Do cerkwi św. Sawy Serbskiego w Belgradzie wchodzę pierwszy raz. Nieprzebrane piękno, jakaś rajskość, ogrom, sprawiają, że moje ja gdzieś ulatuje – staję się tylko wzrokiem i słuchem, bo łagodne cerkiewne pieśni sączą się z głośników i przestrzeń owijają jeszcze w większe dostojeństwo. I tylko nienasycenie pozostaje. Ogromna kopuła, jak otwarte niebo z Chrystusem Pantokratorem, bezpiecznie chroni moją małość – jestem jak dmuchawiec na wietrze wobec wieczności i potęgi Boskiego majestatu, Bogarodzicy i nieprzebranych zastępów świętych tu zebranych na mozaikach jak kiście winogron. Święci chrześcijaństwa powszechnego i mnóstwo świętych serbskich oglądam na mozaikach. Chyba żaden naród na świecie nie ma tak wielu kanonizowanych królów, jak Serbowie. Święci na mozaikach też opowiadają historię narodu.
Kiedy lud Francji burzy tysiącami swoje świątynie, nawet piękne neogotyckie, kiedy z tysięcy włoskich kościołów spadły ze starości krzyże, a na gzymsach rosną młode drzewka, lud serbski wznosi taką cerkiew!
Długo wznosił. Ale przecież mógł nie dokończyć, wszak w międzywojniu stały tu tylko ściany, wyciągnięte gdzieś na siedem metrów wysokości. Ale nie, dokończył, na przekór dwóm wojnom i trzeciej dla nich, tej z 1999 roku, kiedy sprzymierzone siły Zachodu zrzucały na nich bomby, kiedy w stolicy trafiały w sztab wojskowy, porodówkę, stację telewizyjną, mosty, przedszkola, domy.
A może wzniósł na przekór siłom zła? Historia płaskowyżu, na którym stanęła cerkiew, jest dużo dłuższa niż historia budowy świątyni, która zakiełkowała w 1895 roku.
Cofnijmy się do średniowiecza, dla Serbów sławnego. Wtedy ich państwo było najpotężniejsze, sięgało gdzieś pod Ateny i uzyskało w 1219 roku cerkiewną niezależność od Bizancjum, czyli autokefalię. Ojciec i syn położyli w tym procesie ogromne zasługi. Ojciec to Stefan Nemanja, syn Rastko. Obaj zostali mnichami, syn w młodzieńczym wieku, przybierając imię Sawa, ojciec niemal na łożu śmierci, z imieniem Symeon. Zasługą ojca było „zbieranie” serbskich ziem i położenie podwalin pod dynastię Nemanjičów, budowa silnego państwa, a syna – budowanie mocnej autokefalicznej stabilnej serbskiej Cerkwi, którą kierował przez czterdzieści lat, prowadząc do Chrystusa południowych Słowian, spisywanie po serbsku pierwszych żywotów świętych, w tym własnego ojca, kanonizowanego przez syna już w 1209 roku.
Obaj założyli serbski monaster Chilandar na Świętej Górze Atos.
Rastko, trzeci syn Stefana, uciekł na Atos. Schronił się w ruskim monasterze św. Pantelejmona. Ojciec Stefan posłał za nim straże. Rastko miał im zaproponować: – Dobrze wrócę, ale poczekajmy do rana, będzie bezpieczniej podróżować. W nocy Rastko przyjął mnisze postrzyżyny z imieniem Sawa. Ojciec nic już nie mógł uczynić. Pod koniec życia sam wszedł na drogę syna. Dziś czcimy ojca jako świętego Symeona Mirotocziwego.
Turcy, którzy serbskie ziemie podporządkowali sobie w 1459 roku, czyli sześć lat po upadku Konstantynopola, nie lubili powszechnego wśród Serbów kultu św. Sawy. Jego relikwie postanowili spalić po tym, jak w 1595 roku nieśli Serbowie w czasie buntu wizerunek świętego. Napadli na monaster Mileševa, na południu Serbii, w którym relikwie św. Sawy spoczywały od 1237 roku, przeniesione z Wielkiego Tyrnowa, gdzie zmarł w 1235, wracając z pielgrzymki do Ziemi Świętej. W 1595 roku zrobili swoiste widowisko – na płaskowyżu Vračar na przedmieściach Belgradu z polecenia Sinana Paszy spalili 27 kwietnia 1595 roku relikwie świętego, by Serbowie z obu stron Dunaju akt dobrze widzieli. Nie zmniejszyło to kultu świętego ani pamięci o jego nauce. Serbowie pamiętają choćby taką jego myśl, do dziś pouczającą: Wschód myślał, że jesteśmy Zachodem, a Zachód, że jesteśmy Wschodem. Niektórzy z nas błędnie ocenili nasze miejsce w konflikcie wpływów, dlatego krzyczeli: Nie jesteśmy ani po jednej, ani po drugiej stronie, a niektórzy, że jesteśmy wyłącznie po jednej albo drugiej! A nam, Serbom, los przeznaczył, byśmy się stali Wschodem na Zachodzie, a Zachodem na Wschodzie i byśmy uznawali nad sobą tylko Niebieskie Jeruzalem, a na ziemi – nikogo.
