Home > Artykuł > Lipiec 2023 > Listy pisane do nas

Z dr Krystyną Czerni pisarką, krytykiem i historykiem sztuki, tegoroczną laureatką Nagrody Księcia Ostrogskiego rozmawia Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – Czym jest dla Pani dzieło sztuki?

Krystyna Czerni: – Rodzajem listu pisanego do nas. A my próbujemy ten list odczytać i na niego odpowiedzieć.

Najlepiej znać osobiście autora „listu”?

– Zajmuję się polską sztuką współczesną i mam to szczęście, że wielu twórców poznałam osobiście, w tym niemal wszystkich artystów Grupy Krakowskiej: Tadeusza Kantora, Jerzego Nowosielskiego, innych. Ich sztuka stała się dla mnie przestrzenią spotkania. Najbardziej interesujące jest dla mnie zawsze dotarcie do twórcy, który stoi za dziełem.

Nietypowe. Bo większość historyków czy historyków sztuki spędza czas w bibliotekach, archiwach i nie potrzebuje ani spotkania z artystami, ani odwiedzenia miejsc, w których rozegrano bitwę, podpisano traktat, wzniesiono zamek.

– Miałam to szczęście, że byłam uczennicą i asystentką prof. Mieczysława Porębskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Profesor zawsze nam powtarzał, że nie można pisać o sztuce, nie wychodząc z biblioteki! Trzeba mieć kontakt z żywym artystą i żywą sztuką, pójść do pracowni, porozmawiać z twórcą – wtedy więcej zrozumiesz. To zresztą bywa także utrudnieniem, bywa że zaprzyjaźniasz się z artystą, a o jego pracach trzeba czasem napisać i coś krytycznego…

A w przypadku sztuki dawnej?

– Profesor uczył, że niezbędny jest osobisty kontakt z dziełem. Musisz – jeśli to możliwe – wziąć do ręki takie dzieło, obrócić je na drugą stronę. Pobyć z nim, w symboliczny sposób z nim „zamieszkać”.

Pani książką, która chyba najbardziej jest zbudowana na osobistych kontaktach, jest biografia Jerzego Nowosielskiego „Nietoperz w świątyni”, nagrodzona prestiżową nagrodą im. Kazimierza Wyki.

– Gdy przyjęłam propozycję wydawnictwa Znak napisania biografii Nowosielskiego, powiedziano mi: „Nie pisz naukowej książki! Pisz nie jako historyczka sztuki, ale pisz o człowieku, jego życiu, postawie”. Książka nie ma więc przypisów, ale ma szeroką bibliografię. Ważnym źródłem były dla mnie rozmowy ze świadkami życia i twórczości malarza. Pisałam biografię żyjącego artysty, skończyłam kilka miesięcy przed jego śmiercią. To książka osobista, miejscami niedyskretna – w jakimś sensie „rozgrzebałam” Nowosielskiemu sumienie, alkowę, choć bardzo się starałam nie przekroczyć pewnych granic. Rzecz jasna pisałam też o sztuce, ale poważną, naukową analizę jego dzieł odłożyłam „na potem”, do innych publikacji. Teraz po prostu staram się spłacać ten dług wobec Nowosielskiego, bo to sztuka była dla niego najważniejsza.

Dług spłacała Pani, proponując czytelnikom, wspaniały cykl albumów o sztuce Nowosielskiego. Kolejny w przygotowaniu?

– Wydawanie tomów Katalogu Sztuki Sakralnej Nowosielskiego jest oddaniem sprawiedliwości tej sztuce, w swoim głównym nurcie przeznaczonej do świątyń. Sztuka sakralna była traktowana w PRL–u właściwie półlegalnie, po macoszemu: brak umów, brak opieki konserwatorskiej. Dlatego była taka bezbronna, niszczona, przerabiana. Znajdowała się poza obszarem zainteresowania fachowców i badaczy.

Ale było wiadomo, co Nowosielski stworzył.

