Home > Artykuł > Grudzień 2023 > Gdzie leży problem?

Biskup trocki Ambroży (Fiedukowicz) o cerkiewnosłowiańskim: – Rozumiem cerkiewnosłowiański albo nie rozumiem – różnie mówią ludzie i z tego tworzą problem. Ale dziś to żaden problem. Mamy słowniki tego języka i gramatyki, także jego nauczycieli. Mamy przetłumaczone teksty. Każdy więc, kto zechce poznać ten język, może to uczynić.

Jest i duchowy aspekt języka. Przed pójściem do seminarium nie uczyłem się cerkiewnosłowiańskiego, ale czytałem w nim w cerkwi. Wieczorami przychodziłem w Wilnie do cerkwi Świętego Ducha i czytałem sześciopsałmie przed relikwiami świętych męczenników wileńskich – tak przez pół roku, niczego nie rozumiejąc. I oto w jakimś momencie ktoś jakby włączył automatyczny przekład. Czytasz i wszystko rozumiesz. Rozumiesz ducha słów, intencje psalmopiewca Dawida. Ludzie, którzy dziś trochę się lenią i duchowni, którzy chcą im się przypodobać, mówią: Po co czytać tyle modlitw przed przyczaszczenijem i to w cerkiewnosłowiańskim, po co te kanony, modlitwy! Po to, że cerkiewnosłowiański, z miłości Bożej, pomaga nam wejść w stan, w jaki wchodzili twórcy tych modlitw, święci.

Nie można dokonać dokładnego przekładu z cerkiewnosłowiańskiego na rosyjski czy inne współczesne języki narodowe. Nie tylko coś zawsze tracimy przy przekładzie, zresztą przy każdym, ale przy języku sakralnym możemy wypaczyć znaczenie słów, odnoszących się do Matki Bożej, świętych, aniołów. A to już niebezpieczne, bo może prowadzić do herezji i wpłynąć na nasze życie duchowe.

Należymy do jednej grupy – Słowian. Miłość Boża spowodowała, że świeci Cyryl i Metody stworzyli nam język liturgiczny, który do dziś rozumieją i ludzie w Polsce, i w Rosji, i w Serbii, i na Ukrainie. Ten język nas jednoczy. Podziały zaś, które przebiegają również na poziomie językowym, rozbijają tylko wielkie wspólnoty, jaką jest choćby wschodnia Słowiańszczyzna.

Jest i drugi problem. Rzymscy katolicy poszli drogą przybliżania się do ludu Bożego. Wprowadzili po Soborze Watykańskim II zamiast łaciny języki narodowe. Wprowadzali i różne nowinki, gitary choćby – wszystko, by być blisko ludzi, im się przypodobać. I widzimy dokąd zaszli. Studenci katolickich seminariów przychodzą teraz do naszych cerkwi, żeby zobaczyć, jak wyglądała Liturgia w czasach św. Jana Złotoustego, bo u siebie wszystko po drodze tracą. To kryzysowa sytuacja. Tak więc nie myślcie, że przełożymy Liturgię na język rosyjski albo inny i wszystko stanie się ludziom zrozumiałe i będzie dobrze.

Dodam, że cerkiewnosłowiański nie przywołuje na myśl żadnych skojarzeń. Oto przykład. Na Litwie jest taka wódka, której nazwa w dosłownym przekładzie brzmi: „Jeszcze po jednym” (dar vieną). I uczciwie powiem, kiedy pierwszy raz przyszedłem na litewskie bogosłużenije i usłyszałem po litewsku paki i paki…., od razy skojarzyłem z litewską wódką i pomyślałem – choć wódki nie piję – jednak cerkiewnosłowiański powinien pozostać na zawsze w cerkwi.

Władyka akceptuje czytanie Ewangelii i Apostoła w językach narodowych w cerkwi. Ale zachęca: – Przeczytajcie choć jeden raz całe Pismo Święte w języku cerkiewnosłowiańskim.

Teraz od siebie. Gdy pisałam ten tekst, na stronie cerkiew.pl przeczytałam list, podpisany „Anonim”, kobiety, która wprawdzie chodzi do spowiedzi do cerkwi i przyjmuje tam Święte Dary, ale co niedziela woli iść do kościoła i nie dlatego, że tam można siedzieć, bo stoi, i że krócej, bo podobnie – jak pisze, ale dlatego, że czuje się tam dobrze, bo mszy słucha w języku polskim i wszystko rozumie.

Duchowny pyta ją – a co ona zrobiła, by również w cerkwi służono po polsku, czy poszła do proboszcza ze swoim problemem? I zachęca, by właśnie obrała drogę pewnego nacisku, obrony swoich racji, bo wprowadzenie języka polskiego do Liturgii to kwestia jednego pokolenia.

Zastanawiam się, czy duchowny, inspirujący do takich działań, nie ma świadomości, że teraz toczą się w świecie wojny językowe? I niech duchowny spróbuje rozmawiać na ulicy Białegostoku, w sklepie, czy u doktora po białorusku na przykład. Jaki poczuje ostracyzm! A wszystko to w ramach wojen językowych. Niech zobaczy, jaką wojnę wydano rosyjskiemu na Ukrainie i nie tylko tam. Tam angielski czy jidysz są przyjmowane z „gościnnością” (w Humaniu jidysz opanował całe ulice). Nosimy te same koszulki (t-sherty), spodnie (jeansy), jeździmy takimi samymi samochodami, wakacje spędzamy w takich samych „fabrykach odpoczynku”. Różnimy się tylko językami. Ostatni bastion różnorodności! Globalne siły chcą tę różnorodność zlikwidować na rzecz angielskiego. Na naszych oczach masowo umierają bezbronnie małe języki. Czy po około 1150 latach używania języka cerkiewnosłowiańskiego, spajającego nasz duży obszar Słowiańszczyzny, dotykający na południu basenu Morza Śródziemnego, na północy Białego, nasze pokolenie ma wyrzucić ten język, wyszlifowany duchowo niczym diament?

A może ma też wyrzucić język gier komputerowych, łączności internetowej, handlu międzynarodowego, bo tak nasączony anglicyzmami, że niezrozumiały. Ale nie, nie wyrzucamy tego języka, tylko uczymy się go. A cerkiewnosłowiański niektórym uwiera i chcą go wyprzeć z cerkwi, niczym komuniści tworzący w Związku Radzieckim obnowleńczeską „Żywą Cerkiew”.

Zauważmy, że walka z językiem to nie jest współczesny trend. Na stronie 29 tego wydania PP przeczytamy, że już w pierwszeju połowie XV wieku nawet królowej zabraniano czytać Biblię w języku dla niej zrozumiałym – cerkiewnosłowiańskim. Jakiej królowej? Sońce, czwartej żonie Władysława Jagiełły, z pochodzenia ruskiej księżniczce.

Sońka nauczyłą się więc polskiego i zainicjowała przekład Biblii na polski. I tak powstała słynna „Biblia Królowej Zofii”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz