Z dr Krystyną Czerni pisarką, krytykiem i historykiem sztuki, tegoroczną laureatką Nagrody Księcia Ostrogskiego rozmawia Anna Radziukiewicz
Anna Radziukiewicz: – Czym jest dla Pani dzieło sztuki?
Krystyna Czerni: – Rodzajem listu pisanego do nas. A my próbujemy ten list odczytać i na niego odpowiedzieć.
– Najlepiej znać osobiście autora „listu”?
– Zajmuję się polską sztuką współczesną i mam to szczęście, że wielu twórców poznałam osobiście, w tym niemal wszystkich artystów Grupy Krakowskiej: Tadeusza Kantora, Jerzego Nowosielskiego, innych. Ich sztuka stała się dla mnie przestrzenią spotkania. Najbardziej interesujące jest dla mnie zawsze dotarcie do twórcy, który stoi za dziełem.
– Nietypowe. Bo większość historyków czy historyków sztuki spędza czas w bibliotekach, archiwach i nie potrzebuje ani spotkania z artystami, ani odwiedzenia miejsc, w których rozegrano bitwę, podpisano traktat, wzniesiono zamek.
– Miałam to szczęście, że byłam uczennicą i asystentką prof. Mieczysława Porębskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Profesor zawsze nam powtarzał, że nie można pisać o sztuce, nie wychodząc z biblioteki! Trzeba mieć kontakt z żywym artystą i żywą sztuką, pójść do pracowni, porozmawiać z twórcą – wtedy więcej zrozumiesz. To zresztą bywa także utrudnieniem, bywa że zaprzyjaźniasz się z artystą, a o jego pracach trzeba czasem napisać i coś krytycznego…
– A w przypadku sztuki dawnej?
– Profesor uczył, że niezbędny jest osobisty kontakt z dziełem. Musisz – jeśli to możliwe – wziąć do ręki takie dzieło, obrócić je na drugą stronę. Pobyć z nim, w symboliczny sposób z nim „zamieszkać”.
– Pani książką, która chyba najbardziej jest zbudowana na osobistych kontaktach, jest biografia Jerzego Nowosielskiego „Nietoperz w świątyni”, nagrodzona prestiżową nagrodą im. Kazimierza Wyki.
– Gdy przyjęłam propozycję wydawnictwa Znak napisania biografii Nowosielskiego, powiedziano mi: „Nie pisz naukowej książki! Pisz nie jako historyczka sztuki, ale pisz o człowieku, jego życiu, postawie”. Książka nie ma więc przypisów, ale ma szeroką bibliografię. Ważnym źródłem były dla mnie rozmowy ze świadkami życia i twórczości malarza. Pisałam biografię żyjącego artysty, skończyłam kilka miesięcy przed jego śmiercią. To książka osobista, miejscami niedyskretna – w jakimś sensie „rozgrzebałam” Nowosielskiemu sumienie, alkowę, choć bardzo się starałam nie przekroczyć pewnych granic. Rzecz jasna pisałam też o sztuce, ale poważną, naukową analizę jego dzieł odłożyłam „na potem”, do innych publikacji. Teraz po prostu staram się spłacać ten dług wobec Nowosielskiego, bo to sztuka była dla niego najważniejsza.
– Dług spłacała Pani, proponując czytelnikom, wspaniały cykl albumów o sztuce Nowosielskiego. Kolejny w przygotowaniu?
– Wydawanie tomów Katalogu Sztuki Sakralnej Nowosielskiego jest oddaniem sprawiedliwości tej sztuce, w swoim głównym nurcie przeznaczonej do świątyń. Sztuka sakralna była traktowana w PRL–u właściwie półlegalnie, po macoszemu: brak umów, brak opieki konserwatorskiej. Dlatego była taka bezbronna, niszczona, przerabiana. Znajdowała się poza obszarem zainteresowania fachowców i badaczy.
– Ale było wiadomo, co Nowosielski stworzył.