– Dwadzieścia lat temu znane były tylko te najważniejsze jego realizacje: Tychy, Wesoła…

I tu Pani zaczyna – tropiąc dzieła Nowosielskiego – przemierzać całą Polską: Podkarpacie, Śląsk, Mazowsze, Podlasie, Warmię i Mazury. Jedzie Pani do Lublina, Białego Boru, francuskiego Lourdes. Fascynujące?

– Tak, to były fascynujące odkrycia ogromu realizacji, ale i projektów, szkiców, które zostawił artysta – nie tylko genialny, ale i jak się okazuje, bardzo pracowity.

Tom piąty cyklu katalogów zamknie serię o sztuce Nowosielskiego?

– Tak, w tomie piątym znajdą się cerkwie w Białym Borze i w Lourdes, a także ikony ze zbiorów prywatnych. Myślę zresztą, że nadal pozostanie wiele do odkrycia, wciąż pojawiają się nowe projekty czy szkice. Bardzo to lubię – mam wtedy zawsze wrażenie, jakby artysta wciąż żył i nadal pracował.

– „Zajmuję się arcydziełami” – stwierdza Pani. – To musi być niezwykle zobowiązujące.

– Tak, to duże szczęście, że mam szansę pochylać się nad arcydziełami. Nie każdemu historykowi sztuki jest to dane. Mam kolegów, którzy zajmują się sztuką pokorną, drobną, prowincjonalną – ale przecież czynią to z nie mniejszą pasją, piszą o niej z czułością i to też może być wspaniałe. Natomiast sztuka wybitna niewątpliwie zobowiązuje. Myślę tu nie tylko o Nowosielskim, ale i o Tadeuszu Kantorze, Jerzym Tchórzewskim, czy innych twórcach Grupy Krakowskiej, o których pisałam.

Na początku młodej badaczce trudno otwierać drzwi do takich artystów?

– Najpierw wiele drzwi otwierało mi nazwisko profesora Porębskiego, potem Nowosielskiego.

A potem Pani artykuły i książki, rozmowy o sztuce z artystami na telewizyjnej antenie…

– Pewnie tak. Rozszerzał się krąg osób, do których zyskałam dostęp, także spoza artystów. Dzięki prof. Porębskiemu poznałam Tadeusza Różewicza czy Ryszarda Przybylskiego. To środowisko uformowało mnie duchowo.

Dziś, wydaje mi się, historykowi sztuki nie jest łatwo. Bo jak trafnie odróżnić sztukę niską, miałką, nawet bulwersującą i sensacyjną, od wysokiej, wartościowej?

– Łatwo nie jest. Ale to kwestia doświadczenia. Nauczyłam się już ufać własnej intuicji. Albo od razu „łapię” kontakt z jakimś dziełem, albo nie. Najpierw jest to ukłucie, zachwyt, zaciekawienie – potem szukanie źródeł, powodu mojego zachwytu, poszukiwanie kontaktu z artystą. Niekiedy to prawie detektywistyczna praca. Są też dzieła, obrazy, które szanuję, ale nie potrafiłabym z nimi „zamieszkać” na dłużej. Przecież nie każdy rodzaj ekspresji musimy lubić. Potrafię natomiast ocenić uczciwość przekazu, zwłaszcza gdy znam postać twórcy, jego biografię. Prawda artystyczna jest ważna.

Czy może być tak, że z biegiem lat zmienia się Pani stosunek do danego dzieła?

– Naturalnie. Na różnych etapach życia różne prace mogą do nas przemawiać, często związane jest to z osobistymi przeżyciami, doświadczeniami. To tak jak relacje z ludźmi – jedne wygasają, inne nabierają barw i intensywności; kogoś znaliśmy od lat i nagle go odkrywamy! Tak samo jest ze sztuką – możemy budować nowe relacje, dawać sobie nowe szanse. Sztuka może być wielką pociechą, inspiracją, pokrzepieniem w codziennym życiu.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

fot. Anna Radziukiewicz