Home > Artykuł > Grudzień 2023 > Tu wspólna historia

Tu wspólna historia. Ludzie nie chcą się dzielić. Wiara wspólna. Wszystko swoje. Obcych tu nie ma – wiele razy tę myśl będzie powtarzać o. Włodzimierz Sinicyn, proboszcz parafii Ikony Wszystkich Strapionych Radość w Druskiennikach na Litwie przy spotkaniu z pielgrzymami z Polski.

Cerkiew drewniana, błękitna, „obrysowana” bielą i złotem narożników, filarów, pyszni się w złocie jesiennych liści, co legły u jej stóp. Stoi w samym centrum sanatoryjnego kwartału miasta na rozległym skwerze, niczym nie przysłonięta. Wieczorem niskie świetliki, które obsiadły skwer, zdają się unosić ją ponad ziemię.

Kilkaset metrów dalej, tuż nad Niemnem, współczesna „świątynia” – park wodny o rozmiarach w swej podstawie dorównujący gdzieś warszawskiemu Pałacowi Kultury, z podziemnymi parkingami, kolejką linową, wiozącą nad Niemen. Przyciąga „wyznawców” z Litwy i innych krajów, bo tyleż tu uciech dla ciała!

Miasto zakładali Sokołowowie i Jakub Różnow. Zachwycili się nadniemeńskim pięknem, pewnie tak samo jak ponad siedem wieków wcześniej litewski książę Jelisiej, po polsku Elizeusz, syn Trojdena, który nad Niemnem założył prawosławny monaster. Ależ książęta litewscy byli wtedy poganami – żachniecie się – chrześcijaństwo przynieśli na Litwę w zachodnim rycie dopiero polscy panowie! Tak, Trojden, który pojawił się na wielkoksiążęcym tronie w 1270 roku, był poganinem. Ale jego dzieci wyznawały prawosławie. Jeden z synów nazywał się Rimund, w prawosławiu Ławr, inaczej Ławrentij. I on przyjął mnisze postrzyżyny z imieniem Jelisiej. A monaster przyjął nazwę od jego imienia – Ławryszewski. Jelisiej zbudował cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego w założonym przez siebie w 1225 roku, a może i wcześniej, monasterze. Jelisiej jest świętym. Kanonizowano go w 1514 roku przy metropolicie Iosifie Sołtanie, współzałożycielu monasteru w Supraślu.

Jakaż wspólna historia! – ma rację druskiennicki batiuszka.

Chrzest Litwy, pogańskiego kraju w Europie, napiszą wszystkie polskie podręczniki historii, to rok 1385, po unii w Krewie. A tu pojawia się Jelisiej, nad Niemnem, mnich, który wcześniej zajmował wysoką pozycję na dworze litewskiego księcia Mendoga, rządzącego i przed Gedyminem, i Olgierdem, czyli w głębokim dla tych ziem średniowieczu. Jelisiej przyjął prawosławie wiek wcześniej niż trzej inni dworzanie wielkiego księcia litewskiego, wtedy Olgierda – Jan, Antoni i Eustachy i którzy zginęli męczeńską śmiercią w 1347 roku.

Monaster Ławryszewski – jego historii nie opowiem, bo długa – dziś odradzający się, leży na ziemi nowogródzkiej. Płynąc Niemnem w górę to ze dwieście kilometrów od Druskiennik, bo rzeka się wije. W linii prostej ze sto.

Ale batiuszka Włodzimierz w nim nie był, choć wie o jego odrodzeniu. Nie był na Białorusi od czasów pandemii, nawet w Grodnie. A do starego Grodna, nad Niemnem, gdzie prawosławne zamkowe cerkwie budowano już w XII wieku, tylko ze trzydzieści kilometrów! W Grodnie w polskim seminarium w okresie międzywojennym uczyła się jego mama, a akarmlała się duchowo w monasterze Narodzenia Bogarodzicy, kiedy jego matuszką była Jefrosinija, a władyką grodzińskim Jermogien. Komuniści monaster zamknęli w 1961 roku, za Chruszczowa. Syna urodziła we Lwowie, bo mąż, wojskowy, tam był posłany. Choć czasy temu nie sprzyjały, jako dziecko jeździł o. Włodzimierz do Ławry Poczajowskiej. Spotykał tam świętego człowieka – Amfiłohija. Zawsze widział na jego rękach siedzące gołębie. Potem uczył się w Kijowie. Mieszkał w pobliżu Ławry Kijowsko-Pieczerskiej. Każdego ranka oglądał tę złotogłową obitiel.

Z innym współczesnym świętym, Łukaszem Wojno-Jasienieckim, ma kontakt „z drugiej ręki”. Główny lekarz miasta Druskienniki, Natalia Narbutt, siedziała jako dziecko na kolanach świętego. Do jej rodziców, profesorów, przyjeżdżał chirurg Łukasz Wojno-Jasieniecki na konsultacje i wtedy brał ich córeczkę na kolana. Batiuszka ma wspomnienia o świętym biskupie chirurgu, spisane ręcznie przez Natalię Narbutt.