– Dwadzieścia lat temu znane były tylko te najważniejsze jego realizacje: Tychy, Wesoła…
– I tu Pani zaczyna – tropiąc dzieła Nowosielskiego – przemierzać całą Polską: Podkarpacie, Śląsk, Mazowsze, Podlasie, Warmię i Mazury. Jedzie Pani do Lublina, Białego Boru, francuskiego Lourdes. Fascynujące?
– Tak, to były fascynujące odkrycia ogromu realizacji, ale i projektów, szkiców, które zostawił artysta – nie tylko genialny, ale i jak się okazuje, bardzo pracowity.
– Tom piąty cyklu katalogów zamknie serię o sztuce Nowosielskiego?
– Tak, w tomie piątym znajdą się cerkwie w Białym Borze i w Lourdes, a także ikony ze zbiorów prywatnych. Myślę zresztą, że nadal pozostanie wiele do odkrycia, wciąż pojawiają się nowe projekty czy szkice. Bardzo to lubię – mam wtedy zawsze wrażenie, jakby artysta wciąż żył i nadal pracował.
– „Zajmuję się arcydziełami” – stwierdza Pani. – To musi być niezwykle zobowiązujące.
– Tak, to duże szczęście, że mam szansę pochylać się nad arcydziełami. Nie każdemu historykowi sztuki jest to dane. Mam kolegów, którzy zajmują się sztuką pokorną, drobną, prowincjonalną – ale przecież czynią to z nie mniejszą pasją, piszą o niej z czułością i to też może być wspaniałe. Natomiast sztuka wybitna niewątpliwie zobowiązuje. Myślę tu nie tylko o Nowosielskim, ale i o Tadeuszu Kantorze, Jerzym Tchórzewskim, czy innych twórcach Grupy Krakowskiej, o których pisałam.
– Na początku młodej badaczce trudno otwierać drzwi do takich artystów?
– Najpierw wiele drzwi otwierało mi nazwisko profesora Porębskiego, potem Nowosielskiego.
– A potem Pani artykuły i książki, rozmowy o sztuce z artystami na telewizyjnej antenie…
– Pewnie tak. Rozszerzał się krąg osób, do których zyskałam dostęp, także spoza artystów. Dzięki prof. Porębskiemu poznałam Tadeusza Różewicza czy Ryszarda Przybylskiego. To środowisko uformowało mnie duchowo.
– Dziś, wydaje mi się, historykowi sztuki nie jest łatwo. Bo jak trafnie odróżnić sztukę niską, miałką, nawet bulwersującą i sensacyjną, od wysokiej, wartościowej?
– Łatwo nie jest. Ale to kwestia doświadczenia. Nauczyłam się już ufać własnej intuicji. Albo od razu „łapię” kontakt z jakimś dziełem, albo nie. Najpierw jest to ukłucie, zachwyt, zaciekawienie – potem szukanie źródeł, powodu mojego zachwytu, poszukiwanie kontaktu z artystą. Niekiedy to prawie detektywistyczna praca. Są też dzieła, obrazy, które szanuję, ale nie potrafiłabym z nimi „zamieszkać” na dłużej. Przecież nie każdy rodzaj ekspresji musimy lubić. Potrafię natomiast ocenić uczciwość przekazu, zwłaszcza gdy znam postać twórcy, jego biografię. Prawda artystyczna jest ważna.
– Czy może być tak, że z biegiem lat zmienia się Pani stosunek do danego dzieła?
– Naturalnie. Na różnych etapach życia różne prace mogą do nas przemawiać, często związane jest to z osobistymi przeżyciami, doświadczeniami. To tak jak relacje z ludźmi – jedne wygasają, inne nabierają barw i intensywności; kogoś znaliśmy od lat i nagle go odkrywamy! Tak samo jest ze sztuką – możemy budować nowe relacje, dawać sobie nowe szanse. Sztuka może być wielką pociechą, inspiracją, pokrzepieniem w codziennym życiu.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
fot. Anna Radziukiewicz