Na wyzwolenie spod Turków trzeba było jeszcze czekać niemal trzy wieki od „teatralnego” spalenia relikwii, do 1878 roku. Bez pomocy rosyjskiej carskiej armii ono by nie nastąpiło. Utworzono Królestwo Serbskie. Wzrastał kult św. Sawy. W 1895 roku, w trzechsetną rocznicę tamtego aktu, zaczęto myśleć o budowie cerkwi poświęconej świętemu. Gdzie? Oczywiście na płaskowyżu Vračar. Dla Serbów nastał czas, kiedy mogli budować duże cerkwie, a nie skrywać się z małymi po górach, dolinach, pod dwuspadowymi dachami, przypominającymi zwykłą chatę.
Spływały projekty cerkwi, ale Carska Petersburska Akademia Nauk, odpowiedzialna za rozstrzygnięcie konkursu, wszystkie odrzuciła. W 1926 roku, już w Królestwie Serbów Chorwatów i Słoweńców, ogłoszono drugi konkurs. Zaznaczono: ma przywodzić na myśl konstantynopolitańską Hagię Sophię, stać się jej symbolem. A może ją, która stała się meczetem, zastąpić? Wszak Serbowie liczyli w tamtym czasie, że to Belgrad stanie się stolicą światowego prawosławia, przecież prawosławie moskiewskie łamało się pod potężnymi ciosami bezbożnej rewolucji. A do Belgradu spłynęło ze sto tysięcy białych Rosjan, dwadzieścia osiadło na stałe, głównie dobrze wykształconych. Oni też ulegali tej idei. Cerkiew miała być oczywiście monumentalna.
Ale znów nie wyłoniono najlepszej pracy.
Wreszcie w 1932 roku, już w Królestwie Jugosławii, postanowiono, że nastąpi połączenie dwóch najlepszych prac z poprzedniego konkursu – Bogdana Nestorovicia i Aleksandra Deroko.
Trzy lata później poświęcono kamień węgielny. Rosły mury – do 1941 roku, czyli agresji państw Osi na Serbię, do wysokości gdzie siedmiu, gdzie jedenastu metrów. Cudem przetrwały bombardowania Luftwaffe. Wehrmacht w murach rosnącej świątyni urządził garaż. Dla sił radzieckich i partyzantów Tito stanowiły one fortyfikację.
A dzieci po wojnie? Myślały, że to ruiny zamku i bawiły się w nich, wśród nich Boris Tadić, urodzony w 1954, późniejszy prezydent Serbii, albo oglądały tu występy cyrkowców, dorośli, wzorem Niemców, parkowali samochody.
Aż patriarcha serbskiej Cerkwi German zaczął pisać prośby o pozwolenie na kontynuację budowy. Doliczono się ich osiemdziesięciu ośmiu, prawie wszystkie trafiły w ręce marszałka Tito. Ale Tito i władze bały się, że budowa obudzi serbskiego ducha w wieloetnicznej Jugosławii i sprzęże go z Cerkwią.
Dopiero cztery lata po śmierci Tito przychylnym okiem na błagania Cerkwi spojrzał w 1984 prezydent Dušan Čkrebić. Dał zgodę na kontynuację budowy. Architekt, prof. Branko Pešić, projekt uszlachetnił i wprowadził nowe technologie konstrukcyjne i nowe materiały.
Patriarcha German w maju 1985 odsłużył między murami zamrożonej na 44 lata cerkwi pierwszą Liturgię. Przyszło sto tysięcy ludzi, dwanaście zmieściło się w murach. To był punkt zwrotny. Obudził ducha narodu. Związał średniowiecze z teraźniejszością. Posypały się datki od prostych Serbów w kraju i za granicą.
Patriarcha Amfilohiusz pisał w 1988: Wojna i okres po niej były jak ponowne spalenie relikwii św. Sawy, jak ponowna próba zniszczenia, upokorzenia i zastraszenia ducha prawosławnych Serbów. Stało się to, co kiedyś było celem Sinana Paszy. Ukrzyżowanie ludu św. Sawy stało się ukrzyżowaniem Cerkwi św. Sawy.
Cerkiew zaczęła podnosić się z prochów. Już po czterech latach od tamtej Liturgii, w 1989 roku, dokonano niezwykłej – może w skali światowej – operacji. Na ścianach cerkwi, jej łukach i pendentywach zainstalowano główną kopułę. Dźwigano ją gotową z ziemi! Ważącą cztery tysiące ton! Proces trwał dwadzieścia dni.
W tym samym roku na prezydenta wybrano Slobodana Miloševicia.
Ostatnia dekada XX wieku to czas bałkanizacji Bałkan, czyli ubożenia, rozbijania, wojen, z najgorszym dla Serbów rokiem 1999, bombardowań kraju. Wtedy nawet patriarcha serbskiej Cerkwi Pavle nie prosił o ofiary na budowę świątyni, bo trzeba było ratować życie tysięcy rannych, bezdomnych, tych co stracili cały majątek i bliskich, a wśród cywilów było około dwóch tysięcy zabitych, nie licząc żołnierzy.
Do budowy wrócono po wojnie. W 2004 cerkiew można było wreszcie zobaczyć w stanie surowym. A to 3,5 tysiąca metrów kwadratowych powierzchni, a jeszcze trzy galerie o powierzchni 1500 m2, które mogą zmieścić nawet siedmiuset chórzystów! Pięć tysięcy to tylko powierzchnia posadzek. A całego wnętrza, szybującego w górę kopułami, półsferami, łukami, filarami, ścianami? Jedynie główna kopuła ma 1248 m2 powierzchni.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz
fot. autorka