Teraz ojciec Włodzimierz nie może nawet chodzić ścieżkami młodości matki. Nie pojedzie do Ławry Poczajowskiej ani Kijowsko-Pieczerskiej. Bo politycy nas rozdzielają, ustawiają po kątach, zrywają więzi, określają, gdzie „oś zła”, gdzie rządzi „despota”, a gdzie „demokrata”. W warunkach wolności i demokracji określają, co nam wolno, a czego nie.

Dlatego tyle radości u ojca Włodzimierza, że Adam Zacharczuk zwołał pielgrzymów z Białegostoku, Hajnówki i Bielska i przyjechał z nimi na parafialne święto, obchodzone w Druskiennikach 6 listopada. A jednak razem. I z rozrzewnieniem wspomina batiuszka przeniesienie relikwii z Grodna do Białegostoku mładzieńca Gawriiła w 1992 roku. To było wielkie święto, niczym Pascha dla prawosławnych z Polski, Białorusi i Litwy. Radość na całej trasie, tłumy ludzi witające uroczyście świętego – molebny, kwiaty, łzy radości i wzruszenia.

A dziś otrzymuje batiuszka od naszego władyki białostockiego i gdańskiego Jakuba relikwie św. Gabriela do jego ikony. Ikona będzie umieszczona w cerkwi św. Gabriela, jedynej pod tym wezwaniem, znajdującej się w trzech maleńkich i wyludniających się nadbałtyckich krajach, właśnie budowanej na druskiennickim cmentarzu, czy raczej podnoszonej ze starości.

I oto Boże znaki. Politycy dzielą, a święte dzieciątko, urodzone pod Zabłudowem w końcu siedemnastego wieku, łączy.

Cmentarz i cerkiew pięknie położone. Przytulone do lasu, przyglądają się w wodach jeziora. Posłuchajcie Adama i jedźcie z nim, gdy was zaprosi do pielgrzymowania na wyświęcenie tej cerkwi. Wchodźcie w nurt historii Rusi Czarnej, której sercem było Grodno.

Po wsienoszcznej i kolacji idę po wysokim moście. Za godzinę północ. Jak w otchłani, u dołu Niemen toczy czarne wody. Na moście nikogo. Już nawet aquapark usnął. A batiuszka opowiadał podczas kolacji o czerwonych wodach Niemna… A było to w czasach, kiedy w Augustowskiej Puszczy, którą przecinamy jadąc do Druskiennik, jawiła się rosyjskim żołnierzom Bogarodzica w ikonie, nazwanej Augustowską. Matka Boża na obłokach – była wtedy noc – trzymająca Dzieciątko na lewym ramieniu, wskazała ręką na zachód. Żołnierze padli na kolana.

Może ci sami, którzy ochraniali przed Niemcami Druskienniki w czasie pierwszej wojny? Niemcom nie tyle zależało na Druskiennikach, ile na Grodnie. Je chcieli otoczyć i zamknąć w śmiertelnym pierścieniu. Druskienniki leżały na ich drodze. O planach wiedzieli oficerowie armii rosyjskiej. Swoim żołnierzom kazali zaczaić się nad Niemnem, po czym zgotowali Niemcom krwawą kąpiel w Niemnie. Sobie też.

Miasto bardzo ucierpiało w czasie pierwszej wojny. Mnóstwo domów, wznoszonych tu głównie w stylu rosyjskim lub szwajcarskim, spłonęło. A ludzi w głąb Rosji poniosło bieżeństwo z ikonami z cerkwi, naczyniami liturgicznymi. Nic nie wróciło.

W drugiej wojnie miasto już tak nie ucierpiało. Ale po wojnie cierpieli duchowni. Wszak była tu republika radziecka. Duchowni, poprzednicy ojca Włodzimierza, siedzieli w więzieniach i łagrach. A ich następcy nawet nie uświadamiali sobie w młodzieńczym zapale, ile czeka na nich trudu przy odbudowie i remontach cerkwi i misji wśród zateizowanych już ludzi.

Ojciec Włodzimierz odnajduje i skleja fragmenty roztrzaskanej historii. Bardziej marzył, czy prosił Boga, by spotkać potomka budowniczego cerkwi w Druskiennikach Jakuba Rożnowa. W cerkwi są dwie duże ikony – św. Jakuba Brata Pańskiego i św. Barbary. To patroni małżeństwa Rożnowych. I oto przychodzi do cerkwi kobieta.

Było to na początku pierestrojki. Wywiązuje się rozmowa:

– Z Petersburga przyjechałam i nie chcę już dłużej mieszkać w tym bandyckim mieście – mówi. – Chcę się przeprowadzić na rodinu dziadka, do Grodna.

– A dziadek to kto? – bardziej batiuszka podtrzymywał rozmowę, niż był zainteresowany dziadkiem.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka