiozę do Odrynek i innych monasterów – proponuje, dając kontakty. – Och, to moje marzenie! – wzdycha Adriano. I opowiada o sobie: – Studiowałem teologię na katolickim uniwersytecie na Sycylii. Uniwersytet proponował trzy kursy wschodniej teologii – przecież historycznie Sycylia była w dużej mierze prawosławna, grecka. Potem byłem jako pielgrzym w Jerozolimie. Prawosławie stawało się mi coraz bliższe. Tym odczuciem podzieliłem się ze swoim uniwersyteckim nauczycielem. Powiedział mi: „Jeśli chcesz prawidłowo rozumieć prawosławie, idź na Liturgię do prawosławnej cerkwi.” Byłem u Greków, wtedy jeszcze tej cerkwi w Palermo nie było. Potem poznałem o. Andreja Parfienczyka. Stał się moim wielkim przyjacielem i nauczycielem prawosławia. Przy nim przyjąłem prawosławie. – Co na to rodzina? Bliscy? – Nikt nie robił z tego dramatu, żadnej tragedii. Moi przyjaciele z seminarium, teraz katoliccy duchowni, zapraszają mnie. Spotykamy się. Jestem dla nich po prostu chrześcijaninem. A prawosławie to mój dom. Dziś ludzie na Sycylii i w całych Włoszech tęsknią za świętością, za pięknem. Prawosławna Liturgia daje to piękno. To bardzo ważne. Ponieważ poprzez piękno człowiek odczuwa Boga. Moi przyjaciele katolicy mówią: „O, msza, to takie nużące, nudne”. Rozumiem ich. Sam taki byłem, zanim nie zacząłem chodzić do cerkwi. Prawosławie, orthodoxia, to prawidłowe wyznawanie wiary. Slavia, z angielskiego gloria, to wielbienie, sławienie Boga. To tak jak na Przemienienie Pańskie, gdy Boską sławę, glorię Przemienionego Chrystusa ujrzeli apostołowie Piotr, Jan i Jakub. Tak i my, gdy widzimy piękno, przemienienie, ciągnie nas do niego. – W wyznawaniu wiary musi być tajemnica – tłumaczy mi Adriano. – Kiedy ją usuwasz, starasz się przy pomocy rozumu wyjaśnić tajemnicę wiary, jak to zwykł czynić w ostatnich wiekach Kościół rzymskokatolicki, zadajesz wierze poważny cios. Wierni tracą wówczas to co jest wysokie, tracą autorytety, sacrum, bo wtedy czym różni się wiara od nauki, która też wszystko stara się objaśnić rozumem? – Myślę, że Włosi, którzy tak cenią swoją kulturę i tradycję, którzy pamiętają, co do ich kultury wnieśli Grecy starożytni i Grecy prawosławni, czują, że Kościół nie może upodabniać się do tego świata, naśladować świeckich instytucji, dogadzać ludzkim namiętnościom, jak to często czyni katolicki, zwłaszcza po Soborze Watykańskim II. Bo czy wtedy będzie ludziom potrzebny?

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz
fot. Andrzej Karpowicz